Artykuły

Jim i Jimbo

22 września tego roku, w warszawskim Teatrze Rampa, odbyła się premiera musicalu pod tytułem "Jeździec burzy". To nietypowe przedstawienie prezentuje historię jednej z najważniejszych postaci w świece muzyki rockowej, Jima Morrisona. Wszystko zaczęło się wiosną 1994 roku. Wtedy to Arkadiusz Jakubik, reżyser "Jeźdźca burzy", będąc na paryskim cmentarzu Pre Lachaise odwiedził grób Jamesa Douglasa Morrisona. Spotkał tam starszego człowieka, sprzątającego grób wokalisty i poety. - Znał go pan? - Nigdy mnie nie słuchał, ciągle uciekał, a ja czekałem... i w końcu mam go. Tak rozpoczęła się przyjaźń Jakubika z Lou Risingiem, człowiekiem który podarował reżyserowi tekst, będący librettem "Jeźdźca burzy". Tak też rozpoczyna się przedstawienie w Rampie. W rolę Jima wcielił się młody, raczej nieznany szerszej publiczności autor i wokalista, Marcin Rychcik. Kiedy na castingu pojawił się Marcin - wspomina reżyser - to było tak, jakby pojawił się sam Morrison. Jednak Marcin nie od początku wiedział, że rolę ma właściwie w kieszeni. Moja droga do tej roli nie była usłana różami - wspomina. Musiał przejść kolejne etapy eliminacji. Najpierw jako wokalista, później także jako aktor. Pomogła mu determinacja i pewność siebie, z jaką starał się dostać tę rolę. Ja wiedziałem co robię wchodząc na ten casting. Starałem się wytworzyć podobną aurę wokół siebie, jaką otaczał się Jim. W końcu o to chodziło. Do każdego castingu startujemy z jakąś tam myślą. Że poszukiwana jest taka i taka osobowość, taka i taka postać. l ja starałem się tuszować wszelkie swoje niedostatki i uwypuklić to, co jest we mnie silne. Marcin, chociaż występował już wcześniej na deskach teatrów, m.in. Ateneum (półamatorskie przedstawienia "Cats", "Kabaret" czy "Piosenki Edith Piaf") oraz Buffo i Dramatycznego (musical "Metro"), to jednak nie miał za sobą doświadczenia stricte aktorskiego. Wszystko, co udało mi się w tej materii osiągnąć, jest oczywiście największą zasługą Arka, ale też bardzo pomogli mi w tym Maciek (Kowalewski - przyp M.K) i Marysia (Seweryn - przyp M.K.). To właśnie z Marią Seweryn i Maciejem Kowalewskim, Marcin tworzy trójkąt, który stanowi o sile tego, niech już i tak będzie, musicalu. Trudno byłoby naszemu spektaklowi obronić się, gdyby w tym naszym układzie Jim, Pam i Ray, nie byłoby prawdziwych relacji. Poza sceną bardzo się lubimy i bardzo dużo rozmawiamy na temat tego, co się dzieje na scenie. To po prostu widać i chyba to jest jednym z atutów spektaklu, że ten trójkąt jest wiarygodny. W obsadzie oprócz szanowanych aktorów, takich jak Marek Frąckowiak czy wspomniana Maria Seweryn, wystąpili też artyści dotychczas kojarzący się raczej z estradą. W roli Vana Morrisona na zmianę występują Piotr Bukartyk i Zygmunt Staszczyk. Zadzwonił do mnie reżyser, Arek Jakubik, którego wcześniej nie znalem i powiedział mi, że jest taki plan. l dał mi scenariusz - wspomina Muniek. W związku z tym, że temat jest mocny (każdy kto interesuje się rockiem i w ogóle pop kulturą o Doorsów się otarł), nie był mi on obcy i daleki. Obawiałem się tylko jednego, czy nie wyjdzie z tego jakaś kicha, w sensie czy nie będzie to przypominało jakiegoś musicalu w stylu "Metro". Przeczytałem scenariusz i miałem obawy co do tego, jak wyjdzie śpiewanie Doorsów po polsku. W tej chwili mogę powiedzieć, że zostanę w tym spektaklu przez jakiś czas - kontynuuje Staszczyk. Nie jest to jakiś obciach. Marcin, który występuje w roli Morrisona, sprawdził się super. To jest dla mnie przygoda zupełnie innego rodzaju, dlatego się zgodziłem. Jest to dla mnie dużo fajniejsze niż zagranie w jakimś młodzieżowym filmie typu "Młode Wilki".

Reżyser spektaklu podjął jeszcze jedno ryzyko. Otóż wszystkie teksty piosenek, wykonywane w tym przedstawieniu, faktycznie zostały przetłumaczone na język polski. Właściwie każdy, kto słyszy o tym, że teatralny Jim śpiewa po polsku, reaguje z lekkim niedowierzaniem. Tymczasem teksty, których tłumaczeń w przeważającej części podjął się Krzysztof Jaryczewski (niegdyś Oddział Zamknięty), nie tylko wychodzą obronną ręką, ale w połączeniu ze wspaniałą interpretacją Marcina po prostu zachwycają.

Reżyser zdawał sobie sprawę, że od strony muzycznej "Jeździec burzy" jest przedstawieniem dość specyficznym. Dlatego też zespół towarzyszący spektaklowi nie mógł składać się z muzyków przypadkowych. Kierownictwo muzyczne Jakubik powierzył Romualdowi Kunikowskiemu. On też podjął się aranżacji utworów The Doors na potrzeby przedstawienia, a także zaangażował instrumentalistów na co dzień związanych z Edytą Bartosiewicz. Muzycy pod dowództwem Romka Kunikowskiego całkiem nieźle to wykonali, nieźle zebrali te soundy i klimaty. Muzyka w tym spektaklu to pięćdziesiąt procent sukcesu - mówi Staszczyk. Uważam, że lepszego zespołu nie mogę sobie wymarzyć. Takich muzyków jak Romek Kunikowski - klawisz, Radek Zagajewski - bas, Krzysio Poliński - perkusja i Tomek Łuc - gitara - dodaje Rychcik. Na wyróżnienie zasługuje również Ewa Lorska, z niesamowitą ekspresją wyśpiewująca partie Nico. Także zespół tancerzy pod kierownictwem Jarosława Stańka, z pozoru niewielki, jednak z powodzeniem wywiązujący się z pomierzonej mu roli.

Rolę Morrisona na zmianę z Marcinem ma grać Robert Janowski, jednak z powodu problemów rodzinnych, nie mógł uczestniczyć w pierwszych przedstawieniach. Marcin Rychcik w pełni wynagrodził brak gwiazdy z "Metra". Jim z jednej strony był wrażliwy, niewinny, nieśmiały, o niebywałym poczuciu humoru, piekielnie inteligentny i pełen radości życia, jestem przekonany, że tak było - mówi Marcin. A z drugiej strony... W spektaklu padają takie słowa, które mówi Manzarek: "Jest Jim i Jimbo, jest was dwóch. Jeden jest wyluzowanym, fantastycznym poetą, śpiewakiem i pieśniarzem, a drugi to ten, którego ciągnie do przepaści". Wydaje mi się, że jest to bardzo trafne, że taki był Jim. l to jest jakby mój punkt wyjścia. Staram się pokazać go jako optymistycznie nastawionego młodego człowieka o wszechstronnych zainteresowaniach. Postanowiłem nic nie grać. Nie grać, tylko wejść w postać do samego końca. Starać się chodzić jak Jim, mówić jak Jim, ale przede wszystkim myśleć jak Jim. Gdy to (mam nadzieję) udało mi się osiągnąć, problemy aktorskie nie stały się nadrzędne.

"Jeździec burzy" jest połączeniem koncertu rockowego, filmu oraz zwykłego przedstawienia teatralnego. Jest wiele fragmentów, jak na przykład orgia w fabryce Andy'ego Warhola, które nie pozwalają zostać obojętnym wobec wizji reżyserskiej Arkadiusza Jakubika. Czy przedstawienie odniesie sukces na jaki zasługuje? Na odpowiedź pewnie będziemy musieli jeszcze trochę poczekać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji