Artykuły

Jeśli uważam, że coś jest ważne, walczę

- Życie mnie bardzo oszczędza, dlatego mam świadomość, że powinnam być wdzięczna za wszystko, co dostałam. Za talenty i dobro, które do mnie przyszły. Mam wobec życia dług i powinnam go oddać. W Ewangelii według św. Łukasza jest napisane: "Komu wiele dano, od tego wiele wymagać będą". Może to zabrzmi patetycznie, ale to jest dla mnie miarą mojego człowieczeństwa w pracy i wobec bliskich - mówi URSZULA GRABOWSKA, aktorka Teatru Bagatela w Krakowie.

Gra w serialu"Na krawędzi", ale nie odpuszcza swojego ukochanego teatru w Krakowie. Anielska uroda nie przeszkadza jej twardo stąpać po ziemi. Pasję pogodziła z rodziną, choć nie ukrywa, że konieczne były kompromisy.

Poprosiła o spotkanie rano, bo potem biegła na próbę do Teatru Bagatela. Spóźniła się 10 minut, ale wysłała trzy SMS-y. Siedziałam przy oknie kawiarni na Plantach, zobaczyłam ją z daleka: rozwiane blond włosy, długie nogi w trampkach i dżinsach. Zaskoczyła mnie swoją dziewczęcą, beztroską radością i twardymi zasadami, których się w życiu trzyma.

Olivia: Potrafi pani walczyć?

Urszula Grabowska: Nie odpuszczam łatwo ani w pracy, ani w życiu prywatnym. Jeśli uważam, że coś jest ważne, to walczę. Ale mam 37 lat i poczucie, że życie zmusiło mnie do redukcji różnych pragnień i oczekiwań. W ostatecznym rozrachunku myślę, że dokonałam właściwego wyboru.

O.: Czyli...?

U.G.: Jestem pozbawiona takiej chorobliwej presji, że ciągle muszę posiadać więcej. Biorę z życia tyle, ile jest mi rzeczywiście potrzebne. Cały czas pamiętam, skąd jestem. Wiem, że znacznie podniosłam poprzeczkę w stosunku do warunków, w jakich sama zostałam wychowana. Dostałam - i dostaję zresztą nadal - od rodziców mnóstwo miłości i wsparcia, ale byliśmy rodziną o dość niskim statusie materialnym. Gdy wkraczałam w dorosłe życie, nie zostałam wyposażona w mieszkanie, samochód czy okrągłą sumkę na koncie.

O.: O wszystko zabiegała pani...

U.G.: ...sama, a potem razem z Adrianem, moim mężem. Cenimy sobie to, że jesteśmy samodzielni i niezależni. Mamy też taki spokój wewnętrzny, że nie wszystko i nie za wszelką cenę. Ja uwielbiam to, co robię, i potrafię się w tym kompletnie zatracić. Ale nie rozbijam się łokciami, nie robię rzeczy, których musiałabym się wstydzić. Nie biorę też wszystkiego, jak leci. Gdybym w tym zawodzie wykorzystywała każdą propozycję, prawdopodobnie pławiłabym się w luksusach. A ja kupiłam jedno mieszkanie, spłacam kredyt jak większość Polaków, a na dodatek gram w teatrze. I uważam, że mam powody do wdzięczności za to, co dostałam od losu.

O.: Pani postawa to pokłosie wychowania przez rodziców?

U.G.: Mam swój kodeks wartości i tego się w życiu trzymam. Częściowo jest on wyniesiony z domu i wynika z katolickiego wychowania. Byłam aktywnym uczestnikiem Ruchu Światło-Życie, najpierw dziecięcego, potem młodzieżowego.

O.: Czy da się przełożyć wierność 10 przykazaniom do świata show-biznesu?

U.G.: W moim przypadku się da. Myślę, że właśnie dzięki temu mogę zachować dystans do tego świata. I ten dystans jest mi potrzebny jak tlen. Łatwiej mi obronić niezależność i zwyczajnie być przyzwoitym człowiekiem. Łatwiej mi też odmawiać różnych rzeczy, sobie przede wszystkim.

O.: Czego na przykład? Jest pani bardzo zdyscyplinowana i pracowita. Od 15 lat krąży pani między Krakowem, gdzie są dom, mąż, synek Antoni i teatr, a Warszawą, gdzie są filmy, seriale i "prawdziwe" pieniądze.

U.G.: Był czas, kiedy naprawdę nie potrafiłam sobie psychicznie poradzić z tymi rozjazdami. Wydawało mi się, że jak jadę do Warszawy, do pracy, i zostawiam moich chłopaków, to jest taki rodzaj nadużycia, że nie wypada mi nic innego, tylko wrócić z pracy, siedzieć w hotelu i przygotowywać się do roli.

O.: Była pani wobec siebie chyba zbyt bezwzględna.

U.G.: Ale potrzebowałam czasu, żeby to zrozumieć. Bardzo mnie też spalała tęsknota za synkiem, choć przez te wszystkie lata tylko dwa razy zdarzyło się, że nie było mnie osiem dni z rzędu w domu. Gdy tylko kończyłam zdjęcia wcześniej, biegłam na dworzec, by ostatnim pociągiem przyjechać w nocy do Krakowa, a rano zjeść z małym śniadanie, nacieszyć się nim chwilkę i znów biegiem na pociąg do Warszawy. W końcu mój tato wziął mnie na rozmowę i powiedział: "Kochanie, czas wydorośleć. Wiem, że ty zaspokajasz swoją tęsknotę i uciszasz wyrzuty sumienia, ale Antoś cierpi. Ledwo przyzwyczaił się, że zostaje z dziadkami, ty nagle wpadasz i znowu znikasz. On tego nie rozumie".

O.: I miał rację.

U.G.: Wiem. Nauczyłam się w końcu tego, że w Warszawie to musi być mój czas, bo czy tego chcę, czy nie, jestem tam sama, z dala od nich. Nie muszę żyć jak mniszka, nikt tego ode mnie nie wymaga. Mogę iść do kina, do teatru, co uwielbiam, do kosmetyczki, na zakupy albo spotkać się z przyjaciółmi.

O.: Zwierza się im pani?

U.G.: Jestem bardzo ostrożna w zwierzeniach. Wydaje mi się, że kobiety, nawet pozbawione złych intencji, potrafią niechcący przekroczyć granicę dyskrecji i tajemnicy, na

których mi najbardziej zależy. Mężczyźni w tym względzie są absolutnie lojalni, więc jeśli w ogóle się zwierzam, to raczej mężczyznom.

O.: Zaskoczyła mnie pani.

U.G.: Może to wynika z tego, że wychowałam się z dwoma starszymi braćmi? Nie wiem. Z czasów licealnych, i kiedy wkraczałam w życie, mam bliskie przyjaciółki, którym ufam, ale nawet im dozuję swoje problemy. Każdy z nas przeżywa jakieś dramaty, ale ja tego nie traktuję w kategoriach nieodwracalnej katastrofy, a raczej zadania do wykonania. Coś się stało, trzeba sobie z tym jakoś poradzić. To nie jest dla mnie sytuacja do zwierzania, tylko do działania.

O.: Gra pani główną rolę w serialu "Na krawędzi". W swoim prawdziwym życiu balansowała pani kiedyś na krawędzi właśnie?

U.G.: Życie mnie bardzo oszczędza, dlatego mam świadomość, że powinnam być wdzięczna za wszystko, co dostałam. Za talenty i dobro, które do mnie przyszły. Mam wobec życia dług i powinnam go oddać. W Ewangelii według św. Łukasza jest napisane: "Komu wiele dano, od tego wiele wymagać będą". Może to zabrzmi patetycznie, ale to jest dla mnie miarą mojego człowieczeństwa w pracy i wobec bliskich.

O.: W domu zobaczyłabym panią w przydeptanych kapciach i w dresiku?

U.G.: (Śmiech). W piżamie, bez kapci, bo uwielbiam chodzić na bosaka. A zimą częściej niż w kapciach - w skarpetach. Kocham Kraków, bo daje mi oddech. To miasto roweru, płaskich obcasów, rozciągniętych swetrów i symbolicznego makijażu, dla podniesienia własnego morale, a nie żeby się komuś podobać. Czasami prowokuje to zabawne sytuacje, np. zdarza się, że mój zaprzyjaźniony pan z warzywniaka patrzy na mnie rano zmartwiony: "Mój Boże, a co to się stało, że moja pani z telewizji wygląda jakoś inaczej? Chyba pani chora?".

O.: A co pani na to?

U.G.: Że to brak makijażu. Cała naga prawda o kobiecie (śmiech). Przychodzę za kilka dni, taka bardziej zadbana, a pan uśmiecha się już od progu: "No jak się cieszę! Od razu widać, że kłopoty zdrowotne się skończyły" (śmiech).

O.: Bywa pani egoistką? Potrafi pani platonicznie kontemplować wystawy sklepowe?

U.G.: Taka kontemplacja ostatnio dobiła mnie w Genewie, gdzie pojechałam na festiwal filmów o tematyce żydowskiej z filmem "Joanna". Na wystawach zobaczyłam torebki warte, w przeliczeniu na złotówki, 26 tysięcy! Nie znalazłam ani jednej rzeczy, którą mogłabym kupić (śmiech). Kontemplacja skończyła się refleksją, że świat bywa czasami kompletnie pomylony.

O.: Pozwala pani sobie czasami na jakieś szaleństwo?

U.G.: Powoli uczę się tego (śmiech). Tej wiosny nawet wydałam na siebie trochę pieniędzy. Postanowiłam wzmocnić garderobę, pod hasłem: mniej chaosu, więcej konsekwencji. Chciałam dokupić rzeczy eleganckie, klasyczne, które się nie starzeją i zawsze można je skompletować z resztą. Zaczęło się od inwestycji w dobre czółenka: czarne na wysokich obcasach, tudzież czółenka beżowe, plus do tego odpowiednie torebki (śmiech). Szaleństwo, prawda? Ale najbardziej cieszę się z kupionego czerwonego płaszczyka. Jest miękki, szlafrokowa ty. Wyglądam w nim trochę jak dziewczynka z "Listy Schindlera".

O.: Widziałam, jak pani w nim mknęła na rowerze.

U.G.: Rower kocham. Rok temu zaszalałam i kupiłam miejskiego holendra. Jest czarny, z koszykiem. Jeżdżę nim do teatru, na zakupy, na wycieczki. Zanim go kupiłam, wyliczyłam sobie, że niedługo ta inwestycja zwróci mi się z nawiązką: po pierwsze fitness, po drugie parkowanie w najdroższej strefie płatnego parkowania Pl, po trzecie świeże powietrze... wszystko za darmo. Jeśli chodzi o zakupy, to wczoraj np. kupiłam sobie świerk biały i pinię karłowatą na taras. Trochę się boję, czy uda mi się nimi dobrze zaopiekować przez te moje nieobecności w domu. Bo moje chłopaki, choć bardzo się starają, to jednak nie mają wielkich sukcesów na tym polu (śmiech).

O.: Jak każda mama pewnie dużo pani myśli o przyszłości swojego syna?

U.G.: Bardzo dużo! Mam jedynaka. Najważniejsza rzecz dla mnie, żeby nigdy nie miał wątpliwości, że ma i zawsze będzie miał oparcie w rodzicach. Choćby nie wiem, co się działo. Chcę, żeby był odważny, samodzielnie myślał, by miał elementarną pewność siebie, bo w dzisiejszych czasach trudno bez tego przetrwać. Żeby porażki go nie paraliżowały.

O.: Prowadzi z nim pani poważne rozmowy?

U.G.: Dużo rozmawiamy. Tłumaczę mu świat i to, że nic nie jest po prostu białe lub czarne. Nie wszystko jest takie, jakie nam się wydaje. Uczulam go - bo mnie samą to mierzi - żeby nie oceniał zbyt szybko, by zrozumiał, że trzeba brać odpowiedzialność za swoje słowa. Antoś ma dużą zdolność empatii, może nawet za dużą... Czasami widzę z rozczuleniem, jak walczy w nim laki naturalny dziecięcy egoizm ze świadomością, że niekiedy trzeba zrezygnować z czegoś dla dobra innych. Nieraz mówimy sobie z Adrianem, że może to nie jest wychowanie na te dość brutalne czasy, ale trudno. Coś za coś. Wrażliwcy mają trochę gorzej, ale też i dużo lepiej (śmiech).

O.: Lubi się pani nudzić?

U.G.: Uwielbiam. Jestem strasznym leniuchem. Uwielbiam trwonić czas, lubię jak mi ten czas przecieka między palcami (śmiech). W jakichś kategoriach życie rodzinne jest nudne i żmudne, nie ma się co oszukiwać. Powtarzalność tych samych czynności może doprowadzić człowieka do szału. W moim przypadku ku nie było tak, że to wszystko przyszło bezboleśnie. Czasami zgrzytam zębami, bo mnie wewnętrznie ciągnie do czegoś atrakcyjniejszego. Był taki etap pod tytułem: Boże, ja chcę żyć. Chcę żyć!!! (Śmiech). Ale powtarzam sobie, że właśnie teraz mam czas darowany, bo Antoś przecież, prędzej czy później, odstawi mnie na boczny tor, a wtedy...

O.: ...będzie czas na nudę. Jak wygląda pani nuda?

U.G.: Wyprawiam Antoniego do szkoły na godzinę 8. Potem, jeśli nie mam porannej próby w teatrze, wracam z lubością do łóżka. Bez wyrzutów sumienia, że wstaję o godzinie 12 (śmiech). To są okazje, które mi się należą, nie zdarzają się często. Tą nudą jest czytanie książki, często w wannie albo na tarasie, wyjazd za miasto i leżenie plackiem na trawie, wygrzewanie się na słoneczku.

O.: Co pani teraz czyta?

U.G.: "Idiotę" Dostojewskiego, bo go wystawiamy w Teatrze Bagatela. Ulubione zdania? "Są kobiety, które nadają się tylko na kochanki" - to było o Anastazji Filipownej, dodam na wszelki wypadek. I: "Prawdę mówią tylko ludzie, którzy nie są dowcipni". Ja mam dość specyficzne poczucie humoru (śmiech). za kilka dni, taka bardziej zadbana, a pan u ma du

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji