Artykuły

Hitler i Stalin

"Nadludzie" w reż. Stanisława Brejdyganta w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Dariusz Pawłowski w Dzienniku Łódzkim.

Podczas oglądania najnowszej premiery łódzkiego Teatru Nowego - "Nadludzi" Stanisława Brejdyganta - dręczyła mnie refleksja czy to, o czym opowiada ta sztuka, jeszcze mnie obchodzi. Świat pędzi do przodu, mamy dzisiejsze dramaty, katastrofy, tyranów, mocarstwa, lęki, czy jeszcze nam bliższe problemy z ułożeniem sobie stosunków z Rosją i Niemcami. I czy dziś może jeszcze poruszyć spektakl o największych zbrodniarzach XX wieku, niewnoszący do mojej wiedzy o nich i ich psychicznych uwikłaniach i charakterach nic nowego?

Moim zdaniem, byłoby to możliwe w kilku przypadkach. Po pierwsze, gdyby w przedstawieniu znalazło się przełożenie tego, czym i jacy byli Adolf Hitler oraz Józef Stalin na współczesność i naszą dzisiejszą świadomość. Drugi powód to zamieszczenie w sztuce czegoś nowego, naprawdę odkrywczego, bardzo indywidualnego i świeżego spojrzenia na te typy, ich rolę, jednowładztwo. Niezwykłe mogłoby też być - i na to największe szansę sztuka dawała - uwikłanie widza w psychiczne rozgrywki i niuanse pomiędzy perwersyjnym katem, który jest przekonany, iż jest nadczłowiekem, a jego przerażoną ofiarą, która w dodatku wie, że za chwilę zostanie fizycznie unicestwiona. Gdybyśmy - wchodząc w strach, bezwzględność czy wieloznaczność relacji między bohaterami - odkrywali własne słabości, lęki, a także siły i nieoodgadnione toki rozumowania. I w końcu ostatni przyczynek to aktorski popis, w który przeradza się przedstawienie. Niestety, uważam, że żaden z tych elementów na scenie "Nowego" nie zaistniał.

Stanisław Brejdygant napisał tekst o tyleż zgrabny, co powierzchowny. Jest tam kilka bardzo błyskotliwych fragmentów, ale jest też sporo zwykłego paplania, którego równie dobrze mogłoby nie być. Trudno znaleźć w tym widowisku nowe spojrzenie na tyranów, a jak na psychologiczne studium, tekst jest zbyt ubogi. W efekcie otrzymujemy przeciętny dramat, który został co najwyżej przeciętnie wyreżyserowany. Dodatkowych refleksji i skojarzeń nie daje mu nawet - nieprzypadkowo jak rozumiem wybrana - data premiery: 17 września.

Ale nawet z przeciętnego tekstu aktorzy mogliby wyciągnąć to, co w nim niezauważalne, odtworzyć głębię osobowości postaci dramatu, zagrać na poruszającej nas strunie. Szkoda, że do tego nie doszło. Monstrualnie skoncentrowany Marek Cichucki tak się wcielił w Hitlera, że aż... stał się Hitlerem "za bardzo". Nie dał mu czegoś osobistego, innego, skonstruował tę postać na jednej nucie, maksymalnie upodabniając się do niego fizycznie. Był Hitlerem z filmowych dokumentów, z jego postawą, sposobem mówienia, gestem, ale zawęził się do wycinka, kilku pomysłów zawartych w ograniczonej formie, rysowanej poruszaniem się po linii prostej i jej załamaniami pod kątem 90 stopni. Przez to obnażenie Hitlera przed Emilem Maurice i sobą w finale pierwszej części spektaklu wypada mało przekonująco. Cichucki bardziej Cichuckim jest jako aktor Solomon Michoels, jednak akurat tak a nie inaczej napisana ta postać nie dała mu zbyt wielu możliwości "pogrania". Może dlatego nie uwierzyłem, że Michoels był aktorem wybitnym. Rozczarowanie jest tym większe, że od takiego aktora jak Cichucki oczekiwałem znacznie więcej. Podobnie Stanisław Brejdygant jako Maurice nie pogrywa sobie przy Hitlerze, a jako Stalin jest więcej niż przyzwoity, jednak nie nadał tej roli tego "czegoś", co wyniosłoby ją na pamiętną kreację.

Przedstawienie, według mnie, można określić słowem: porządne. Jednak nie mogę się ciągle pozbyć wrażenia, że jednocześnie nic by się nie stało, gdyby ono nie powstało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji