Artykuły

Ukradziono mi kawałek duszy

- Wiem, że wielu moich kolegów "pisze" książki tak, że po prostu udzielają wyczerpujących wywiadów, które ktoś opracowuje, a oni to autoryzują. Ja tego nie ganię, czemu nie mieliby tak robić? Postanowiłem sobie jednak, że swoją napiszę sam. Surfuję więc po swojej wyobraźni i po przeszłości - mówi aktor PIOTR GĄSOWSKI.

Słyszałam, że ciężko pracuje Pan nad książką. Kiedy możemy jej się spodziewać?

- Na pewno się ukaże z końcem roku.

Jej powstawaniu towarzyszą podobno przygody.

- To jest dość mało optymistyczna opowieść. Zostałem okradziony, ale najgorsze w tym jest, że ukradziono mi kawałek duszy. Planowałem, że książka będzie mieć 15 rozdziałów. Już zbliżałem się do końca i miałem napisanych 13 rozdziałów. Tyle że 5 mi ukradziono.

Jak to?

- Tak naprawdę ukradziono mi laptop, na którym pracowałem. Potem próbowałem to odtworzyć, ale ciężko jest odtwarzać człowiekowi, który na co dzień nie para się zawodowo pisaniem.

Poza tym przecież pisze się sercem!

- No właśnie. Te emocje, które zawarłem w pierwszej wersji, trudno odtworzyć. Postanowiłem więc na razie nie wracać do tych ukradzionych rozdziałów, ale pisać nowe. Przyznam, że idzie mi gorzej niż przed kradzieżą, wolniej.

Bo serce boli.

- Ano boli. Boli też świadomość, że mogłem tego uniknąć. Miałem tyle rozsądku, że robiłem kopie, ale te kopie miałem w dwóch telefonach komórkowych, które razem z laptopem włożyłem do jednej torby, właśnie tej ukradzionej. To świadczy o moim amatorstwie. Mogłem to przecież wysyłać mailem.

Zbyt surowo Pan się ocenia. Jeśli człowiek nie zrobi błędu, to się nie nauczy.

- W każdym razie ta książka musi się ukazać, tak sobie postanowiłem. Jest ona pisana od serca i w stu procentach przeze mnie, bez żadnych redaktorów, bez żadnych edytorów. Wiem, że wielu moich kolegów "pisze" książki tak, że po prostu udzielają wyczerpujących wywiadów, które ktoś opracowuje, a oni to autoryzują. Ja tego nie ganię, czemu nie mieliby tak robić? Postanowiłem sobie jednak, że swoją napiszę sam. Surfuję więc po swojej wyobraźni i po przeszłości. A gdy w którymś momencie pracy duży autorytet na rynku księgarskim powiedział mi, że to, co do tej pory zrobiłem, jest dobrze literacko pisane, to nabrałem wiatru w żagle i uwierzyłem, że jestem w stanie to skończyć. Mimo nieprzyjemnych przygód.

Niedawno na antenę wróciły "Kalambury" a Pan razem z nimi. To była podwójnie miła niespodzianka dla widzów.

- I dla mnie również. Zawsze bardzo lubiłem ten program i to z kilku powodów. Uważam, że jest bezpretensjonalny, wszyscy jego uczestnicy po prostu dobrze się w nim bawią, nikt nie musi udawać kogoś innego, niż jest, ani kogoś mądrzejszego, ani głupszego. A dla mnie osobiście to była te kilka lat temu i jest teraz olbrzymia frajda, bo mam możliwość spotykania się z ludźmi, których albo zawsze chciałem poznać, albo znam, ale dawno nie widziałem. Dzięki tym "Kalamburom" sprzed 15 lat poznałem prawie wszystkich, których warto było: najwybitniejszych polskich sportowców, świetnych aktorów, piosenkarzy, konferansjerów, polityków.

Rozumiem. Ja właśnie z tego samego powodu tak bardzo lubię swój zawód!

- Prawda? A "Kalambury" są zabawą, przy której każdy się otwiera. Nie ma tu miejsca na jakieś udawanie zawodowe, to znaczy na jakąś pozę. To jest program niezwykle spontaniczny.

I wciągający. Podpatrując zza kulis nagrywanie kolejnego odcinka, zamiast patrzeć chłodnym okiem profesjonalisty, po prostu wciągnęłam się do zabawy.

- Bo to jest program po prostu dla każdego. I dla dzieci, i dla dorosłych. Dla profesorów, dla robotników. Dlatego był to wielki sukces. I mam nadzieję, że znów będzie.

Jeśli już jesteśmy przy sukcesach, to jeśli mnie pamięć nie myli, 20 lat temu powstał pewien zespół...

- Tercet czyli Kwartet. Bardzo dobrze pani pamięta. W marcu stuknęło nam już 20 lat. Leci ten czas, prawda? Zaczęliśmy z tej okazji nowy cykl spotkań z publicznością, jeździmy po Polsce z koncertami i mówimy, że to w ramach naszego 20-lecia. Każdy powód do spotkania się i ruszenia razem w trasę jest dobry (śmiech). Ten nasz Tercecik zawsze był nieformalną grupą, bo każdy z nas pracuje gdzie indziej, a to w teatrze, a to w filmie, a to w telewizji. Nigdy nie byliśmy skazani na siebie, ale bardzo lubiliśmy ze sobą występować. Jeździmy po Polsce, ludzie są szczęśliwi, że nas znowu widzą, my cieszymy się, że oni się cieszą, i tak to się kręci od 20 lat. Muszę zresztą powiedzieć, że gdy zdarza się nam, że występujemy gdzieś w pojedynkę, to zwykle padają pytania, kiedy będzie można znowu zobaczyć Tercet czyli Kwartet. No więc wychodzimy naprzeciw życzeniom publiczności.

Jak się Wasza przygoda zaczęła?

- W 1991 r. Hania Śleszyńska zdobyła Grand Prix na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Akompaniował jej Wojtek Kaleta. Rok później Robert Rozmus i siedzący przed panią Piotr Gąsowski wystąpili w duecie na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej i wygrali. Akompaniował nam Wojtek Kaleta. Hania, Robert i ja pracowaliśmy w teatrze u Adama Hanuszkiewicza, na dodatek ja i Hania Śleszyńska byliśmy wtedy partnerami życiowymi. Wojtek Kaleta był wykładowcą Akademii Muzycznej w Warszawie, ale pracował przy spektaklach teatralnych, w których występowaliśmy. Sporo nas więc łączyło. Pewnie z tego powodu zwrócił się do nas Jerzy Satanowski, ówczesny dyrektor muzyczny Przeglądu Piosenki Aktorskiej. - Skoro jesteście tak ze sobą blisko, to może zrobilibyście razem jakiś spektakl - zaproponował. Zresztą do tego namawiał nas też śp. profesor Aleksander Bardini, który był moim profesorem w szkole teatralnej. Powiedział kiedyś, że powinniśmy połączyć siły, bo czuje, że coś z tego będzie. 1 tak w kolejnym, czyli w 1993 r, doszło do premiery Tercetu czyli Kwartetu. A potem jakoś to się potoczyło. Zaczęliśmy jeździć z naszym programem po całym świecie. Wiele osób się pytało, dlaczego Tercet czyli Kwartet.

Dlaczego?

- A bo tak. Jedni myślą, że to jest trzech facetów i jednak kobieta, a inni interpretują to, że troje jest na froncie, a jeden gra na fortepianie. A tak naprawdę to nie była nazwa grupy, a programu. Zaczęto jednak nas tak nazywać i tak już zostało. Po jakimś czasie przyszło zaproszenie od Krzysia Jaślara i Zbyszka Górnego i zaczęliśmy występować w tych ich galach: piosenki biesiadnej, piosenki międzynarodowej, piosenki dziecięcej.

Książka, program, jubileusz. Mimo rozlicznych zajęć znalazł Pan czas na przygotowania do triathlonu...

- Taki był plan. Bardzo zależało mi na starcie w tej imprezie. Zacząłem więc trenować w lutym. Dużo pływałem. Życie napisało jednak swój scenariusz. Nieoczekiwanie pojawiły się u mnie problemy z kolanem i teraz czeka mnie operacja. O intensywnych treningach nie ma w tym momencie mowy. Nie zamierzam j ed-nak zrezygnować ze sportu. Gdy tylko będzie to możliwe, biorę się do roboty i w przyszłym roku na pewno wystartuję w triathlonie. I mam nadzieję, że dotrę do mety.

Ja w każdym razie już zaczynam trzymać za Pana kciuki. Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji