Artykuły

Nie każdego stać na przełamywanie tabu

"Z docieków nad życiem płciowem" w reż. Pawła Aignera z Wrocławskiego Teatru Lalek. Pisze Katarzyna Mikołajewska w Teatraliach.

Premierę "Z docieków nad życiem płciowem" poprzedziła ożywiona dyskusja na temat konieczności zmiany plakatu promującego wydarzenie na taki, który nie będzie siał zgorszenia. Ten, który wybrali twórcy nie przypadł do gustu przede wszystkim rodzicom najmłodszych bywalców Teatru Lalek. Skoro sam plakat narobił tyle zamieszania, to można było przypuszczać, że spektakl może być bardzo kontrowersyjny. Jednak nic takiego nie miało miejsca, zamiast obyczajowego skandalu przedstawienie okazało się teatralnym nieporozumieniem.

Spektakl przyniósł ogromne rozczarowanie pomimo tego, że zaczął się bardzo interesująco. Przed kurtyną staje aktorka ubrana w czepek i fartuszek - atrybuty pomocy domowej - która deklamuje wiersz Tadeusza Boya-Żeleńskiego Pieśń o mowie naszej i robi to w sposób niezwykle uroczy. Recytuje tekst o językowych skłonnościach Polaków do mówienia w sposób szalenie zagmatwany i dziwaczny na tematy związane z seksualnością. Po takim wstępie, świetnie wybranym i zaprezentowanym utworze, należałoby się spodziewać kontynuacji dzieła poety, a więc obśmiania tychże figlarnych określeń, zwrotów i powiedzonek, które produkujemy w masowych ilościach, byleby nie nazywać rzeczy po imieniu. Tak się jednak nie dzieje i spektakl zamienia się w farsę.

Główny bohater, doktor Kurkiewicz (Krzysztof Grębski), przyjmujący swoich pacjentów, a konkretnie pacjentki, w krakowskim mieszkaniu przy Krowoderskiej 17/6 jest nieco zbzikowanym, starzejącym się specjalistą w dziedzinie seksuologii. Nieprzypadkowo przytaczam w tym miejscu dokładny adres mieszkania, ponieważ wystrój tego miejsca zasługuje na uznanie. Scenografia jest funkcjonalna, ale i intrygująca. Z trzech stron wyznaczają ją ściany, będące jednocześnie ścianami pokoju Kurkiewicza, w których utknęły meble - krzesło, aparat, lampa. Te elementy wyposażenia zostają częściowo włożone w ścianę, a dodatkowo fotel zwisający z sufitu i krzywo ustawiona sofa potęgują wrażenie chaosu, który panuje w tym apartamencie. Ściana na wprost widowni składa się głównie z okna, które stanowi jednocześnie miejsce wyświetlania materiałów video, adekwatnych do przebiegu fabuły. Natomiast pod sufitem umieszczone zostały zdjęcia przedstawiające akty.

Przestrzeń jest ciekawa, ale to, co się w niej wydarza już zdecydowanie mniej zachwyca. Zabiegi językowe, które początkowo wzbudzają zainteresowanie, bardzo szybko stają się nużące i wręcz irytujące - uporczywe wymyślanie takich określeń jak oczkowanie, wzrokowo-czulcowa natura czy zdrowotnik w zastępstwie zwykłego lekarza, sprawiają, że zamiast zabawnych nazw otrzymujemy niestrawną ilość pseudonaukowego bełkotu. To, czego najbardziej domagałabym się po wysłuchaniu "Pieśni o mowie naszej", nie tylko nie zostaje zrealizowane, ale wręcz wszystko w spektaklu przybiera zupełnie odmienny obrót. Twórcy nie dość, że nie przełamują tabu, to jeszcze tworzą jego kolejne warstwy. Finałowa scena, w której aktorzy biegają w niby-wyzywających strojach, a na scenę wnoszone są kolejne niezrozumiałe rekwizyty, jak na przykład różowe króliczki, stanowi swoiste apogeum pomyłek. O ile wcześniej można było spróbować przekonać się do kabaretowych songów, do przerysowanych, karykaturalnych bohaterek - pacjentek doktora Kurkiewicza - to w ostateczności bałagan powstający na scenie nie pozwala tego spektaklu obronić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji