Artykuły

Julia i żulia, czyli praski Szekspir

"Romeo i Julia" w reż. Grażyny Kani w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.

W Teatrze Powszechnym w Warszawie Grażyna Kania pokazuje najsłynniejszą tragedię miłosną w świecie bez złudzeń i ckliwości.

W rzeczywistości wykreowanej na scenie wyczuwa się brud praskiej ulicy, czasem odór alkoholu nie najlepszej jakości. Jest charczący Romeo gotowy do bitki i grupa jego kompanów, którzy mimo młodego wieku czują się wyraźnie zmęczeni życiem. Miłość jest zadekretowana gigantycznym neonem LOVE, zawieszonym nad rozciągniętą przez całą scenę białą kanapą. Na niej siedzą lub drzemią aktorzy uczestniczący w tej opowieści.

Reżyserka, która zasłynęła niedawno w Narodowym znakomitą inscenizacją utworu "W mrocznym, mrocznym domu", nigdy nie kryła fascynacji teatrem niemieckim. W spektaklu "Romeo i Julia" zaprezentowała świat pozbawiony uczuć, tkwiący w marazmie dnia codziennego. Ludzi niewidzących perspektyw. Wielka, wygodna kanapa z porozrzucanymi poduszkami jest poczekalnią życia. Parys, "narzucony" przez rodziców narzeczony Julii (Mariusz Wojciechowski), czeka na swoje wejście, miętosząc bukiet białych róż. Niemal przez cały spektakl siedzi nieruchomo, czując się jak wyrośnięty student przed ważnym egzaminem, do którego przygotowuje się od lat.

Sam ukochany Julii grany przez Jacka Belera przyznaje nie bez racji, że jest tylko cieniem Romea. W takim świecie Julia powinna cierpieć na Parkinsona i poruszać się z balkonikiem. Na szczęście tak się nie dzieje. Grana przez Katarzynę Marię Zielińską wydaje się mocno osamotnioną idealistką. Pragnie miłości jak kania dżdżu.

Nie wiem, czy jest to spektakl feministyczny, ale kobiety mają w nim wyraźnie więcej do powiedzenia. Eliza Borowska z epizodycznej roli Marty, opiekunki Julii, wykreowała pełnokrwistą postać, kobietę targaną namiętnościami, która doskonale zna reguły rządzące światem. Dla Julii nie jest poczciwą nianią, lecz pełną temperamentu przewodniczką pozwalającą omijać rafy życia.

W tym spektaklu jest też jeden z ładniejszych Tybaltów, jacy pojawili się w inscenizacjach "Romea i Julii", a grany jest przez Aleksandrę Bożek. W takim zestawieniu zabijający go Romeo urasta do rangi prostackiego damskiego boksera. Beler nie ma zresztą łatwego zadania. Daleko mu do typowego teatralnego amanta. Przypomina przywódcę gangu praskiego, wyrosłego w świecie teledysków, reklam, kina gangsterskiego. Nie wierzy w uczucie i kiedy spada na niego miłość do Julii, próbuje ją przede wszystkim ochronić. Stać się bodygardem młodej, bezbronnej istoty otoczonej przez pijaków i meneli, takich jak Benvolio (Michał Sitarski) czy Merkucio (Sławomir Pacek).

Reżyserka, inscenizując "Romea i Julię", nie ucieka od groteski. Bezsensowny spór obu zwaśnionych rodów przedstawia jako karykaturalne zapasy pana Capulettiego (Mariusz Benoit) i pana Montecchiego (Kazimierz Kaczor).

Niebezpieczny jest pomysł, by aktorzy po zakończeniu sceny ze swym udziałem wracali na kanapę i beznamiętnie przyglądali się pracy pozostałych. Senność i znudzenie prezentowane na ich twarzach w pewnym momencie mogą udzielić się widzom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji