Artykuły

Już się nie dowiem, jak żyć

Żadnego chyba polskiego pisarza nie pytano tak często o to, jak żyć. Jakbyśmy przeczuwali, że ma na to nasze życie jakąś skrywaną przed całym światem receptę, którą nagle - Bóg raczy wiedzieć dlaczego - udostępni - o Sławomirze Mrożku pisze Krzysztof Masłoń w Do Rzeczy.

"Jestem przeciw wszystkiemu i dlatego tak mi trudno" - wyznawał Sławomir Mrozek. Najwybitniejszy polski dramaturg zmarł 15 sierpnia w Nicei

Pochodzę z kraju położonego na wschód od Zachodu na zachód od Wschodu" - napisał Sławomir Mrożek w 1986 r. w sztuce "Kontrakt". Trzy lata temu spytałem go, czy rozumie otaczający go świat? - Nie rozumiem - odpowiedział. - A czy w ogóle warto się starać, by go zrozumieć? - dopytywałem. - Ja się nie staram. Ale w ogóle to nie, nie warto - odrzekł.

Dożył 83 lat, zmarł 15 sierpnia w Nicei, gdzie osiadł w 2008 r. po tym, jak wyprowadził się z Krakowa "na stałe" Wcześniej zmieniał adresy wielokrotnie. Gdy w 1996 r. przyjechał pod Wawel - zdawało się, że też "na stałe" - na Starowiślnej usłyszał od jakiegoś pijaczka: "Panie Mrożek, po coś pan wrócił do tego dziadostwa?". Skomentował to w "Dzienniku powrotu": "Tak nigdy by nie zagadnął jeden Francuz drugiego Francuza, Anglik Anglika, Niemiec Niemca. Bonjour, Monsieur Dupont. Dlaczego pan wrócił do Francji? Jeszcze mniej jest prawdopodobne, czyli zupełnie już nieprawdopodobne, żeby zamiast nazwy swego kraju użył słowa kwalifikującego i żeby to słowo było zrozumiałe dla obu stron jako synonim. Są kraje, z których ludzie wyjeżdżają i do których wracają, nie zadziwiając tym współziomków, kraje, gdzie nikogo nie obchodzi, czy ktoś z nich wyjechał, czy do nich wrócił. Wynika z tego, że mimo dążenia do europeizacji Polacy nadal zachowują swoją specyficzność".

Specyficzne były też jego dramaturgia, jego proza, jego rysunki. Od lat 60. zeszłego wieku do początków XXI stulecia był jednym z najważniejszych polskich twórców. Mówiąc dzisiejszym językiem - jak najsłuszniej uchodził za ikonę kultury polskiej.

"TAK" LUB "NIE"

Autor "Emigrantów" bywał uroczym człowiekiem, ale jego milkliwość stała się legendarna. Nie tylko w wywiadach będących męką dla żurnalistów. Po jego powrocie z Meksyku znana dziennikarka, po bezskutecznych próbach ożywienia rozmówcy i wydobycia z niego czegoś więcej niż "tak" lub "nie" poprosiła go, by opowiedział jej o swoim meksykańskim ranchu La Epifania. Mrożek wyciągnął plik fotografii i po kolei je demonstrował: raz, dwa, trzy i tak gdzieś do 30. Bez słowa komentarza.

W książce Antoniego Libery "Godot i jego cień" znajduje się ciekawa relacja ze spotkania Sławomira Mrożka z Samuelem Beckettem w 1969 r. Doszło do niego z inicjatywy - jak mówił Mrożek - "prostodusznego Tarna, który [...] z jakichś względów uważał, że musimy się poznać [...] Uważał, że między nami jest jakieś podobieństwo i że z tego powodu będziemy mieli sobie wiele do powiedzenia. Przyprowadził mnie wtedy do jakiejś restauracji, zapoznał nas ze sobą i zostawił tam samych. Siedzieliśmy z dwie godziny sącząc irlandzką whisky i prawie nic nie mówiąc. No bo właściwie o czym mieliśmy rozmawiać?".

A jakie wrażenie zrobił Mrożek na autorze "Czekając na Godota"? "Nadzwyczaj miły człowiek. Milczący, wycofany. Mieliśmy świetny kontakt".

Czesław Bielecki w książce "Scenarzysta" przedstawia następującą scenę: "Krakowskie mieszkanie, za oknem most na Wiśle i Wawel. Spotkanie przy popołudniowej kawie.

- Wie pan, mistrzu - zaczyna Al - wciąż mówimy: to sytuacja jak z Mrożka. Tyle wokół nas absurdu.

- Polacy są niepoważni - odpowiada dramaturg.

- Zawsze to przeczuwałem. A teraz nie mam już najmniejszych wątpliwości. Pan nawet nie zdaje sobie sprawy, że zwrot "Jak z Mrożka" mnie uraża.

Mówi wolno, cicho, ze smutną miną, wyraźnie przybity.

- To tak, jakbym to ja Polaków wymyślił i teraz oni tacy muszą być. A przecież ja tylko ich opisuję.

- Statystycznie jesteśmy nieodpowiedzialni.

- Gorzej. Niepoważni.

- To co z tym zrobić, mistrzu?

- Ja nic z tym nie zamierzam zrobić. Oczywiście odpowiadamy też za innych. Ale przede wszystkim za siebie. Pan tu widzi zbiorową nieodpowiedzialność. Ale ja widzę brak indywidualnej. Mam za to odpowiadać? Prędzej znowu wyjadę".

WY NAM MÓWICIE: EUROPA

A wyjeżdżał w kółko. Policzmy: 1963 r. - wyjazd do Włoch i podjęcie decyzji o emigracji, 1968 r. - przenosiny do Paryża i - po zamieszczeniu w "Le Monde" protestu przeciw wejściu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji - wystąpienie o azyl polityczny 1989 r. - wyjazd do Meksyku, 1996 r. - powrót do Krakowa, 2008 r. - przenosiny do Nicei.

Powiedzielibyśmy: człowiek światowy, a urodzony w małym Borzęcinie, oddalonym o 8 km od stacji kolejowej Biadoliny. Był synem urzędnika pocztowego Antoniego Mrożka i Zofii z domu Kędzior. W Krakowie skończył sławne Liceum im. Bartłomieja Nowodworskiego. Maturę zdał w 1949 r., rok wcześniej wstąpił do ZMP. Po kilka miesięcy studiował na trzech krakowskich uczelniach: na uniwersytecie, Politechnice i w Akademii Sztuk Pięknych. W końcu został dziennikarzem - partyjnym. Przez sześć lat był członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wystąpił z niej w 1959 r. W tym samym, ważnym dla siebie roku poślubił plastyczkę Marię Obrembę (zmarłą 10 lat później; jej siostra Gabriela, też malarka, była pierwszą żoną Andrzeja Wajdy), zamieszkał w Warszawie i wyjechał na stypendium do Stanów Zjednoczonych. Był już jednak wtedy uznanym autorem, wydał "Półpancerze praktyczne" i "Maleńkie lato", w stołecznym Teatrze Dramatycznym odbyła się głośna premiera "Policji". A cała Polska cytowała fragment opowiadania "Z ciemności" z tomu "Słoń": "Wy nam mówicie: Europa. A tu, co postawimy mleko na kwaśne, to skądś wyłażą garbate karzełki i szczają nam do garnków".

GDZIE JEST PRAWDZIWA WOLNOŚĆ

Rok później napisał "Na pełnym morzu" gdzie w charakterystyczny sposób poszufladkował różne rodzaje... wolności.

"Mały - Wolność to nic nie znaczy. Dopiero prawdziwa wolność to znaczy coś. Dlaczego? Bo jest prawdziwa, a więc lepsza. Wobec tego gdzie szukać prawdziwej wolności? Pomyślmy logicznie. Jeżeli prawdziwa wolność to nie jest to samo, co zwykła wolność to wobec tego gdzie jest prawdziwa wolność? To jasne. Prawdziwa wolność jest tylko tam, gdzie nie ma zwyczajnej wolności".

Pióro Mrożka nabrało drapieżności, on sam zaś radykalnie zmienił polityczne poglądy. W "Dzienniku" z lat 60. zapisał: "Komunizm nie jest wcale religią, jak to czasem się powiada bez zastanowienia. Zabił ją, ukradł jej papiery, przylepił do jej legitymacji swoje zdjęcie i się nią legitymuje, co chwyta, jeśli nie sprawdza się mu papierów dość dokładnie".

Swoje miał już jednak za uszami. W 1953 r., po procesie ks. Lelity i "innych agentów wywiadu amerykańskiego", to Sławomir Mrożek w "Dzienniku Polskim" w felietonie "Zbrodnia główna i inne" apelował: "Potrzebna jest nasza czujność. Nie ma zbrodni, której byśmy się po nich nie mogli spodziewać. Zaciekłość niedobitków będzie tym większa, im bardziej będą się upodabniać do SS-manów, do rycerzy płonącego krzyża Ku-Klux-Klanu, do brunatnych i czarnych koszul, występując w tym samym co SS-mani, krzyżowcy, koszule i inni falangiści interesie''.

NAJPIĘKNIEJSZE KARTY POLSKIEGO TEATRU

W lipcu 1965 r. w Teatrze Współczesnym w Warszawie miała miejsce premiera najważniejszej chyba (może obok "Emigrantów") sztuki Sławomira Mrożka - "Tango". Długo nie schodziła z afisza, dzięki czemu zdążyłem ją jeszcze obejrzeć osobiście. Niezależnie od faktu, że byłem wówczas bardzo młodym człowiekiem, tę inscenizację w reżyserii Erwina Axera uważam za najwybitniejsze przedstawienie teatralne, jakie widziałem kiedykolwiek. Był to aktorski majstersztyk: z Barbarą Ludwiżanką, Tadeuszem Fijewskim, Mieczysławem Czechowiczem, Wiesławem Michnikowskim.

W następnych latach tworzył historię polskiego teatru, zapisywał jej najpiękniejsze karty: a to "Vatzlavem", a to "Rzeźnią" to znów "Garbusem" czy "Portretem". Prozę pisywał rzadziej, ale jeśli już, to miała ona rangę "Monizy Clavier" z takimi niepowtarzalnymi frazami: "O tu! - krzyknąłem, szeroko otwierając jamę ustną i wskazując palcem na zęby trzonowe. - O tu, wybili, panie, za wolność wybili!

Nastąpiło zamieszanie. Ucichli, patrzyli na mnie, nie mogąc zrozumieć, o co mi chodzi. A przecież chciałem tylko uprzytomnić im w sposób jasny i przystępny niejako poglądowy, cierpienia mojego narodu. To, że najwidoczniej nie doceniali martyrologii, bardzo mnie rozgniewało.

Popatrz, pan - powiedziałem, podchodząc do jednego grubszego i szerzej otwierając usta. - Tu, aaoo...

Gruby odchrząknął i odwrócił wzrok - Przepraszam - powiedział i odszedł. Rzuciłem się więc do następnego z kolei, tak samo demonstrując.

Tu. 0! Brakuje. Wybili, panie, za wolność! Ooo!"

SZANSA: JEDEN DO DZIEWIĘCIU

W maju 2002 r. Mrożek przeszedł udar mózgu, którego wynikiem była afazja - utrata zdolności posługiwania się językiem, spowodowana uszkodzeniem pewnych struktur mózgowych. Po odzyskaniu mowy w ramach terapii zaczął pisać swoją autobiografię. Tak powstał "Baltazar" w trakcie pisania którego pamięć stopniowo mu powracała.

Kilkakrotnie był o krok od śmierci. W 1989 r. w Meksyku zdiagnozowano u niego tętniaka aorty. Szansa przeżycia operacji wynosiła jeden do dziewięciu. Wykorzystał ją, zamiast usuniętej aorty nosił w sobie rurę z teflonu.

"Jestem człowiekiem starym i chorym. Mam 80 lat" - powtarzał bez specjalnej kokieterii.

Co robił? Czym się zajmował? Czym interesował się w Polsce, a czym we Francji? - Życiem. Mnie moje życie interesuje, gdziekolwiek żyję, bo jestem całkiem żywy - odpowiadał.

Żadnego chyba polskiego pisarza nie pytano tak często o to, jak żyć. Jakbyśmy przeczuwali, że ma na to nasze życie jakąś skrywaną przed całym światem receptę, którą nagle - Bóg raczy wiedzieć dlaczego - udostępni.

"O tym, jak żyć, napisałem tysiące stron. I dalej tego nie wiem, powtarzając sobie, że już się nie dowiem. Wobec tego czuję się swobodniejszy Dużo czytam, to jedna z moich ostatnich przyjemności, jakie mi pozostały. Choć, oczywiście, lektura nie każdej książki jest przyjemna" - mówił z uśmiechem.

NAJWAŻNIEJSZE I NAJPROSTSZE

Samochodem już od dawna nie jeździł, o paleniu zapomniał, ale po kieliszek wina sięgał chętnie, tyle że natychmiast spoczywało na nim czujne spojrzenie żony (po raz drugi ożenił się w roku 1987 z Suzaną Osario Rosas, Meksykanką, reżyserką teatralną). Czy choroba i wiek sprawiały, że częściej niż kiedyś myślał o sprawach ostatecznych, eschatologicznych? Pamiętam, że pokręcił głową przecząco i powiedział: "To, co najważniejsze, jest najprostsze. Ale z Panem Bogiem trzeba ostrożnie".

Tych samych słów użył w liście do swego przyjaciela, Wojciecha Skalmowskiego, w listopadzie 1977 r.: "W ogóle to ostrożnie, ostrożnie z Panem Bogiem. Nie jestem za tym, żeby Miłosz pisał o Nim książki. Wolę już tych, co uprawiają proste praktyki, rytuały i obrządki jakiegokolwiek wyznania, niż mistyków z niebotycznymi koncepcjami. Bo rytuały są przynajmniej czynieniem, czyli nie są myślami, nie są koncepcjami i komplikacjami koncepcji na temat, który akurat, jeżeli jest tym, którym ma być - nie może mieć nic wspólnego ani z koncepcjami, ani z emocjami skatalogowanymi. Myślenie i emocje nie mają dla mnie niczego tajemniczego, nic boskiego. Pomysł, że trzeba bo można domyśleć się Pana Boga, wydaje mi się właśnie megalomanią i jestem bardzo niechętny w ogóle pomysłowi, zarówno, że Bóg-Człowiek (chrześcijaństwo), jak i Człowiek-Bóg [jego egzystencjalna pochodna). Wszystkie gimnastyki na tych dwóch drążkach sprawiają na mnie wrażenie nieprzyzwoitości, W ogóle jestem przeciw wszystkiemu i dlatego tak mi trudno. Jestem także przeciw Gombrowiczowi z jego Międzyludzkim Kościołem. Podobnie jak Miłosz jestem przeciw humanistyczno-egzystencjalno-marksistowskiemu ukochaniu człowieka przez samego siebie jako Jedynej i Bardzo Ważnej Osoby. Jestem przeciw Miłoszowi z jego przybocznymi paranoikami. Mój świat jest bardzo ubogi i coraz uboższy, ponieważ coraz bardziej się redukuje do rzeczy najprostszych, tak prostych, że aż wstyd by było opowiedzieć. Takich, które dzieją się we mnie i koło mnie, rzeczy mało lub wręcz nieefektownych. Z całej reszty zdaję sobie sprawę, ale coraz bardziej mnie nuży dowolność, hipotetyczność i mglistość i przekomplikacja, koncepcyjność wszystkiego. Słownik to taka zabawka, klocki, z których można ułożyć, co się zamarzy. Tylko po co?".

Zdumiony rozmiarami prowadzonej przez niego korespondencji (ukazały się ogromne tomy listów Mrożka do Tarna, Axera, Skalmowskiego, wydane będą listy do Lema) zapytałem, czy nie szkoda mu było czasu, który mógłby poświęcić na twórczość oryginalną. - Nie, to też była część mojej twórczości, niezależnie od tego, że podtrzymywałem w ten sposób przyjaźnie i czerpałem z listów informacje. Czasem też pisałem w tych listach rzeczy, których gdzie indziej nie mógłbym zamieścić. A "Dziennik"? Dlaczego tak długo utrzymywał fakt jego prowadzenia w tajemnicy? Nie mówiąc o tym, że Jerzy Giedroyc po śmierci Witolda Gombrowicza w 1969 r. zapewne z radością udostępniłby na druk "Dziennika" Mrożka łamy "Kultury".

"Wcześniej zniszczyłem dziennik, który prowadziłem w latach młodzieńczych. Cóż za głupstwa w nim wypisywałem! 1 z tym następnym Dziennikiem, który woziłem ze sobą po świecie, mogłem zrobić to samo. Spalić albo wydać? W wydawnictwie przeczytano go, czy raczej odczytano, bo przecież przez lata zmienił mi się także charakter pisma, i zadecydowano, że drukować warto. No to niech będzie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji