Artykuły

Przychodzi teatr do robotnika

- Słabo znam się na technice, ale byłam zafascynowana, kiedy pracownicy zakładów Cegielskiego opowiadali o maszynach, z którymi pracują. Ich relacje z maszynami są bardzo osobiste, traktują je jak ludzi. Wiedzą, gdzie postukać, gdzie pogłaskać, żeby działały. Jeden z nich mówił o zapachu oleju zmieszanego ze smołą, zapachu maszynowni okrętowej, który go unosi w przestrzeń niczym Proustowska magdalenka - mówi Ewa Wójciak przed jutrzejszą premierą "Ceglorza" Teatru Ósmego Dnia na Malta Festival w Poznaniu.

Roman Pawłowski: Teatr Ósmego Dnia wykorzystywał kiedyś utwory m.in. Rilkego i Achmatowej. Od kilku lat sięgacie po autentyczne historie, relacje, dokumenty. Zrobiliście przedstawienia o osadzonych z poznańskiego aresztu śledczego i mieszkańcach jednego z łódzkich podwórek. Braliście na warsztat donosy z czasów okupacji i donosy agentów SB na siebie samych. Skąd ta zmiana? Ewa Wójciak: Dokumentami i faktami interesowaliśmy się już wcześniej, ale je zawsze przetwarzaliśmy. Poczułam, że tamten sposób budowania metafory w teatrze, obrazowania, aktorstwa - rodem z lat 70. - się wyczerpał. Nie chcieliśmy korzystać cały czas z tych samych środków. Poza tym z wiekiem otwieramy się na drugiego człowieka, stajemy się bardziej słuchaczami niż tymi, którzy opowiadają.

Wasz nowy spektakl "Ceglorz" oparty będzie na relacjach byłych i obecnych pracowników zakładów im. Cegielskiego. Skąd ten pomysł?

- W Poznaniu co trzecia osoba miała kogoś w zakładach Cegielskiego, to była i chyba nadal jest ważna siła społeczna w mieście. Całe pokolenia tam pracowały, czasem po 20 osób z jednej rodziny: dziadkowie, stryjowie, zięciowie. To nadawało miastu ton. Ceglorz wpisał się także w historię mojej rodziny. W 1956 r. miałam wprawdzie tylko 5 lat, ale pamiętam pochody, które szły ulicą Kraszewskiego na poznańskich Jeżycach, gdzie mieszkaliśmy, w stronę siedziby UB. To byli w większości robotnicy z Ceglorza. Potem dowiedziałam się, że mój ojciec, który był adwokatem, bronił jednego z robotników oskarżonych o udział w zamieszkach. To był ważny temat w naszym domu.

Ale w przedstawieniu chcemy odejść od legendy Czerwca'56. Wyrosło nowe pokolenie niezwiązane z tym doświadczeniem. Dlatego postanowiliśmy porozmawiać z pracownikami zakładu o tym, czym był Cegielski poza legendą buntu.

Z iloma osobami rozmawialiście?

- Z dwudziestoma kilkoma. Kontakty zdobyliśmy dzięki związkowcom z Inicjatywy Pracowniczej i zakładowej "Solidarności". Poszliśmy też na imprezę emerytowanych pracowników. Chodziliśmy od jednej do drugiej osoby i gadaliśmy.

O czym?

- To może się wydać zaskakujące, ale głównym tematem rozmów była praca. To było fascynujące, wcale nie mówili o pracy jako o czymś, co pozwala zarabiać na życie, ale jako o nieustającym źródle satysfakcji. Słabo znam się na technice, ale byłam zafascynowana, kiedy opowiadali o maszynach, z którymi pracują. Ich relacje z maszynami są bardzo osobiste, traktują je jak ludzi. Wiedzą, gdzie postukać, gdzie pogłaskać, żeby działały. Jeden z nich mówił o zapachu oleju zmieszanego ze smołą, zapachu maszynowni okrętowej, który go unosi w przestrzeń niczym Proustowska magdalenka. Niesamowite. Inny rozmówca, młody chłopak opowiadał o częściach do silników okrętowych, które wytwarza na obrabiarce. Taki silnik ma wielkość dwupiętrowej willi, ale bez jego detalu nie ruszy. Kiedy nadchodzi dzień próby, chłopak słucha jak silnik jest wprawiany w ruch i czuje niesłychaną dumę, że tam w środku jest gdzieś jego śrubka.

Ostatni raz twórcy pochylali się w ten sposób nad pracą robotników chyba we wczesnych latach 50. Tylko w innych celach.

- Mam świadomość, że dla wielu osób spektakl o Cegielskim będzie dowodem na to, że nasz marksistowski rodowód nie ulega wątpliwości. Ale temat pracy narzucili sami rozmówcy. Myśleliśmy, że będą bardziej koncentrować się na historii, bo Cegielski to była fabryka z tradycjami, każdy kto tam pracował, miał poczucie, że należy do elity. Potem przeglądaliśmy wiersze Tadeusza Peipera, awangardowego poety z okresu międzywojennego, który pisał o człowieku w kontekście postępu technicznego i cywilizacyjnego, ale machnęłam ręką. Po co wiersze? To co oni mówią, jest lepsze!

Mieliście problemy z namówieniem ich na rozmowę?

- Wcale, chętnie z nami rozmawiali, bo to jest kawał ich życia. Wszyscy ludzie lubią o sobie opowiadać, w ten sposób stwarzają siebie po raz drugi. Kiedy się z nimi gada, rozkwitają, nabierają poczucia godności, buduje się ich tożsamość. Może to wynikać także z tego, że na co dzień nikt się nimi nie interesuje, media nie zajmują się problemami robotników, chyba że dochodzi do strajku. O etosie pracy, sensie wykonywania zawodu się nie mówi.

Etos robotnika zmienił się w ostatnich 20 latach. Produkcja przenosi się na inne kontynenty, w Europie zanika pojęcie pracy jako wytwarzania materialnych dóbr, a z nim znika także klasa robotnicza. Silniki do okrętów produkuje się dzisiaj w Chinach.

- Oni mają tego świadomość. Na jednym z zebrań Inicjatywy Pracowniczej byliśmy świadkami bardzo emocjonalnej dyskusji. Widzieliśmy, jak ludziom zaciskają się pięści. Władza nie będzie miała już nigdy takiego przeciwnika. Nie będzie tego gniewu ludzi, którzy potrafią się skrzyknąć i wyjść na ulice jak w 1956, aby bronić swoich praw. Wtedy w Cegielskim pracowało kilkanaście tysięcy ludzi, dzisiaj kilkaset. Kiedy ich słuchałam, zrozumiałam, że takiej siły zdolnej obalać rządy czy zmieniać system już nie będzie.

Trwa prywatyzacja Zakładów Cegielskiego, możliwe, że wkrótce zniknie nawet nazwa, tak jak to stało się w przypadku Huty Warszawa. Teatr tego nie zatrzyma. Czujesz bezradność?

- Może nie zatrzymamy tego procesu, ale możemy zachować wiedzę o tym, kim byli ludzie, którzy w Cegielskim spędzili dziesiątki lat. Staramy się zarejestrować oryginalny wygląd i atmosferę zakładów. Jacek Chmaj zrobił bardzo dużo zdjęć fabryki, które wykorzystamy w wizualizacjach. Pokażemy całą urodę tej fabryki, która być może przeminie: stare hale fabryczne, maszyny z początku XX w. Spektakl zagramy w historycznej hali W7 zwanej "fabryką zabawek", gdzie w czasach PRL produkowano broń.

W latach 90. o pracownikach wielkich zakładów państwowych mówiono, że są hamulcowymi reform. Zarzucano im roszczeniowość i nostalgię za komuną. Artyści nie bronili ich, gdy w wyniku transformacji tracili pracę. Czy można wasz spektakl rozumieć jako symboliczne zadośćuczynienie za te 20 lat milczenia? Jako zapowiedź zmiany myślenia i zasypania tego podziału?

- Może i tak, chociaż myśmy się nie izolowali od rzeczywistości, zawsze byliśmy z ludźmi. Ale faktem jest, że porozumienie między artystami czy szerzej - inteligencją a światem ludzi pracy, które było fundamentem zmian w Polsce, zostało w latach 90. zerwane. Idea Komitetu Obrony Robotników, który mozolnie budował współpracę między inteligencją a robotnikami gdzieś się zagubiła. Myśmy wszyscy zachłysnęli się przemianami i zabrakło nam czasu na refleksję. Nie wiem, kogo winić, że nikt wtedy nie słuchał ostrzeżeń.

Ciekawe, że na początku przemian to robotnicy ujmowali się za artystami. Znaleźliśmy niedawno list od "Solidarności" z Zakładów Cegielskiego do władz Poznania z początków lat 90., podpisany przez ówczesnego przewodniczącego Marka Lenartowskiego. Związkowcy popierali nasze starania o siedzibę w mieście. Piękny dokument pokazujący dawne relacje robotników i artystów.

Co byś uznała za sukces w przypadku takiego specyficznego spektaklu opartego na prawdziwych historiach?

- Sukcesem będzie dla nas żywa reakcja bohaterów i ich bliskich, bo to do nich w dużej mierze adresujemy spektakl. Ich poczucie, że zostali zauważeni i docenieni. Zrobiliśmy kiedyś przedstawienie o mieszkańcach małej dzielnicy w Poznaniu - Śródki. To była zamknięta, bardzo zżyta społeczność, która niestety już nie istnieje. Dzielnica została poddana rewitalizacji, w wyniku której dawnych mieszkańców wyrzucono. Tam również rozmawialiśmy z grupą ludzi, przede wszystkim starszych panów, którzy opowiadali nam o swoim życiu. Zrobiliśmy im zdjęcia w skali jeden do jednego i ustawiliśmy na jednej z uliczek, jakby byli na spacerze. Przy każdej z fotografii zainstalowany był głośnik, z którego snuły się opowieści. Nie przewidzieliśmy jednego: kiedy nasi bohaterowie przyszli na spektakl, każdy z nich stanął pod swoją figurą i komentował widzom to, co słyszeli z głośnika. Byli niezwykle szczęśliwi, ściskali nas potem z wypiekami na twarzy, bo przywróciliśmy im życie i wspomnienia. Ich świat nie przepadnie tak po prostu, dzięki naszemu pośrednictwu udało się ich opowieść przekazać dalej.

Na tym polega chyba sens uprawiania teatru dokumentalnego, aby ocalić chociaż część tego, co umiera i znika z pamięci. Jeśli uda się to w "Ceglorzu", jeśli bohaterowie i widzowie uznają, że zachowaliśmy jakąś część ich świata, to będę miała poczucie spełnienia.

"Ceglorz" na Malta Festival w Poznaniu 25 i 26 czerwca w Hali W7 Zakładów im. Cegielskiego

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji