Pełny luz w miłości
"Benvolio i Rozalina" w reż. Redbada Klynstry w TR Warszawa. Pisze Iza Natasza Czapska w Życiu Warszawy.
Redbad Klynstra dokonał tego, co nie wyszło Januszowi Józefowiczowi, kiedy wystawiał na Torwarze "Romeo i Julię". Zgrabnie przetworzył szekspirowski dramat na współczesną historię.
Nie jest to arcydzieło, ale za to "Benvolio i Rozalina" [na zdjęciu scena z przedstawienia] jest chyba pierwszym w historii stołecznych teatrów spektaklem utrzymanym w klimacie chillout. To swobodny styl bycia i sposób spędzania wolnego czasu, jaki świetnie sobie przyswoiła współczesna młodzież - luz, relaks, przyjemne rozleniwienie. To także jeden z odcieni muzyki klubowej, a teraz przyszedł czas na chillout w teatrze. Może to być miła odmiana po fali nowych brutalistów, jaka przewaliła się przez europejskie teatry w ostatnich latach. Dzisiejszy Romeo, wyciągnięty leniwie na trawie w parku, spędza z kumplami czas na rozmowach o dziewczynach i zbliżających się imprezach. Przerzucają się tekstami z szekspirowskiego dramatu, jakby ćwiczyli przed poetyckim slamem albo ironizowali - nie umiejąc mówić o miłości, kryją się za przesadnie wyszukanymi frazami. W tym samym czasie dziewczyny, z którymi mają nadzieję zobaczyć się wieczorem na klubowej imprezie, szykują się do wyjścia. Wśród nich jest i Julia, i Rozalina, która staje się pierwszoplanową postacią w spektaklu Klynstry. To ona, jako jedyna, przeżywa głęboki dramat z powodu niespełnionej miłości do Romea.
Julia (w tej roli jak zawsze przykuwająca uwagę, wyrazista Agnieszka Podsiadlik, umiejąca wyważyć patetyczny ton naturalnym talentem komicznym) lepiej sobie radzi z uczuciami do Romea. To raczej zauroczenie po imprezie niż wielka miłość. A że odwzajemnione, więc Julia wchodzi w to. Coraz mocniej. Klynstra nie obarcza bohaterów swojego spektaklu nadmiernymi komplikacjami miłosnymi. Imprezują w rytm klubowej muzyki, plotkują, zbywają rodziców szybką rozmową z budki telefonicznej, zbliżają się do siebie, ale nie zatracają w uczuciu. Przez ten luz scena, w której mają umrzeć u swego boku, staje się mało wiarygodna. To zresztą nie jedyne pęknięcie w tym spektaklu. Są momenty, w których rzecz się dramaturgicznie nie klei, nie zachwyca też aktorstwo narybku Rozmaitości. Ma jednak to przedstawienie urok niefrasobliwej, bezpretensjonalnej historii dobrze spuentowanej wspólnym tańcem młodych i obserwującej ich od początku pary starszych ludzi (Zdzisław Wardejn i Maria Maj).
"Benvolio i Rozalina" bawi, ale nie zwalnia przez to z myślenia. Jest inteligentnie obmyśloną propozycją, która wychodzi od pokolenia wybierającego życie w tonacji chillout.