Artykuły

Perypetie mało cnotliwego Bena

"Absolwent" w reż. Jakuba Krofty w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej.

Przeniesienie na stołeczną scenę słynnego filmu "Absolwent" okazało się pracą ambitną, która niezbyt się powiodła.

Porównanie inscenizacji w Teatrze Dramatycznym do oscarowego filmu Mike'a Nicholsa wydaje się więc bezsensowne, bo z góry byłoby miażdżące. Wydaje się zresztą, że Jakub Krofta, sięgając po powieść Charlesa Webba, nie miał zamiaru pokazywać obyczajowych przemian zachodzących w Ameryce lat 60. ubiegłego wieku.

Czeski reżyser, który ma w dorobku m.in. udaną wersję sceniczną "Buszującego w zbożu", tym razem najpewniej chciał opowiedzieć o mentalności ludzi środkowej Europy przełomu XX i XXI wieku. O ich trudnym starcie w dorosłość, niedojrzałości emocjonalnej, o rozdźwięku między sukcesami zawodowymi a bezradnością w życiu osobistym. Powieść Webba doskonale się do tego nadawała, a dodatkowym atutem było bardzo dobre, współczesne tłumaczenie dokonane przez Jacka Poniedziałka. Szlachetne zamiary nie do końca jednak przeniosły się na scenę.

Tak jak w filmie Anne Bancroft, Katherine Ross, a przede wszystkim grający tytułową rolę Dustin Hoffman zasługiwali na Oscara, w spektaklu Krofty wspaniałą wyrazistą, wieloformatową kreację stworzyła Agnieszka Warchulska.

Brawurowo zagrała kobietę "na zakręcie", alkoholiczkę, która ma poczucie zmarnowanego życia i dawno zdała sobie sprawę, że jej małżeństwo jest porażką. Ma wrażenie upływającego czasu i tego, że jeszcze jest bardzo atrakcyjną kobietą. Czuje, że jedynym ratunkiem będą "skoki w bok". Łakomym kąskiem okazał się Beniamin Braddock, świetnie zapowiadający się naukowiec i zupełny żółtodziób w dziedzinach seksu.

Ten zaś w wykonaniu Krzysztofa Brzazgonia zachowuje się miejscami jak bohater libertyńskiej powieści "Beniamin, czyli pamiętnik cnotliwego młodzieńca". Tyle że w bohaterze Brzazgonia nie ma finezji z francuskiej powieści. Czasami wydaje się wręcz bezradny, i jako postać, i jako aktor. Ten Beniamin to człowiek bez właściwości. A takiemu trudno współczuć i rozumieć logikę jego postępowania.

Reżyser zapowiadał, że "sztuka sięga głębiej niż film, a postaci, które zobaczymy na scenie, będą bardziej skomplikowane, wielowymiarowe". Deklaracja ta pozostała bez pokrycia. Poza Agnieszką Warchulską i bardzo zabawnym Piotrem Siwkiewiczem reszta aktorów gra jak w telenoweli.

Nie wiem, czy to tylko syndrom czasów czy efekt słabej współpracy z reżyserem. Niektóre sceny, choćby rozmowa pijanej matki z naćpaną córką, zakrawają na tanią groteskę. Dobrze, że aktorzy nie piją przy tym wódki "Absolwent".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji