Starożytna opowieść
"Echnaton" przywołuje wydarzenia w Egipcie z XIV wieku przed naszą erą, kiedy to tytułowy bohater - Amenhotep IV - wypowiada wojnę obowiązującej religii, a przede wszystkim kultowi Amona, z którym związany jest kler mający duże wpływy w państwie. Echnaton ogłasza wiarę w nowego, jedynego boga i buduje dlań nową stolicę Amarnę, czyli Achetaton - "Horyzont Atona", w pustej dolinie, głęboko przekonany o wyjątkowości tego miejsca. Fundamentalna reforma religijna i polityczna upadła jeszcze za życia reformatora, Amarna legła w gruzach, o wizjonerze Echnatonie zapomniano na ponad trzy tysiące lat. Odkrycia archeologiczne XIX wieku przywracają Echnatona światu - i o tym właśnie opowiada opera Philipa Glassa, której treść przedstawia narrator - Pisarz. Prowokacyjnym jej rozwinięciem jest przytoczona w programie hipoteza Zygmunta Freuda, że Mojżesz był Egipcjaninem, dostojnikiem na dworze Echnatona, który nie wyrzekł się nowej wiary, a przekazał ją osiadłym w prowincji Goszen plemionom semickim; co było dalej, wiemy. "Schizma anarneńska była nieudaną próbą wprowadzenia uniwersalnej, monoteistycznej idei religijnej, która mogła pokojowo zjednoczyć wszystkich ludzi, ale ówczesny świat jeszcze nie dojrzał do tak rewolucyjnej idei. Polityka taka musiała zakończyć się klęską" - pisze w programie egiptolog Henryk Brandys. Zamieszczone tamże "Konteksty" religijno-społecznej wymowy "Echnatona" uzupełnione są rozważaniami Nietzschego i Hitlera o religii oraz wyimkiem z "Tanga" Mrożka, w którym utopista-odkupiciel Artur - w konfrontacji z prozą życia - ginie z rąk Edka. Bo też dla imperium egipskiego rojenia Echnatona oznaczały stratę azjatyckich prowincji. Taki jest pierwszy, historyczny wątek przedstawienia.
Drugi wiąże się z postacią Nefretete, wschodniej księżniczki, poślubionej najpierw Amenhotepowi III (zapewne na kilka tylko miesięcy), a później Echnatonowi, o pięć lat starszej od dwunastoletniego w chwili ślubu i koronacji jej drugiego męża. Być może jej rola, jak sugeruje biograf księżniczki Philipp Vanderberg, była zasadnicza w stworzeniu nowej religii - Nefretete, wraz z matką faraona, Teje, miały wielki wpływ na młodziutkiego władcę. Znajdujemy się w centrum obyczajowego dramatu: wszystko wskazuje na to, że Echnaton jest kochankiem swojej matki, poślubia żonę swego ojca, pod koniec zaś życia porzuca ją dla mężczyzny - Semenechkare, który zostaje koregentem. Przy tym przez długi czas Echnaton i Nefretete stanowią zgodną parę, która szczyci się swoim szczęściem i sześcioma córkami. Jak mówi Vanderberg: "jej życie (...) zawierało wszystkie dole i niedole ludzkiego losu".
Jest i trzeci wątek, wynikający z wprowadzenia postaci Pisarza: odkrycie historii Echnatona i jej odniesienie do świata współczesnego. O tym jednak dalej.
Wszystkie te implikacje "Echnatona" wynikają ze splotu czynników, takich mianowicie jak: wydarzenia historyczne - bardzo niejednoznacznie interpretowane przez poszczególnych badaczy i poddawane nieustannemu przewartościowaniu, treść libretta opery ułożonego przez Glassa i czterech jego współpracowników-specjalistów i wreszcie łódzka inscenizacja, dzieło czworga artystów - którą miałem okazję oglądać 8 czerwca. Przejdźmy zatem do opery i przedstawienia w Teatrze Wielkim w Łodzi.
Lekceważący stosunek wielu melomanów do Philipa Glassa nie jest bezpodstawny - naprodukował mnóstwo kompozycji trudnych wprawdzie do wykonania i zawierających skomplikowane mikrostruktury - o czym wspomina w zamieszczonym obok wywiadzie dyrygent - dla słuchacza jednak miałkich, przydatnych co najwyżej do "bujania w obłokach". Solowy występ Glassa w Filharmonii Narodowej pod koniec marca 1996, który zgromadził rzesze snobującej młodzieży ("niewątpliwie największy współczesny kompozytor"), równać się mógł tylko z recitalem Michaela Nymana, innego gwiazdora muzyki uproszczonej i filmowej, w Centrum Sztuki Współczesnej we wrześniu 1993, kiedy jeden z fanów leżał nawet pod fortepianem. Rzecz oczywiście w tym, że Glass, Nyman i im podobni oznaczają dla wielu melomanów wejście do elitarnych kręgów sztuki współczesnej, serwują im rzeczy nie wymagające skupienia. Na tym kompozytorzy ci budują swoją pozycję, dzięki temu działa na ich korzyść promocyjno-rynkowa machina.
Na szczęście dla nas opera Glassa w porównaniu z resztą twórczości Amerykanina przedstawia się chyba najlepiej, kompozytor zręcznie wykorzystuje bowiem prawidłowość, zgodnie z którą po długiej, monotonnej pulsacji konsonansów wyrazista kulminacja lub nagła zmiana silnie oddziałuje na słuchacza (na tym polega przejmujący przecież efekt finałowego chóru w "Pasji" Arvo Parta). W ten sposób prosta, łatwa do uchwycenia konstrukcja trzygodzinnej kompozycji prowadzi nas przez wydarzenia na scenie, to ona jest kręgosłupem spektaklu. Przyznać trzeba, że Glass umie kontrastować ograniczone środki kompozytorskie i zarazem harmonizować je, że potrafi stwarzać wrażenie, iż jednak wciąż coś nowego się dzieje. Podkreślić należy jednocześnie, że twórcy łódzkiej inscenizacji umieli wyzyskać do najdrobniejszego szczegółu tę pustawą przecież narrację w warstwie wizualnej.
Śmiało można porównać muzykę operową Glassa do muzyki filmowej. Nie ma tu bowiem mowy o nadbudowie, która eksponuje pewne wątki zawarte w muzyczno-dramatycznym arcydziele, co bywa charakterystyczne dla tradycyjnych przedstawień operowych; tu kompozytor jest jedynie twórcą równoprawnym z inscenizatorami, on dostarczył tylko szkielet przedstawienia.
Nie od rzeczy będzie wspomnieć tu Ryszarda Wagnera, a to z dwóch powodów. Muzyka operowa Glassa o tyle wiąże się z "Parsifalem" na przykład, że tak samo polega na nieustannym przetwarzaniu tych samych motywów, jest spójna, bo stanowi rodzaj gigantycznego przetworzenia, tyle że na płytszym poziomie przekomponowania. Nastrój zaś tej opery - w łódzkiej realizacji - w dużym stopniu tworzony przez nieustanne przedstawianie religijno-monarchicznego majestatu życia publicznego starożytnego Egiptu, przywodzi na myśl powagę Wagnerowskich legend.
Realizatorzy nie szczędzili środków, by uczynić widowisko niezwykłym. Przez cały prawie spektakl scena jest w ruchu, jest sceną dynamiczną: platformy poruszają się w poziomie i pionie, tworząc wrażenie perspektywy albo plany dla równoległych wątków; chór jest czynnym uczestnikiem i obserwatorem akcji, pojawiając się w nieoczekiwanych miejscach, dekoracje przepływają przez scenę - przy czym całe to przepyszne mobile jest harmonijne i ani na chwilę nie sprawia wrażenia nadmiaru. Nieustanny, zróżnicowany ruch wszystkich bohaterów i elementów spektaklu to jedna z najważniejszych jego cech. Nie można też pominąć przepysznych strojów, wzbogacających elementy historyczne futurystycznymi, dzięki czemu uzyskano odpowiedni dystans do przedstawianych wydarzeń, a także o wielu dodatkowych szczegółach wystroju (są nawet "drzewka bonzai z kolekcji Pana Jacka Zwoniarskiego). Realizatorzy spektaklu nie zawahali się postawić wykonawcom wysokich wymagań, jeśli chodzi o ruch sceniczny i atmosferę spektaklu. Starożytna opowieść zawiera między innymi silne akcenty dekadenckiego erotyzmu. W tym miejscu słowa pochwały należą się Monice Cichockiej, dysponującej głosem o pięknej barwie i znakomicie kontrolowanym, która roztacza zmysłową atmosferę (duet miłosny z Echnatonem w akcie drugim) - jest ona równie dobrą aktorką, jak śpiewaczką. Żałuję, że nie mogłem posłuchać w roli Echnatona Piotra Łykowskiego, którego niski rejestr ma niezwykłą barwę. Głos Tomasza Raczkiewicza, zniekształcony w dodatku przez nagłośnienie, brzmiał ostro; śpiewak stworzył powściągliwą kreację aktorską. Bardzo trafny okazuje się pomysł kompozytora, by użyć głosu kontratenorowego dla "niejasnego" seksualnie faraona. Katarzyna Nowak-Stańczyk w roli Teje imponuje potęgą głosu i znajomością rzemiosła; fragment, o którym wspomina w wywiadzie Tadeusz Kozłowski, czyli "a" dwukreślne zaśpiewane 178 razy - jest naprawdę niezwykły. Gorzej niestety z orkiestrą: wykonanie figuracji repetytywisty jest niezmiernie trudne i najlepiej wychodzi amerykańskim muzykom-"automatom" z Philip Glass Ensemble czy Steve Reich Ensemble. Tak więc z początku wyraźnie słyszymy nieprecyzyjną grę Orkiestry Teatru Wielkiego w Łodzi. Na szczęście specyfika materii dźwiękowej "Echnatona" pozwala nam szybko zapomnieć o mankamentach i cieszyć się tokiem spektaklu.
Wreszcie - o tancerzach. Wykonawcy głównych ról - Krzysztof Zawadzki, Monika Maciejewska (Nefretete) i Edyta Wasłowska (Teje), kierowani przez Ilianę Alvarado, stworzyli partie znakomite. Materią ich występu są zdobycze tańca nowoczesnego, a "rodzynkami" pozy-znaki, wspaniale wykorzystane w treści opery.
W tym miejscu wracamy do trzeciego wątku, wątku świata współczesnego. Otóż w scenie trzeciej aktu trzeciego przenosimy się do współczesności: dekoracje znikają, teatr odsłania się aż poza kulisy, widzimy jakby betonową halę produkcyjną - to właśnie nasz świat, wyzbyty realizmu magicznego. Henryk Baranowski jest niezwykle surowy dla współczesności: turystów Glassa przedstawia jako wesołych, zwariowanych łachmaniarzy, niby mieszkańców wysypiska, których stosunek do tradycji symbolizuje piramida ze śmieci. W scenie finałowej na pierwszym planie pojawiają się główne postaci spektaklu, tym razem w roli badaczy przeszłości - w byle jakich, sportowych strojach, w namiocie wśród ruin. I nagle w tle pojawia się "wywołany" przez nich orszak pogrzebowy Amenhotepa III, a tancerka, która wcześniej była królową Teje, przybiera pozę "znaku" z pierwszego aktu. To chyba najbardziej przejmująca chwila spektaklu.
Łódzka inscenizacja z pewnością dorównuje przedstawieniom opery współczesnej najlepszych teatrów światowych. Choć niektóre jej sceny uznamy może za przeszarżowane czy niejasne, wielość środków inscenizacyjnych współtworzy spektakl o wielowątkowej wymowie, prowokujący do przemyśleń. Mam nadzieję, że moi znamienici koledzy po piórze, którzy na tych łamach roztrząsają konteksty muzyki współczesnej, nie omieszkają wypowiedzieć się na temat łódzkiego "Echnatona". Kiedy bowiem ostatnio wystawiano w Polsce zagraniczną operę współczesną?
Z Moniką Cichocką rozmawia Olga Deszko
Opera Philipa Glassa "Echnaton" była ważnym doświadczeniem dla realizatorów - a dla śpiewaków?
- Była to wspaniała współpraca z reżyserem, udało się nam zrealizować ciekawy eksperyment muzyczny. Nigdy dotąd nie śpiewałam tego rodzaju muzyki, mimo że mam za sobą parę różnych prawykonań i nieraz uczestniczyłam w nowych przedstawieniach. Ta muzyka wymaga maksimum ekspresji przy użyciu minimum środków. Wbrew pozorom jest to bardzo trudne.
A dla śpiewaków było tym bardziej niezwykłe, że używaliście mikroportów.
- Wydaje mi się, że założenie tej realizacji - przyciągnięcie młodego widza - wymaga specjalnych środków. Dzisiaj jesteśmy atakowani wieloma agresywnymi środkami w sztuce. Ogromna energia, jaką
niesie muzyka Philipa Glassa przez swój rytm i przez powtarzalność, wymaga też ogromnej skali dynamiki, jaką umożliwia nagłośnienie. Może nie jest to całkiem udane od strony technicznej - zmienia się barwa głosów, poziomy nie są ustawione równo, ale wydaje mi się, że realizacja Henryka Baranowskiego jest tak ekspresyjna, że można przymknąć oko na te uchybienia.
Jak się Pani czuje jako Nefretete?
- Otrzymałam w tej operze wielką rolę, więc śpiew podporządkowałam odtwarzanej przeze mnie postaci. Sądzę, że w tym przypadku śpiewanie należy absolutnie podporządkować roli. Philip Glass bardzo dobrze obliczył proporcje - Nefretete śpiewa niżej i mocniej niż Echnaton, bardziej namiętnie, mimo że tessitura obu partii jest zbliżona. Kompozytor odciążył jednak głos kontratenorowy, obciążając głos kobiecy. Plakat do spektaklu sugeruje, że Echnaton jest w połowie Echnatonem, a w połowie Nefretete i właśnie od strony muzycznej jest to znakomicie oddane. Bardzo mi się podoba zamierzenie wykorzystania minimalnych środków przy maksymalnej charakterystyce psychologicznej postaci. Poza tym tę partię wygodnie się śpiewa, co jest nader istotne.
Jakie przewiduje Pani dalsze losy tej tak nietypowej opery? Czy "Echnaton" ma przyszłość?
- Jest to przedstawienie takiej klasy, że ma szansę długo utrzymać się na scenie. Przy tym nie jest wcale kosztowne, choć efekt - naprawdę wyjątkowy. Należy podkreślić wspaniałe kostiumy Barbary Plewińskiej, jej wielką pracę i zaangażowanie. Strój Nefretete, choć ciężki, ułatwia granie tej postaci. Ciężka jest również korona z rogami, którą trzeba długo nosić i która niestety powoduje konieczność korzystania z pomocy masażysty. Myślę, że Nefretete też często korzystała z takiego wsparcia.