Artykuły

Łaziebny Wowa Majakowski

"ŁAŹNIA" była w autorskich intencjach "agitką", politycznym plakatem. W równym stopniu jak "okna ROSTA" spełniać miała doraźne cele propagandowe. W "Łaźni", podobnie jak w twej grafice satyrycznej atakował Majakowski bezpośrednio i bezpardonowo, Nie delikatnymi witkami smagał, przeciwnie: wskazywał palcem i walił na odlew. Przede wszystkim w biurokrację, ale nie tylko. Sam Naczdyrdups uosobienie biurokratycznego majestatu, to także kabotyn ("artystów jest wielu, a naczdyrdups jeden"), hochsztapler (znakomicie uniwersalne przemówienie), głupiec (epizod z Noczkinem). Galeria typów jest znacznie bogatsza. Oto bezduszny i bezmyślny Optimistienko, oto konformista ( potakiwacz-nadgorliwiec Iwan Iwanowicz z nieodłącznym Momentalnikowem, oto "dworski" artysta Bekwedoński (a obok niego Reżyser na życzenie zwierzchności komponujący "sceny alegoryczne"), czy mazgajowata Pola z rewolucyjną biografią i mieszczańskim charakterem, czy wreszcie Mezaliansowa... Nawet Czudakowa i Welocypedkina traktuje ze sporą dozą ironii. Rzec można - prawdziwym i jedynym bohaterem tej sztuki jest śmiech.

"Łaźnia" pisana była w określonej sytuacji historycznej, ale reakcja publiczności dowodzi, ze dowcip komedii nie zwietrzał, a ostrze satyryczne nie stępiło się jeszcze. Zagadnieniem chyba kluczowym dla współczesnych interpretacji sztuki jest reżyserskie spojrzenie na postać Fosforycznej Kobiety, określenie jej miejsca w koncepcji przedstawienia. Dla Majakowsklego była to wizja odległej przyszłości, dla nas istota niemal współczesna. Zupełnie niedawno widziałem np. spektakl, w którym paradowała ona w "komisarzowskiej" kurtce, wypożyczonej na tę okoliczność z "Tragedii optymistycznej". W przedstawieniu wrocławskim Krzesisława Dubielówna w geście i słowie szlachetnie "kominiarska", jawi się w "czymś" będącym wypadkową kufajki, stroju pilota z lat dwudziestych i kostiumu Tytanii ze "Snu nocy letniej". Zabawne, ale znaczy niewiele.

Zwykło się polskie inscenizacje "Łaźni" konfrontować z realizacją Kazimierza Dejmka (połowa lat pięćdziesiątych). To było ostre, drapieżne przedstawienie, ale też trafiło w "swój czas". Potem już rozmaicie bywało. Aktualizowano i "uterenawiano'" (w jednym z przedstawień Pobiedonosikow był przewodniczącym Rady Narodowej, średniego zresztą szczebla), beztrosko mylono komsomolców z zetempowcami, albo wręcz nie bardzo wiedziano co z tym "fantem" zrobić. Inscenizacja wrocławska także budzi sprzeciwy. Reżyser zbytnio chyba przejął się podtytułem ("z cyrkiem i fajerwerkiem") jest więc trochę cyrku i sporo pirotechniki. Nie ma natomiast, a przynajmniej nie jest ona dostatecznie czytelna i klarowna, myśli przewodniej. Wszystko toczy się od obrazu do obrazu, od sceny do sceny. Przedstawienie jest zresztą jeszcze niegotowe, niemal wszyscy wykonawcy mieli potknięcia tekstowe, zamazywali pointy, także w sytuacjach sporo było bałaganu. Czy można więc powiedzieć, że ta "Bania" (tytuł oryginału) jest do bani? Tak bezkompromisowy nie jestem. Jest parę zabawnych pomysłów reżyserskich i kilka dobrze zagranych ról. Przede wszystkim Zdzisław Kozień (Pobiedonosikow) i Ferdynand Matysik (Optimistienko), ale także inni, których z braku miejsca nie wymienię. Prawdą jest jednak, że trafiają się również aktorskie nieporozumienia.

W sumie Grzegorz Mrówczyński stał się kolejną ofiarą "dużej sceny". Wprawdzie jeszcze dotkliwiej padali na niej więksi rutyniarze, ale stwierdzenie to może pocieszyć tylko realizatora, mniej publiczność i podpisanego.

Teatr Polski we Wrocławiu. Włodzimierz Majakowski "Łaźnia" (Bania). Przekład Artur Sandauer. Reżyseria Grzegorz Mrówczyński. Scenografia Urszula Kenar. Muzyka Zbigniew Piotrowski. Premiera 12 czerwca 1976

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji