Artykuły

Osiem sezonów Roberta Talarczyka

- Zrobiłem wszystko, co chciałem, ale musiałem potem prowadzić szereg nieprzyjemnych rozmów w zaciszu urzędniczych gabinetów - ROBERT TALARCZYK Talarczyk o ośmiu latach kierowania bielskim Teatrem Polskim.

Aleksandra Czapla-Oslislo: Kiedy jest pana oficjalny ostatni dzień w Teatrze Polskim? Robert Talarczyk: 31 sierpnia kończy się mój kontrakt. I tym samym dobiega do końca ósmy sezon mojego dyrektorowania w Bielsku.Ktoś pana zatrzymywał na tym stanowisku? - Bardzo wiele osób. Ale co ważniejsze, usłyszałem mnóstwo pięknych zdań o mojej 8-letniej pracy na stanowisku dyrektora Teatru Polskiego. I nadal je słyszę. A przecież moja rezygnacja ze stanowiska dyrektora nie była łatwą decyzją... Prezydent Jacek Krywult nie zatrzymywał pana po złożeniu rezygnacji? - Nie...

Oberwało się panu od niektórych za "Miłość w Königshütte". Czy były też inne spektakle, które się nie podobały w Bielsku-Białej publiczności?

- Ależ "Miłość..." bardzo się podobała publiczności w Bielsku, choć oczywiście pojawiły się również opinie krytyczne. Zaś pierwsze głosy negatywne pojawiły się np. przy komedii "Testosteron" Andrzeja Saramonowicza i zarzut, że aktorzy używają słów powszechnie uważanych za niecenzuralne. Nie chciał pan wtedy uciekać?

- Nie (uśmiech), to było siedem lat temu... Potem dopiero ruszyła lawina: nagość na scenie, filosemityzm, antypolskość, śląski nacjonalizm itd...

Ostatecznie te osiem lat pracy było wolne czy cenzurowane?

- Z perspektywy czasu mogę z pełnym sumieniem powiedzieć; wolne - zrobiłem wszystko, co chciałem. Choć musiałem potem prowadzić szereg nieprzyjemnych rozmów w zaciszu urzędniczych gabinetów. Doprowadziłem do konkursu na sztukę o Bielsku-Białej, w której się pojawił Artur Pałyga i potem stał się jednym z najbardziej znanych współczesnych dramaturgów. Oddałem scenę w ręce debiutantów i pojawiła się np. Ewelina Marciniak. Zapraszałem cenionych reżyserów od Magdaleny Piekorz począwszy, po Jacka Głomba. To wreszcie u nas Ingmar Villqist pokazał nie kolejny swój dramat, ale bardzo osobistą, zakorzenioną w regionie historię, którą przeznaczył pierwotnie na film.

Ten szum wokół przedstawienia "Miłości..." Villqista zrobił więcej złego czy dobrego?

- Chyba pół na pół... Owszem, z jednej strony była to pewnego rodzaju reklama dla teatru w regionie i Polsce, ale z drugiej - zrobiła nam czarny PR. Musieliśmy się non stop odcinać od politycznych koneksji, a i tak są dziś tacy, co wiedzą na ten temat lepiej. Myślą np., że mam RAS wytatuowany na czole. Nic nic pomaga, gdy po raz kolejny tłumaczę, że brałem się za robienie "Cholonka" już dziewięć lat temu, gdy mało kto słyszał o Ruchu Autonomii Śląska, więc nie majak obronić tezy, że realizowanie śląskich tematów w moim teatrze podyktowane jest "prorasiową" opcją polityczną. Gdy ostatnio robiłem "My Fair Lady" w Operze Śląskiej, to nie ja, ale Tadeusz Kijonka, którego nikt o niesłuszne poglądy nie podejrzewa, wymyślił, by Eliza mówiła gwarą.

Polubił pan widzów z Podbeskidzia?

- Powiem odrobinę bezczelnie: mam wrażenie, że ich trochę ukształtowałem. Na początku, przyznaję, robiłem im na złość i "Mayday" czy "Szalone nożyczki" (spektakle sprzedające się na pniu w ciągu paru dni) dawałem we wtorki i środy zamiast w weekendy. Ostatecznie to było fantastyczne posunięcie, bo wcześniej teatr grał tylko od piątku do niedzieli wieczorami i bajki w tygodniu przedpołudniami. A my zaczęliśmy grać wieczorami cały tydzień. A potem zacząłem im zmieniać repertuar, prowokowałem ich do myślenia, irytowałem, zmuszałem do traktowania teatru nie jak świątyni, ale areny, a czasem ringu. Po kontrowersyjnych premierach tłumnie przychodzili na debaty, wypowiadali się, spierali, atakowali fora internetowe. To było fantastyczne i z perspektywy ośmiu lat stwierdzam, że publiczność w Bielsku-Białej jest świetna - "Żyd" ma już ponad 100 przedstawień, "Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami" zbliża się do tej liczby, "Zbrodnia" wygrywająca hurtem teatralne festiwale w Polsce cieszy się również ogromnym powodzenie wśród bielskiej publiczności A przecież inne niełatwe przedstawienia jak "Bitwa o Nangar Khel", "Szwejk", "Królowie dowcipu" czy "Mistrz and Małgorzata story" przyciągały tłumy na widowni.

Miał pan w zespole przezwisko?

- Tak, dział organizacji widowni mówił na mnie "wampirek".

Mimo wszystko pieszczotliwie.

- Bo czasem byłem fajny, a czasem niekoniecznie. Popełniłem na pewno jeden błąd i jakbym jeszcze raz miał być dyrektorem, to tego nie zrobię - wszystko musiało przechodzić przez moje biurko, chciałem o wszystkim decydować. Bywało tak, że dzwoniłem o północy do kogoś odpowiedzialnego za stronę internetową i go ochrzaniałem, że brakuje jakiejś informacji.

U Szekspira jest wiele przykładów bohaterów, którzy stosują władzę absolutną i prawie wszyscy źle kończą.

- Od jakichś trzech lat się poprawiłem. Już nie dzwonię, tylko ślę nocą e-maile...

Na konkurs wpływają nowe oferty, Teatr Polski stał się modny - podobno zgłosiło się już ponad 30 kandydatów. Ma pan jakieś rady dla następcy czy następczyni?

- Tak. Musi mieć silną osobowość, twardy kręgosłup i być niezależnym (śmiech). I wypadałoby odmłodzić zespół. Ja często zapraszałem młodych aktorów do gościnnych występów. Przykładem jest Mateusz Znaniecki, który za rolę Mozarta w mojej inscenizacji "Amadeusa" zdobył Złotą Maskę za najlepszą rolę.

Świetnie do obsady dobierała np. Ewelina Marciniak - do każdego z przedstawień zaprosiła charyzmatyczne młode aktorki, jak Jaśmina Polak w "Zbrodni" czy Julia Wyszyńska, która po "Wyzwoleniu" zagrała w warszawskim Teatrze na Woli czy u Łysaka w Bydgoszczy.

- No ale to rodzi też pretensje, że daje się zarabiać gościnnym aktorom, a nie etatowym. Miała to regulować nowa ustawa i system jednorocznych kontraktów aktorskich. Dla mnie zmienność jest wpisana w zawód artysty. Dlatego pewnie sam chcę robić coś innego co jakiś czas. Stąd moje poszukiwania artystyczne w różnych miejscach i z różnymi ludźmi. Ostatnio "Piąta strona świata" w Śląskim i "My Fair Lady" w Operze. Choć moje spektakle bielskie takie jak: "Żyd", "Testament Teodora Sixta", "Moje drzewko pomarańczowe" czy "Mistrz&Małgorzata..." stanowią ważne cezury w moim artystycznym życiu.

Z kim nie udało się podjąć współpracy?

- Żal Moniki Strzępki, z którą rozmawiałem, ale ubiegł mnie Dariusz Miłkowski - dodał jednak, że jesteśmy kwita przed premierą Jacka Głomba, którego to właśnie mnie jako pierwszemu udało się pozyskać do współpracy. Chciałem namówić Jana Klatę w czasie, gdy robił z Pałygą "Szwoleżerów", ale mówił, że on do mniejszego teatru nie chciałby już przyjeżdżać, bo wie, jak to potem jest grane (góra dwa razy w miesiącu, a potem rzadziej, bo tu jest inny przepływ tytułów). Były plany na wspólny projekt Pałygi i Passiniego, była szansa na Zadarę, Pszoniaka, Siegoczyńskiego. Zaawansowane rozmowy z Włochami z Turynu, Rosjanami, Serbami, Czechami. Po rozmowie z Piotrem Cieplakiem w lutym miałem nad biurkiem taką kartkę: "zadzwonić we wrześniu". Myślę, że i tak będę się z nim kontaktował w tym czasie.

Ale już nie z dyrektorskiego fotela w Bielsku.

- Byłem tam osiem lat, to piekielnie długo. Ja nie znoszę wygodnych posadek i ciepłych kapci. Stymuluje mnie ciągły ruch i nowe wyzwania. A w Bielsku doszedłem do ściany. Artystycznie i mentalnie. A prywatnie cieszę się, że teatr jest w bardzo dobrym momencie, bo przecież zbieramy sukcesy ostatnich lat i jesteśmy rozpoznawalną i cenioną sceną w Polsce, stąd też taka gigantyczna liczba kandydatów na nowego dyrektora.

Ogłoszono też konkursy na dyrektorów Teatru Rozrywki i Teatru Śląskiego. Zgłosi się pan na obydwa?

- Nie, do Rozrywki nie, bo tam jest Dariusz Miłkowski, twórca tej sceny, człowiek, którego darzę ogromnym szacunkiem i przyjaźnią, i oby został na kolejne lata. A co do Śląskiego - jeszcze nie złożyłem dokumentów, choć jest taki plan, bo jest duży nacisk społeczny, nie tylko artystyczny, ale z różnych środowisk dostaję glosy, żebym powalczył o to stanowisko. Jednak to trudna instytucja i ogromna odpowiedzialność - to jest dwu i półmilionowy region i cztero-milionowe województwo, a Śląski powinien być jednym z najważniejszych teatrów w Polsce. I jeśli będę miał pomysł, jak sprawić, żeby tak się stało, to nie będę się wahał ani chwili.

***

Między pochwałami a oskarżeniami o zdradę

Swoją dyrektorską pracę w Bielsku-Białej Robert Talarczyk rozpoczął 1 września 2005 roku. Stało się to po części na prośbę tutejszego zespołu, a minister kultury zgodził się, żeby nowy szef Teatru Polskiego objął stanowisko bez procedury konkursowej.

W ostatnich dniach poinformował, że po zakończeniu obecnego sezonu nie będzie przedłużał kontraktu.

W ciągu ośmiu lat udało się mu Bielsko-Białą wpisać na mapę liczących się ośrodków teatralnych w kraju. Dowodem na to, że tak się stało, są nie tylko wystawione tutaj sztuki (ponad 30 premierowych tytułów), ale w pewnym stopniu fakt, że o posadę dyrektora tej placówki stara się teraz ponad 30 osób z całej Polski.

Talarczyk przed przyjazdem do Bielska-Białej miał już za sobą kilka reżyserskich prób, a dużą popularność przyniósł mu przygotowany wspólnie z Mirosławem Neinertem w teatrze Korez "Cholonek" według powieści Janoscha.

Z jego przybyciem do Bielska-Białej zbiega się wyraźne przełamanie dotychczasowej repertuarowej linii tutejszej sceny. Zaczęto wystawiać sztuki o tematyce związanej z dziejami miasta, a efektem tego było np. objawienie się dramaturgicznego talentu Artura Pałygi. Historie lokalne lub wątki z dziejów Bielska-Białej nie przestawały się pojawiać raz po raz. Z osobistych wspomnień aktorów w dużej części powstał spektakl "Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami" - z opowieściami z ostatniego okresu PRL-u oraz klimatem przełomu po 1989 roku. Teatralnym tematem stali się też komandosi z 18. batalionu powietrznodesantowego z Bielska-Białej, którzy stanęli przed sądem w związku z wydarzeniami podczas misji w Afganistanie (ataki w pobliżu wioski Nangar Khel). Równie niewygodne tematy trafiły na afisz np. z takim tytułem jak "Żyd" - o współczesnych relacjach polsko-żydowskich i o recepcji historii po wydarzeniach roku 1968 oraz o nastrojach po lekturze głośno komentowanego "Strachu" Grossa.

Za ogromny atut należy uznać fakt, że Talarczyk nie kusił się na frekwencyjne sukcesy podczas porannych lektur. Paradoksalnie jedną z większych klap za jego kadencji była szkolna do bólu w inscenizacji "Zemsta" Fredry czy nieudany eksperyment - debiut reżyserski Jacka Bały na tekście "Procesu" Kafki. Ryzyko wpuszczenia na scenę debiutujących twórców tuż po szkole opłaciło się jednak innym razem - "Zbrodnia" na podstawie opowiadania Witolda Gombrowicza odniosła wielki sukces.

W pierwszych sezonach w Bielsku-Bialej Talarczyk balansował jeszcze pomiędzy teatrem stricte dramatycznym a doświadczeniami wyniesionymi m.in. z Teatru Rozrywki. Proponował muzyczno-śpiewane przedstawienia z estetyką znaną z przeglądów piosenki aktorskiej. Jednak szczęśliwie dla bielskiej sceny oprócz rozrywkowego repertuaru pojawiły się wyzwania coraz bardziej ambitne. Sukcesami ostatniego ośmiolecia w Bielsku-Białej były i współczesne teksty (świetnie zagrane "Utarczki" czy "Królowa Piękności z Leenane") i warsztatowy charakter pracy z takimi reżyserami jak Łukasz Witt-Michałowski czy Piotr Ratajczak. Przez teatr przewinęli się twórcy kilku pokoleń - od tych najmłodszych przez średnie pokolenie (np. Magdalena Piekorz) po Jacka Głomba - wieloletniego dyrektora legnickiej sceny, lub Ingmarą Villqista, cenionego nie tylko na Śląsku, ale i w Polsce dramatopisarza i reżysera. Za sprawą tego ostatniego teatr odnotował największy pozaartystyczny rozgłos. Po premierze "Miłości w Königshütte" w kwietniu 2012 roku rozgorzała dyskusja nie tylko o wymowie tego przedstawienia, ale o historii Górnego Śląska i o narodowej tożsamości jego mieszkańców. Talarczyk bywał po tym przedstawieniu przez jednych chwalony za odwagę i zrywanie z tabu, a przez innych krytykowany, a nawet atakowany, że "Miłość..." to manipulacja i zbrodnia na narodzie polskim. Niektórzy wzywali nawet do jego zdymisjonowania. Teraz, gdy emocje już opadły, okazało się, że Talarczyk odchodzi sam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji