Artykuły

Oswojony Wierszalin?

Z PIOTREM TOMASZUKIEM, twórcą Teatru Wierszalin, o zagranicznych wojażach i samorządowej przyszłości teatru, rozmawia Anna Danilewicz.

Wprawdzie Wierszalin tym razem nie przywiózł z festiwalu w Edynburgu nagrody, ale chyba nie był to zmarnowany wyjazd. Proszę opowiedzieć, Jak na festiwalu przyjmowano was i "Świętego Edypa"?

- Dla mnie nie był to pierwszy występ w Edynburgu, ale chciałem skonfrontować z tą rzeczywistością Rafała Gąsowskiego i Edytę Łukaszewicz-Lisowską, aktorów, którzy teraz, grają w przedstawieniu "Święty Edyp". Zależało mi na rym, zęby mieli szansę zagrania kilkunastu przedstawień w Języku angielskim, co jest dla nas ważne, bo w Nowym Jorku, W Teatrze La Mama, gdzie niebawem będziemy występować, też będziemy grać W tym języku. Zależało mi na tym, żeby przygotować się do tego z widownią, która mówi tym językiem, a nie tylko z lektorem W Polsce to się miało: reakcje widzów były bardzo dobre, podobnie recenzje.

Z perspektywy edynbursklej widać też, jak bardzo "Święty Edyp" jest przedstawieniem uruchamiającym ton "serio" w mówieniu o człowieku i jeno kondycji. Takich przedstawień1 w Edynburgu nie było wiele. Widać było wyraźnie, do jakiego stopnia jest to spektakl inny niż to wszystko, co się pojawia. Jak niezwykłą formę teatralną posiada - jest opowiadany oryginalnym, nietypowym językiem. Odbicie tego przekonania znajdowaliśmy w głosach recenzenckich.

Skoro "Święty Edyp" tak się wyróżniał na tle innych spektakli, to czemu nie zdobył nagrody?

- Myslę, że w dużym stopniu wynika to z promocji. Nie mieliśmy pieniędzy na to, żeby kupić odpowiednio duże reklamy w katalogu festiwalu, a sam Workshop Thcatre gdzie występowaliśmy, też nie miał tak silnej promocji, jak kilka innych scen w Edynburgu. To zaważyło, tym bardziej, że recenzje - bardzo dla nas pozytywne - ukazały się już po naszym wyjeździe. Tak to już jest: świat sztuki też się silnie medializuje.

Kiedy Wierszalin był w Edynburgu, w Białymstoku przesądziły się jego dalsze losy: sejmik województwa - na pana wniosek - podjął decyzję, że dołączy go do grona instytucji podległych Urzędowi Marszałkowskiemu. Czy ten fakt należy traktować jako wyróżnienie, ukoronowanie działalności, czy też jako złożenie broni i przyznanie, że bez takiego trwałego wsparcia trudno jest swobodnie funkcjonować?

- Należy oddzielić od siebie dwie rzeczy: jedna dotyczy przeszłości, druga przyszłości. Uchwała sejmiku i wniosek marszałka są dowodem uznania i ważnym sygnałem, że oto województwo podlaskie, chce dbać o instytucje kultury, o kulturę w ogóle. Dbać również, w taki sposób, by zaopatrzyć tak wyjątkowe zjawisko, jakim był przez 15 lat Teatr Wierszalin, w solidne podstawy działalności. Status "instytucji kultury" nie oznacza tu zatem kagańca, czy złotej klatki. Wyraża raczej wolę, by tę linię repertuarową kontynuować, by to, czym Wierszalin był do tej pory i czym może być, stało się naszym wspólnym dobrem, żeby Wierszalin funkcjonował, jako wizytówka teatralna województwa podlaskiego. To jest wyraźny sygnał, że Urząd Marszałkowski, sejmik zajmuje takie stanowisko, by nie skazywać się tylko na bierną konsumpcję już istniejących instytucji i zjawisk, ale chce rozwoju, chce sytuacji dynamicznej.

Jeśli zaś chodzi o przyszłość... Myśmy 15 lat trwali jak ten przysłowiowy ślimak na placówce. A teraz mamy szansę stabilnego działania, budowania nowych jakości w perspektywie wieloletniej, tworzenia zespołu ludzi.

Ale z sejmiku dochodzą też inne sygnały: że będą Panu patrzeć na ręce. Mówili o tym radni LPR-u na sesji sejmiku.

- Takie jest Ich prawo...

Tak, ale doświadczenia kilku instytucji samorządowych są w tej kwestii dość smutne. Ta zależność, jaką jest usamorządowienie, prowadziła bowiem do takich sytuacji, jak zdejmowanie wystaw i spektakli. Czy sądzi Pan, że takie przedstawienia jak "Święty Edyp", czy "Zwierzenia pornogwiazdy", bardzo odważne w formie, mogłyby powstać w takich warunkach?

- Uchwała samorządu stała się faktem nie dlatego, że samorząd, czy pan marszałek chcą zmienić profil teatru, tylko dlatego, że doceniają jego dotychczasową działalność. Rolą urzędu jest tworzenie możliwości działania artystom, natomiast urzędnicy o zapędach cenzorskich powinni przypomnieć sobie Polskę sprzed 1989 roku... Wszyscy ci politycy, czy działacze samorządowi, którzy mylą fakt sprawowania kontroli - co jest oczywiste w okolicznościach wydawania publicznych pieniędzy - z cenzurą, pasują do innej epoki.

Ale zamykane wystawy i zdejmowane spektakle to nie jest inna epoka. Zapytam dosadnie - czy funkcjonując w takiej rzeczywistości nie będzie pan miał oporów, obaw, by pokazać na scenie np. nagie pośladki aktora?

- Sprowadzanie sztuki do kwestii gołej pupy wydaje mi się, delikatnie mówiąc, uproszczeniem. O ile ja pamiętam, to w "Konopielce" żadnych gołych pośladków nie było, a i tak przedstawienie zostało zdjęte.

Ale w pana spektaklach były. I były też np. na wystawie prac Katarzyny Korzenieckiej w Arsenale, która wzburzyła część radnych. Nikogo tu kwestie artystyczne nie interesowały.

- Sądzę, że tutaj należałoby poczekać na te pierwsze przedstawienia instytucji kultury pt. "Teatr Wierszalin" i rozmawiać o rzeczywistości istniejącej, a nic wirtualnej. Powiadam, nie do gołych, czy zakrytych pośladków sprowadza się kwestia misji, jaką jest działalność kulturalna. Rozumiem, że każdy z nas - i to mówię z pełnym szacunkiem do tych radnych, którzy byli przeciwni powstaniu nowej instytucji - może mieć tutaj swoje zdanie. Natomiast faktem pozostaje to, że ludzkość już dawno umówiła się na to, że istnieją takie przestrzenie szczególne, jak galerie sztuki, teatry, gdzie mamy do czynienia z. powstawaniem pewnej fikcji, czyli faktem artystycznym. Teatr Wierszalin jest poważną instytucją artystyczną i jego działalność w sferze kultury wysokiej, tworzenie tych wartości kulturowych jest bezspornym, uznanym przez krytykę

i historyków teatru faktem, czy się to niektórym radnym podoba, czy nie.

Ostatni argument: żyjemy w kraju demokratycznym, gdzie demokratycznie podjęta uchwała, podjęta głosami większości, obowiązuje.

Jak Teatr Wierszalin zamierza wykorzystać oparcie, które zyskał dzięki samorządowi?

- Wierszalin powinien nadal być wizytówką teatralną Podlasia. Po drugie, nasz repertuar powinien podstawowe wartości kultury europejskiej, chrześcijańskiej aktualizować i wprowadzać na nowo w obieg kultury współczesnej. Tak, by dzisiejszemu człowiekowi odpowiadały na jakieś istotne pytania i poruszały jego emocje. Chcemy być miejscem, gdzie ten widz, człowiek odnawia się, kąpie się jak w źródle. Zależy nam też na rewitalizacji tego budynku w Supraślu, gdzie jest nasza siedziba. Ani Fundacji Wierszalin, ani gminie nie uda się zdobyć takich środków, które pozwolą na poważny i skutkujący wieloletnią użytkowalnością remont budynku.

No właśnie, czy dzięki tej marszałkowskiej opiece jest szansa, że w Wierszalinie zobaczymy więcej niż jedną premierę w ciągu roku?

- Tak, bo kiedy ta instytucja zostanie powołana, z całą energią, całkowicie będę mógł się w nią zaangażować. Myślę, że możemy liczyć na trzy premiery rocznie, nie tylko w moim wykonaniu. Powołanie teatru jako instytucji samorządowej nakładała na mnie obowiązek poszukiwania takich propozycji tematycznych, autorów i reżyserów, którzy nie koniecznie będą wpisywali się w moją stylistykę. Będę się starał pozyskiwać ludzi, którzy rozumiejąc specyfikę tego miejsca i teatru wniosą jednak do niego nowe odcienie.

Czy zamierza pan w związku z tym zrezygnować z innych obowiązków, np. stanowiska kierownika artystycznego warszawskiego Teatru Guliwer?

- Nie mówmy "hop", bo jeszcze ta instytucja nie powstała... Dla mnie jest rzeczą oczywistą, że wszyscy liczą na to, że Tomaszuk będzie się w to przedsięwzięcie angażował W stu procentach...

A tak nie będzie?

- Czy pani sobie wyobraża inną sytuację? (śmiech) Tyle tylko, że moja praca w Guliwerze dotyczy pewnej sfery działalności artystycznej, której w Wierszalinie zaniechałem - dotyczy mojej zdolności i chęci tworzenia teatru dla dzieci. Mam odpowiednią wyobraźnię i ochotę, żeby takiemu Jaśkowi Tomaszukowi, który ma obecnie sześć lat, od czasu do czasu zafundować przedstawienie, które stworzył jego ojciec. A Wierszalin nie jest dobrym miejscem do robienia przedstawień dla dzieci.

Tak jak Pan mówi, trudno sobie wyobrazić Wierszalin bez Piotra Tomaszuka. A skoro jest to teatr usamorządowiony, to chyba ma wszelkie szansę na to, by przeżyć tegoż Piotra Tomaszuka. Kto zatem Pana zastąpi? Czy zamierza Pan wychowywać sobie jakiegoś następcę?

- Perspektywa gotowania się na śmierć interesuje mnie wyłącznie w mojej relacji z Panem Bogiem (śmiech). Mówienie o jakimś następstwie jest jednak przedwczesne. Nie o to chodzi, że ja czuję się niezastąpiony, bo nikt nie jest niezastąpiony. Jednak powstanie takiej instytucji, zaopatrzonej w etaty, w możliwości zapewnienia ludziom wynagrodzenia za uczciwą pracę, którą tam będą wykonywać, daje pole do poszukiwania ludzi. A to był zawsze problem Wierszalina - deficyt ludzi. Piotr Tomaszuk może nie jest niezastąpiony, ale Piotr Tomaszuk na razie funkcjonuje jako kierowca, bileter, organizator widowni, reżyser... Taka funkcja jest nierzadko mecząca, a i ja nic zawsze mam siły, by się z tego wszystkiego należycie wywiązać. I sytuacja, w której będzie mnie mógł ktoś w niektórych zadaniach wyręczyć, pomóc, jest dla mnie szalenie wartościowa. Jeżeli nam się uda dzięki upaństwowieniu w ciągu kilku najbliższych lat doprowadzić do powstania takiej silnej grupy "pod wezwaniem", to będę mógł wtedy mówić o pełnym sukcesie związanym z powołaniem tej instytucji.

Współpraca z samorządowcami przy kierowaniu teatrem nie jest dla Pana nowością, dotychczas nie układała się najlepiej. W Bielsku Białej, gdzie kierował pan Teatrem Banialuka, oskarżono pana o działanie na niekorzyść teatru i dopiero sąd stwierdził, że zarzuty były bezpodstawne. Czy tamte doświadczenia nauczyły pana czegoś, co można wykorzystać tutaj, przy tworzeniu nowej instytucji?

- Nauczyły mnie konsekwencji. Bo to, że się przegrywa bitwę, nie oznacza, że się przegra wojnę. W Bielsku Białej sytuacja wyprowadzenia teatru z zapaści finansowej, doprowadzenia go do pozycji liczącej się placówki w skali kraju, stworzenie nowego repertuaru w ciągu dwóch lat, to był ogromny wysiłek, który ktoś jednym pociągnięciem pióra postanowił zmarnować, przekreślić - nadużywając swoich urzędniczych kompetencji. Ja jednak żyję na świecie wystarczająco długo, żeby mimo tego, iż przeżywam takie sytuacje mocno, nigdy nie załamywać się i działać dalej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji