Artykuły

Teatr nad rzeczką

- Jestem ze wsi. Jestem szczęśliwy. Żyjemy, robimy teatr, pielęgnujemy ogród. I miłość - rozmowa z Michałem Zgietem, aktorem Kompanii Teatr, założycielem Teatru w Remizie we wsi Łączki-Pawłówek.

Waldemar Sulisz: Skąd na horyzoncie aktora, który ze spektaklem "Ferdydurke" objechał cały świat, wzięła się maleńka wieś? Michał Zgiet: Od najmłodszych lat żyłem w naturze, wyjeżdżałem do dziadka nad Bug, żeby spędzać wakacje w malutkiej wsi pod Drohiczynem. Po latach decyzja o tym, żeby zostawić Lublin dla kolejnej wioski był naturalnym powrotem do natury. Który to był rok? - 2006, byłem bardzo zapracowany, grając spektakle po całej Polsce, Europie i świecie. Uciekłem z miasta, uciekłem z teatru na wieś. Na pewno pod wpływem Janusza Opryńskiego, który ma po ojcu i dziadku dom w pobliskim Borzechowie. Nasz położony jest nad Chodelką, którą wyprawiam się kajakiem do Kazimierza Dolnego.

Jak znalazłeś to miejsce?

- Jeździliśmy z żoną Iloną na rowerach, znaleźliśmy opuszczoną chałupę. Okazało się, że nie ma spadkobiercy. Chałupa przeszła na własność Agencji Nieruchomości Rolnej, wygraliśmy przetarg.

Jak to wtedy wyglądało?

- Biedna, opuszczona, drewniana chałupa. W środku były meble, ramy, drobiazgi jak krzyżyk, deska do chleba, ławeczka. Część sobie zostawiliśmy na pamiątkę.

Interesowałeś się, kto tu mieszkał?

- Tak, Dariusz Olszowy. Jego rodzina miała tu większość ziem, wyprzedali wszystko, została ta chałupa i kawałek ziemi. Wzięliśmy kredyt, zaczęliśmy remont. Począwszy od odkopania fundamentów, ocieplenia, zasypania piachem, rekonstrukcji ścian, nowej więźby dachowej. W pokoju zostawiłem stuletnią podłogę, napuszczoną woskiem, został kawałek ściany, jemy przy starym stole kuchennym, krzyżyk wisi na desce do chleba. Pamiętam, jak powstał dach, przespaliśmy się na materacach, żona wstała z rana, rozpłakała się. Pytam, co się stało? A ona mówi: Ja chcę tu żyć.

Co powiedziałeś?

- Dobrze, bierzemy kolejny kredyt i zabieramy się za ocieplanie i ogrzewanie. Stało się tak, że jak się wprowadziliśmy, to z ociepleniem nie zdążyliśmy, woda nam zaczęła zamarzać w ścianie. I choć stało puste mieszkanie w Lublinie, to przy 30-stopniowych mrozach daliśmy radę na wsi. Nie było odwrotu.

Jak to było z teatrem we wsi Łączki-Pawłówek, gdzie mieszkacie?

- Po dwóch latach od osiedlin wójt Borzechowa Zenon Madzelan poprosił Teatr Provisorium i Kompanię Teatr, żebyśmy zagrali tu sztukę Tadeusza Różewicza "Do piachu". Pomyśleliśmy o plenerze. Remiza w Borzechowie okazała się za mała. Potem ktoś rzucił pomysł, że przecież w Łączkach jest remiza. Jak zobaczyłem, wiedziałem, że tu będzie teatr.

Wtedy wpadłeś na pomysł, żeby w remizie zrobić autorski spektakl "Spowiedź w drewnie"?

- Tak. Powiedziałem o tym wójtowi, wymieniłem nazwiska Roberta Kuśmirowskiego (scenografia) i Borysa Somerschafa (muzyka). Postanowił znaleźć pieniądze na przedstawienie. Zabraliśmy się za próby, nazwaliśmy nasz projekt Teatr w Remizie. Poszło. Zagraliśmy go na miejscu 15 razy. Tekst został napisany w gwarze podhalańskiej. Zadałem sobie trud, żeby go przenieść na gwarę borzechowską z pomocą nieżyjącego już pana Czesława Wojtaszko. Siedzieliśmy na ławeczce, tłumaczył mi, jak się tu wymawia poszczególne słowa. Pomógł mi Paweł Ziemiński, który gra w spektaklu i jego mama Anna Ziemińska, nauczycielka polskiego w szkole w Wierzchowiskach.

Jakie były reakcje mieszkańców?

- Dotarłem do nich, utrafiłem w ich potrzeby. Pojawili się Marta i Artur Kawowie, zaczęli mnie do dopingować do tego, żeby nadać naszemu pomysłowi osobowość prawną. Pomogli mi założyć

Stowarzyszenie "Centrum artystyczne Teatr w Remizie". Zacząłem sprowadzać spektakle swoich przyjaciół, pokazaliśmy przedstawienia Kompanii Teatr i Provisorium. Udało mi się ściągnąć Teatr Rampa z Warszawy, na stadionie w Borzechowie zagraliśmy "Być jak Frank Sinatra", ostatnio głośny spektakl "Żyd" Artura Pałygi w reżyserii Witka Mazurkiewicza.

No to czas na nową premierę?

- Chcemy zrobić z mieszkańcami spektakl "Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna". Napisaliśmy projekt, są pomysły. Na scenie w remizie zagra trójka zawodowych aktorów, reszta z castingu. Premiera w przyszłym roku.

Miałeś szczęście do wójta?

- Zdecydowanie tak. To renesansowy człowiek i wysokiej klasy dyplomata, który dobrze wie, że w kulturę trzeba inwestować. I inwestuje. Jest to absolutnie wzór do naśladowania. Dla innych gmin.

Plany?

- Pozyskanie środków na remont remizy, którą dzierżawię od OSP. Pomaga mi w tym Fundacja "Kosmos Sztuki" Marty i Artura Kawów. Znaleźli architekta, Bartka Kożuchowskiego, który zrobił nam wizualizację ze stawem. Zacząłem chodzić po gospodarzach działek, które przylegają do remizy i pytać, czy dadzą ziemię na staw. Nie ma problemu. Jak oni się cieszą, że mają teatr.

Ile mieszkacie na wsi?

- Osiem lat. Zakupy robimy w ulubionym sklepiku po schodkach w Bełżcach. Albo w Wierzchowiskach. W Borzechowie w Groszku napisałem na kartce, jakie wina mają sprowadzić. Ser i jajka od gospodarzy, mąka też, sami pieczemy chleb. Warzywa ze swojego ogródka. Ilona robi suszone wędliny, czasem świetną sarninę. Ja piekę karczek.

Siadasz na ławeczce z sąsiadami?

- Tak, to obok domu, przy drodze. Z Kazikiem Ziębą i Olkiem Gizą rozmawiamy o wszystkim. Opowiadam o podróżach po świecie.

A oni?

- Opowiadają o swoim świecie zależnym od pogody i pór roku. Żniwach, które kiedyś były inne. O lesie, którego kiedyś tu nie było. O ziemi. A jak jest po spektaklu, to pytają, jak to potrafię nauczyć się na pamięć tyle tekstu?

Twoje pory roku?

- Wiosna jest najcudowniejsza. Jak krokusy wychodzą ze śniegu, to znak, że przednówek i za chwilę wybuchnie. Jak się rano okno otworzy, to ptaki wariują. Jak nocują tu przyjaciele z Warszawy, zamykają okno, bo od śpiewu nie mogą spać. Mamy tu kosa, który koncertuje na świerku. Mamy dużo pliszek, są orzechówki. Namierzyliśmy grubodzioba i krzyżodzioba świerkowego. Są muchołówki, gąsiorki, trznadle, rudziki, jastrzębie, myszołowy. Brakuje tylko bociana, siadał na remizie, na syrenie próbował zakładać gniazdo. Któregoś dnia mówię do żony: Skarbie, jeszcze tylko dudków nam brakuje. Przyleciały.

Lato?

- Każde jest inne. Raz suche i parne z wypaloną trawą. Albo obfite, wilgotne, jak w tym roku. Cały czas na dworze. Jesienią przychodzi czas na czytanie, zimą na narty biegówki. Zakładamy z żoną i śmigamy do lasu. W końcu ogrodu mamy saunę, zrobioną ze starego spichlerza. U wejścia postawiłem łóżko - mam tam odskocznię, jak pracuję nad spektaklem, to się zamykam, koty Mimbla, Merlot i Włodek, amerykański Maine Coon z Włodawy - wskakują przez okno. U wejścia waruje wilczur Lula. Mam tu swoją ławeczkę, patrzę na siwe czaple, które płyną nad domem. A potem na Ilonę, która krząta się przy kwiatach.

Ile jesteście razem?

- Po 30 latach małżeństwa pojechaliśmy na Sardynię w podróż poślubną. 30 lat temu - na MZ-tce pojechaliśmy na Mazury. Chciałem jechać moją wspaniałą hondą, ale tak zaniemogłem na rwę kulszową, że wsiedliśmy w samochód. Ładny kawał czasu. A tak, jakby było wczoraj. Syn Janek 6 lat temu zdał na studia do Kanady do szkoły filmowej jako animator 3D, skończył, dostał pracę i pobyt stały. Wpada tu raz na rok, w październiku zamieszka z nami na miesiąc. Uwielbia tutaj być.

Jak się żyje na wsi?

- Jestem ze wsi, jestem szczęśliwy. Żyjemy, robimy teatr, pielęgnujemy ogród. I miłość, bo jest wymagająca, potrzebuje tolerancji, wybaczania, szacunku do drugiej osoby. W każdej chwili życia. Chyba mi się udało z tą miłością, choć odpukać, to dopiero 30 lat.

Po 30 latach życie smakuje bardziej?

- Właśnie tak. Jak sobie wyszedłem rano do własnego lasku, nazbierałem kurek, zrobiła Ilona jajecznicę, to jest właśnie ten smak. ,

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji