Żywe obrazy oraz poezja śpiewana u Hanuszkiewicza
Najnowszy spektakl Adama Hanuszkiewicza składa się z dwóch, na siłę sklejonych, części. W pierwszej wykorzystano fragmenty z "Lilli Wenedy", a w drugiej - wiersze Iwaszkiewicza. Zacznijmy od Słowackiego. Tekst dramatu, choć miejscami wielkiej urody, cechuje nadmiar antyteatralnej retoryki, turpistycznych okropieństw i symboliki. Na scenie jej zagmatwaną mroczność może prześwietlić tylko wielki inscenizator.
Teksty wyrwane z całości tego dramatu stają się prawie nieczytelne. Jeszcze gorzej, gdy dorabia się do nich muzykę, czyniąc z tego tak zwaną poezję śpiewaną czy piosenkę aktorską. W tym przypadku na patetycznych koturnach. Z żywymi obrazami na pierwszym planie i w tle. Z recytatorskimi przerywnikami, przypominającymi akademię ku czci...
Wiadomo, że trudniejsze fragmenty tekstu w teatrze można zrozumieć, przynajmniej intuicyjnie. A czytając sztukę można niektóre miejsca przeczytać bardziej uważnie. Piosenki na scenie nie można zatrzymać, prosić o jej powtórzenie. Dlatego jej tekst winien być czytelny. Zwłaszcza jeśli reżyserowi i kompozytorowi wydaje się, że muzyka spektaklu ociera się o najnowszą muzykę rozrywkową, a niekiedy o rocka. Zwłaszcza, jeżeli za adresata uważają raczej młodego widza.
Założę się, że ogromna większość widzów nie może mieć pojęcia, o co w tych podniosłych hymnach chodzi. Strona inscenizacyjna i muzyczna tej części przypominała osławione oratoria kołobrzeskie. Z tym, że tego wieczoru w Łazienkach ciskano w ludzi tekstami o wiele bardziej trupimi.
Jedna z piosenek miała refren: "Trupy moje trupy, Bóg z wami! " Jednocześnie, ażurowy kostium solistki przypominał nocny program restauracyjny. Wbrew intencjom reżysera było cudownie śmiesznie, a nie antywojennie.
Potem było lepiej. Wyrafinowanie prosta poezja Iwaszkiewicza bardziej nadaje się do piosenkarskich przeróbek. W drugiej części już nikt, dzięki Bogu, nie próbował po amatorsku tańczyć czy recytować na koturnach. Niestety i w tej części zaśpiewano finał staroświecko zharmonizowanym chórem, przypominającym nieporadnie, między innymi i musical "Metro". Szkoda, bo kilka osób z Teatru Nowego potrafi śpiewać powyżej aktorskiej szarości.
W sumie - wiele hałasu o nic. Swoim apodyktycznym wypowiedziom mistrz Adam nie potrafi już od dłuższego czasu dać przekonującego scenicznie świadectwa.