Artykuły

Stary aktor też potrafi grać

III Spotkanie Teatrów Narodowych w Warszawie. Podsumowuje Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.

Spotkania Teatrów Narodowych w Warszawie z każdym rokiem zyskują na atrakcyjności. Oglądając dwie pierwsze edycje miałem wrażenie, że ten festiwal ma głównie wykazać doskonały poziom polskiej sceny narodowej.

Tegoroczna edycja oprócz walorów artystycznych zwróciły uwagę na pewien, pomijany w Polsce aspekt socjologiczny.

Po "Sonacie widm" [na zdjęciu proba spektaklu] Teatru Narodowego ze Sztokholmu Krystyna Mazur - zasłużony pedagog warszawskiej szkoły teatralnej, asystentka wielu wybitnych reżyserów przyznała mi szeptem: - Wyjechałam ze Skolimowa i znalazłam się w Skolimowie. Powiedziała to z uśmiechem, ale i z podziwem.

W czasach wszechwładnego kultu młodości panującego w filmie, telewizji i teatrze Mats Ek zdecydował się bowiem na zaskakujący eksperyment. Oparł się przede wszystkim na aktorach, których ze względu na wiek odstawia się na margines. Proponuje się im zazwyczaj mało znaczące epizody, by wzbudzili uśmiech lub wzruszenie. Mats Ek postąpił inaczej. To właśnie seniorzy sceny jako pensjonariusze domu spokojnej starości upominali się o swoje prawo do życia.

Choć w chwilach słabości potrafili być niczym rozkapryszone dzieci, ostro walczyli o swoje i w wielu momentach spektaklu byli naprawdę groźni. Stosunek do nich najlepiej ilustrowała scena porannego rozdawania napojów. Energiczna pielęgniarka wlewała im wodę do ust konewką jakby podlewała usychające roślinki.

Ek ciekawie zinterpretował słowa jednego z pensjonariuszy. "Nikt z nas nie jest do końca tym, za kogo jest postrzegany". Większość ról obsadził a rebours, stąd przejmująca i demoniczna Stina Ekblad w roli dyrektora Hummla grająca także na klarnecie, czy aktor Staffan Góthe jako perwersyjna Mumia, żona pułkownika, grająca/y również na fortepianie. Całą zaś opowieść, w której można było odnaleźć echa teatralnego myślenia i wyobraźni Jerzego Grzegorzewskiego czy Krystiana Lupy cechowała niezwykła aktorska dyscyplina. To "życie przeżyte" niczym "Sanatorium pod Klepsydrą" nabrało niezwykłego wymiaru.

O tym, że zasłużeni artyści są w znakomitej formie, przekonała też inscenizacja "Liturgii Zero" Teatru Aleksandrinskiego z Sankt Petersburga. Pod tym nieco zaskakującym tytułem kryje się adaptacja "Gracza" Fiodora Dostojewskiego dokonana przez mistrza Walerego Fokina. Choć młody Anton Szagin, jako główny bohater opowieści Aleksiej był bez zarzutu, to na pierwszy plan wysunęła się Era Ziganszyna w ważnej, choć nie najważniejszej dla utworu Dostojewskiego postaci babci. Ziganszyna właściwie zdominowała spektakl. W wielkim napięciu oglądaliśmy jej grę w ruletkę, obstawianie poszczególnych liczb, anegdoty o życiu.

Ziganszyna miałą w sobie zdecydowanie Klary Zachanasssian i poezję Lubow Raniewskiej. Gdyby zamiast towarzyszącemu przedstawieniu wątłemu śpiewakowi weszła na postument usłyszelibyśmy z pewnością ognistą Carmen a nie jakąś melancholijna arię.

Element geriatryczny w najlepszym rozumieniu tego słowa pojawił się też w tryskającym młodością spektaklu Oskarasa Korsunovasa "Wygnanie" z wileńskiego Teatru Narodowego. Nasączona rockową muzyką przejmująca opowieść o młodej litewskiej emigracji relacjonowana była okiem Bena, przykutego do wózka inwalidzkiego starca (Vytautas Anużis), który z uśmiechem wspominał, szalone, choć zmarnowane życie człowieka bez ojczyzny.

Tak oto Spotkanie Teatrów Narodowych - być może w sposób nie do końca zamierzony - zwróciły uwagę na starych mistrzów, którzy w naszym kraju wciąż niesłusznie czują się odsunięciu na margines.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji