Artykuły

Postacie trzeszczą

- Jestem człowiekiem kameralnym, nielubiącym wielkich skupisk. Wolę dwudziestu, trzydziestu entuzjastów w małej sali koncertowej, autentycznie za to zainteresowanych moją sztuką, niż powierzchowny aplauz setek ludzi bijących brawo po wykonaniu jakiegoś dużego utworu - mówi kompozytor KRZYSZTOF MEYER.

Rozmowa z Krzysztofem Meyerem, kompozytorem:

Adam Olaf Gibowski: Jak zrodził się pomysł na napisanie "Cyberiady"?

Krzysztof Meyer: Byłem wówczas młodym kompozytorem, tuż po studiach i chciałem próbować swoich sił we wszystkich gatunkach, w tym również w operze. Długo dojrzewał we mnie ten pomysł, szukałem różnych utworów literackich, które mogłyby posłużyć do napisania libretta, aż w końcu zdecydowałem się na "Cyberiadę". Sam pomysł opery chodził za mną od dawna, jakieś cztery może pięć lat, aż Stanisław Lem zaproponował mi wykorzystanie jako pomysłu na libretto swojej najnowszej wówczas książki. Początkowo pisaniem libretta miał się zająć sam Lem, jednak nie mógł znaleźć na to czasu i ostatecznie ja sam stworzyłem libretto.

Stanisław Lem musiał być zaprzyjaźniony z pańskim domem.

- Lem był dobrym znajomym moich rodziców. Pani Lemowa była lekarzem, pracowała z moją mamą. Moi rodzice byli lekarzami. Pani Lemowa wówczas miała robić specjalizację drugiego stopnia i przez kilka miesięcy przychodziła na konsultacje do mojego ojca. A kiedy zrobiła specjalizację, mama przyniosła do domu nową książkę Lema "Astronauci" z dedykacją autora. Do dziś pamiętam jej treść: "Panu doktorowi Meyerowi, pod którego skrzydłem małżonka moja pierwsze rentgenologiczne stawiała kroki".

"Cyberiada" jest operą fantastyczno-komiczną, tyle wiemy z lektury Lema. Co z językiem muzycznym dzieła?

- To opera tak samo zwariowana jak muzyka tamtych lat. Proszę pamiętać, że pracowałem nad "Cyberiada" pod koniec lat sześćdziesiątych. Istniała już wówczas polska szkoła kompozytorska - myślę tutaj o młodym Pendereckim, Góreckim, Kilarze, Szalonku i kilku innych kompozytorach. Zajmowaliśmy się poszukiwaniami nowych brzmień, i to na rozmaite sposoby. To była wielka przygoda z dźwiękami nieznanymi wcześniej w operach ani filharmoniach i w tym upatrywaliśmy przyszłość muzyki. Życie pokazało, że tak się nie stało, ale w takiej właśnie atmosferze pisałem "Cyberiadę".

Te niekonwencjonalne środki dobrze pasują do dzieła, które opowiada o maszynach i robotach.

- Też tak uważam. Muzyka kompozytorów, o których wspominałem przed chwilą, była muzyką przede wszystkim instrumentalną, "na serio" i bez treści. Ja użyłem tych środków w operze komicznej. "Cyberiada" jest pełna dowcipu, jej bohaterowie z założenia "trzeszczą" i "skrzypią", więc te środki dobrze chyba służą podkreślania charakteru utworu Stanisława Lema.

Niech słuchacz nie oczekuje żadnej melodii, czy kantyleny, która jest tak istotna dla tradycji operowej. Nie ma nic wspólnego z tradycyjnym śpiewem operowym, nie ma podziału na arie i recytatywy, ale nie jest to napisane wbrew głosom śpiewaków i mieści się w technice wokalnej.

"Cyberiada" powstała ponad 40 lat temu, dotychczas wystawiono ją tylko w Wuppertalu w latach 80., a wcześniej I akt zarejestrowano w studiu Telewizji Polskiej. Dlaczego była tak trudna droga pańskiej partytury na operową scenę?

- Nie był to utwór napisany na zamówienie. Byłem młodym kompozytorem, nieznanym szerszemu kręgowi odbiorców, więc teatry operowe nie chciały ryzykować. Ja oczywiście rozmawiałem na temat wystawienia "Cyberiady" z różnymi dyrektorami, nawet tu w Poznaniu, ale zawsze spotykałem się z odmową. Fakt, że udało się ją wystawić w Niemczech, zawdzięczałem wielkiemu sukcesowi, jaki odniosła opera "Gracze" Szostakowicza, którą dokończyłem. Reżyser był tak zadowolony z gorącego przyjęcia utworu przez publiczność, że zapytał mnie, czy nie mam innej opery, napisanej od początku do końca własną ręką. Oczywiście przedstawiłem mu "Cyberiadę", zainteresowała go i podjął decyzję o wystawieniu jej.

Jak pan określiłby swoją twórczość?

- Niedawno czytałem książkę poświęconą muzyce XX wieku, wydaną we Francji, gdzie jest też kilka stron poświęconych mojej twórczości. Autorzy określili mnie w następujący sposób: "Meyer est un compositeur bien tempere" to znaczy, że jestem dobrze utemperowany, jak "Das Wohltemperierte Klavier" Bacha, a to miałoby znaczyć, że dla twórców awangardowych jestem zbyt zakorzeniony w tradycji, dla tych zaś, którzy lubią tradycję, jestem zbyt nowoczesny.

Mimo związku z tradycją nigdy nie wstąpił pan na ścieżkę tak popularnego dziś neoromantyzmu. Dlaczego?

- Powinniśmy mówić do słuchaczy w języku dzisiejszym, a nie w języku naszych pradziadków. Dlaczego, żyjąc współcześnie, mielibyśmy pisać w stylu stworzonym przez ludzi żyjących w XIX wieku?

Czy jest jakiś gatunek, który pan darzy szczególną sympatią?

- Najogólniej rzecz ujmując, jest to muzyka kameralna. Myślę, że wynika to z faktu, że moje kontakty z muzyką rozpoczęły się właśnie od kameralistyki. Moja babka Stanisława Abłamowicz-Meyerowa była pianistką, w jej domu odbywały się często koncerty kameralne, a ja w nich, jako dziecko, często uczestniczyłem - oczywiście jako słuchacz. A poza tym miałem szczęście w życiu spotkać wykonawców-kameralistów, których interesowało to, co piszę. Wspomnę chociażby o Kwartecie Wilanowskim czy Kwartecie Wieniawskiego. Zresztą ja jestem człowiekiem kameralnym, nielubiącym wielkich skupisk, najlepiej czuję się w małym gronie. Nie jestem typem trybuna, który chciałby swoją sztuką przemawiać do mas i mieć poklask tysięcy ludzi. Wolę dwudziestu, trzydziestu entuzjastów w małej sali koncertowej, autentycznie za to zainteresowanych moją sztuką niż powierzchowny aplauz setek ludzi bijących brawo po wykonaniu jakiegoś dużego utworu.

Chciałbym zapytać o pańską ostatnią, ósmą już symfonię, która wykorzystuje teksty skreślone ręką wybitnego polskiego poety Adama Zagajewskiego. Dlaczego wybór padł właśnie na poezję, która opowiada o zbrodniach na narodzie żydowskim?

- Po pierwsze, bardzo cenię twórczość Zagajewskiego, którego uważam za jednego z najlepszych naszych żyjących poetów. Po drugie, antysemityzm jest dla mnie barbarzyństwem, jak w ogóle rasizm czy też brak tolerancji spowodowany innym pochodzeniem, wyznaniem religijnym czy kolorem skóry. Chciałem się temu przeciwstawić, ponieważ uważam, że wciąż za mało się o tym mówi. Moja symfonia jest więc rodzajem medytacji. Nie wymaga od słuchacza śledzenia dramaturgii, kulminacji i napięć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji