Artykuły

Aktora zatrudnię

Bywa, że zawód aktora częściej oznacza czekanie na telefon niż granie. Szukają dorywczych fuch, próbują w innych branżach, rzadko jednak rezygnują z kariery ostatecznie - pisze Kamila Łapicka w tygodniku Sieci.

Zanim odkryłam monodram Marcina Zarzecznego "Zwierzenia bezrobotnego aktora", ten tekst miał mieć zupełnie inny początek. Skoro jednak znalazł się ktoś, kto swoje doświadczenia na polu bitwy o pracę opisał w tak dowcipny i prawdziwy sposób, skorzystam z nich i fragment jego historii połączę z opowieściami moich pierwotnych bohaterów. Marcin ma 29 lat i jest absolwentem Studium Aktorskiego przy Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Ma na koncie około trzydziestu spektakli i współpracę ze scenami w całej Polsce, m.in. z Teatrem Komedia w Warszawie i Teatrem Dramatycznym w Wałbrzychu. Ten wynik zawdzięcza niesłabnącej determinacji: "Do dzisiaj wysłałem ok. 7 500 mejli w sprawie pracy! W tym aplikacje na prawie wszystkie festiwale teatralne świata, listy do dyrektorów teatrów, reżyserów. 7 500. Z czego przez ostatnie półtora roku 5 500. Robi się smutno. Czas zmienić temat".

Zmieniamy temat i wracamy do moich pierwszych bohaterów, Martyny i Wojtka, Martyna Kowalik ukończyła Akademię Teatralną w Warszawie w 2011 r. i najlepszy czas w zawodzie przeżyła pod koniec studiów "Miałam szczęście, bo na III roku udało mi się zrobić zastępstwo w spektaklu Eugeniusza Korina Fredro dla dorosłych mężów i żon w Teatrze Komedia. Na IV roku zagrałam w trzech spektaklach dyplomowych i w dwóch przedstawieniach Teatru Polskiego, w "Żeglarzu" (reż. Jerzy Klesyk) i w "Cydzie" (reż. Ivan Alexandre). Razem z końcem studiów propozycje przestały się pojawiać".

Wojciech Trela jest dwudziestopięciolatkiem z dyplomem PWST w Krakowie (2010). W czasie studiów często współpracował z kolegami z Wydziału Reżyserii Dramatu i na IV roku zadebiutował na scenie TR Warszawa w czytaniu "Zarysu historii miłosnej'' pod opieką reżyserską Eweliny Marciniak, wówczas studentki WRD. Potem wziął udział w Krakowskim Salonie Poezji organizowanym przez Teatr im. Juliusza Słowackiego. Razem z końcem studiów pojawiła się poważna propozycja.

Dobrze mieć etat

Kolejny epizod z życia Marcina: "Wczoraj widziałem aktora etatowego jednego z warszawskich teatrów. Boże, jak on palił tego papierosa! Tak inaczej, tak fajnie! W ogóle ten aktor był jak z innej planety, jak z innego świata. Był ładnie ubrany, zadbany. Było po nim widać, że dobrze mieć etat. Nawet miałem wrażenie, że pachnie jakoś inaczej, czymś boskim".

Marcin nie był do tej pory aktorem etatowym, Martyna także nie, choć zdaje sobie sprawę, że ten stan ma swoje wady i zalety: "Radzę sobie w sytuacji, w której jestem teraz, kiedy mam wolność wyboru spektaklu, w którym chciałabym zagrać. Minusem bycia na etacie jest właśnie to, że trzeba przyjąć prawie każdą propozycję, nawet jeśli niespecjalnie ci się podoba. Ale chciałabym do czegoś przynależeć, tak jak różni moi koledzy, którzy mają swoją garderobę, swoją siedzibę. Ja tego nie mam".

Wojtek miał. Tuż po studiach znalazł się w Starym Teatrze w Krakowie. Trafił tam za sprawą Mikołaja Grabowskiego (wówczas dyrektora Starego), który dostrzegł jego talent na III roku, podczas analizy scen z "Pana Tadeusza". To był również tytuł jego pierwszej premiery na scenie. Potem przyszła kolejna i z pół etatu zrobił się etat. Następnie, czyli w styczniu 2013 r., nastała kadencja dyrektorska Jana Klaty, który dokonał w zespole zmian personalnych. Jak sam napisał niedawno w felietonie w "Tygodniku Powszechnym": "Musiałem podziękować kilkorgu aktorom, za których rozwój artystyczny nie jestem w stanie brać odpowiedzialności. Cóż, nie mam dla nich ról w dającej się przewidzieć perspektywie nadchodzących sezonów, a trzymanie ich na etacie na tzw. gołej pensji, aby mogli dotrwać kilkanaście-kilkadziesiąt lat do emerytury, wydaje mi się bezsensowne. Nic wesołego - można nawet napisać, że odbyły się wybitnie trudne rozmowy". Po odbyciu trudnej rozmowy z dyrektorem, Wojtek pozostanie na etacie do 31 lipca 2013 r.

Telefon z agencji

Każdy młody aktor deklaruje, że poza teatrem interesuje go także serial czy fabuła, do których droga wiedzie poprzez castingi. W celu poznania ich terminów najlepiej pozyskać agenta. Martyna przyznaje, że to niełatwe: "Chciałam znaleźć agenta zaraz po szkole, ale miałam z tym problem. Chodziłam na rozmowy i zastanawiałam się, co jest we mnie nie tak. W jednej znanej agencji usłyszałam, że mają już ten typ aktorek i kolejnych nie przyjmują, ale za dwa, trzy miesiące zobaczyłam u nich kilka nowych twarzy. W końcu udało mi się zaangażować do agencji, w której jest także mój dobry kolega z roku", Wojtek miał więcej szczęścia: "Przedstawiciel agencji zaprosił mnie do współpracy na początku II roku studiów. Spodobałem mu się podczas egzaminu z Hamleta, na którym graliśmy razem z kolegą Grabarzy".

Być w agencji to jedno, a wygrywać castingi i otrzymywać zlecenia to zupełnie inna kwestia. Napięcie, o którym pisze Marcin, zna każdy aktor: "Czekałem na telefon z jakąś fajną propozycją od agentki każdego dnia, mogę nawet powiedzieć, że przez pierwszych kilka miesięcy po podpisaniu umowy ja i telefon to było jedno. Czułem, kiedy nadchodziło połączenie. Wiedziałem, kiedy przychodził esemes, już trzy sekundy wcześniej".

Po kilku tygodniach, a potem miesiącach bez esemesa czy telefonu pojawia się pierwszy kryzys. Jak go przetrwać? Wojtek dopiero zacznie zdobywać doświadczenia jako wolny strzelec, więc przyznaje, że ten termin jest mu obcy: "Od dawna chciałem studiować aktorstwo, udało mi się zrealizować swoje marzenia i nie przeszło mi nawet przez myśl, żeby robić coś innego. Postanowiłem się skupić głównie na teatrze i może dlatego w moim życiorysie nie ma zbyt wielu działań pozateatralnych". Martyna przyznaje, że raz dopadł ją kryzys: "Przez rok grałam tylko w pojedynczych rzeczach i nie szykowało się nic nowego. Wtedy pomyślałam, że będę próbowała zdawać na scenografię na ASP. Mówiłam sobie na głos, że to nie koniec świata, ale w środku bardzo mnie bolało, iż nic nie robię. Włożyłam w te studia wszystko, co miałam. Całą moją prawdę, całe serce". Martyna postanowiła spróbować jeszcze raz i kiedy minęło pół roku bez pracy, wysłała list. "Napisałam do pewnej reżyserki, że słyszałam, iż robi nowy spektakl, i czy jest szansa, bym zagrała kamień albo drzewo". Udało się. Martyna zagrała elfa w "Śnie nocy letniej" w warszawskim Ateneum (reż. Bożena Suchocka). W pięknym kostiumie i bajecznej choreografii Leszka Bzdyla.

Marcin także doświadczał trudnych momentów, ale nie stracił wiary. "Myślę, że to może być budujące, iż nigdy się nie poddałem, walczyłem do samego końca itd. Już teraz kosztuje mnie to bardzo wiele, a jeśli będzie to trwać kolejnych trzydzieści lat? Niech trwa".

Cdn.

Co czeka moich bohaterów w najbliższej przyszłości? Wojtek marzy o pracy przed kamerami: "Na pewno chciałbym spróbować swoich sił w telewizji. Jeżeli ktoś da mi taką możliwość. Jeśli chodzi o teatr, trudno przewidzieć, bo teatry mają gotowy repertuar do połowy przyszłego sezonu i ciężko będzie wejść do któregoś zespołu". Martyna ma dobry czas - przygotowuje się do dwóch premier. Pierwszą, "Lód" według powieści Jacka Dukaja, wyreżyseruje Janusz Opryński z Teatru Provisorium. Druga pojawi się w listopadzie na afiszu warszawskiego Teatru Dramatycznego - będzie to "Rzecz o banalności miłości" Savyon Liebrecht (reż. Wawrzyniec Kostrzewski). Marcin natomiast chciałby doprowadzić do prapremiery autobiograficznego monodramu, którego fragmenty tu zamieściłam. Stanie się tak pod warunkiem, że ktoś wykupi prawa do tekstu albo autor zostanie etatowym członkiem jakiegoś zespołu. Na razie promuje "Zwierzenia bezrobotnego aktora" na próbach otwartych w różnych miastach. Do końca wakacji pojawi się m.in. w Teatrze Śląskim w Katowicach, a w październiku na Festiwalu Dramaturgu Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona" w Zabrzu.

Szuflada pełna marzeń

Jak zdążyli się już przekonać młodzi aktorzy, w tej profesji praca raz jest, raz jej nie ma, więc niektórzy po kilkunastu latach decydują się na dodatkową działalność w branży filmowej lub w zupełnie innej dziedzinie. Tak jak Cezary Pazura i Agnieszka Suchora.

Cezary Pazura ukończył łódzką filmówkę w 1986 r. i dał sobie pięć lat, aby sprawdzić, czy zdoła się utrzymać z aktorstwa. "Moja pierwsza pensja w teatrze wynosiła w przeliczeniu 9 dol. i 20 centów. Szukałem więc prac dorywczych w zawodzie, takich jak dubbing czy prowadzenie imprez, ale także poza zawodem, byłem np. kelnerem na weselach". Dziś aktor ma własną firmę producencką i przyznaje, że młodzi ludzie często zgłaszają się do niego bezpośrednio: "Zostawiają swoje zdjęcia, płyty z tym, co zrobili do tej pory. Mam tego całą szufladę i potem, kiedy robię film, najpierw sięgam do tej szuflady, bo jeżeli ktoś się pofatygował osobiście, nie wypada go pominąć". Zdaniem artysty sytuacja na rynku pracy jest dziś dużo lepsza niż w początkach jego kariery. Kręci się mnóstwo seriali, reklam, filmów wysoko i niskobudżetowych, powstają prywatne sceny. Pamięta jednak świetnie studenckie czasy, kiedy na tablicy w szkole teatralnej można było przeczytać ogłoszenie: "Teatr w Legnicy proponuje etat i dwupokojowe mieszkanie z telewizorem i lodówką".

Podobne doświadczenia ma aktorka stołecznego Teatru Współczesnego, Agnieszka Suchora. Jej studia w warszawskiej PWST przypadły na późne lata 80. Po dyplomie otrzymała propozycje etatu z czterech teatrów, m.in. od Macieja Prusa i Adama Hanuszkiewicza, ale wybrała scenę Macieja Englerta i gra tam do dziś. Na studiach utrzymywała się ze stypendiów. "System stypendialny był wtedy dość przyzwoity, nie było zresztą na co wydawać. W większości mieszkaliśmy w akademiku, nie było ubrań w sklepach, nie było wyboru jedzeniowego, nie było knajp, do których moglibyśmy chodzić. Właściwie jedyną rzeczą, jaką sobie kupowałam na studiach, był droższy dezodorant. Sytuacja zmieniała się w czasie wakacji: "Uprawiałam zarobkowanie wakacyjne za granicą i jako sprzątaczka jeździłam do Paryża albo do Stanów Zjednoczonych. Wracałam jako bogaczka. Miałam zarobione 200 dol. i był szał w Warszawie". Słowo "szał" pojawia się także, gdy Suchora mówi o drugiej swojej pasji - urządzaniu wnętrz. "Wnętrzarskie szaleństwo ogarnęło mnie bardzo wcześnie, zawsze lubiłam sobie robić domek. Dziś pasja stała się pracą i na Chmielnej w stolicy pojawił się sklep A&A Bath, który aktorka otworzyła wraz z przyjaciółką, Agnieszką Turosieńską. Można w nim kupić oryginalne akcesoria lub zamówić zaprojektowanie łazienki.

Choć żaden z bohaterów tego tekstu nie nadużywa słowa "misja", każdy z nich jest przekonany, że wybrał właściwą drogę, i mimo trudności nie zamieniłby jej na żadną inną. Jeśli historią Martyny, Wojtka albo Marcina zainteresuje się jakiś reżyser lub dyrektor, który dostał kiedyś od losu niespodziewaną szansę, może zechce napisać mejla, który zacznie się od słów: "Mam dla pani/pana ciekawą propozycję...".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji