Artykuły

Trzy premiery Teatru Nowego (fragm.)

Są to: "Pastorałka", "Radosne dni", "Drewniana miska". Czyli, używając popularnego zwrotu, obfita porcja teatru i do tego zróżnicowana. Widowisko ludowo-staropolskie i teatr zachodniej awangardy, "Pastorałka" i Becket uzupełnione realizmem psychologicznym (jak podaje program do "Drewnianej miski"). Na pozór nic tych sztuk ze sobą nie łączy, każda pochodzi z innego świata pojęć i odczuwania życia. Każda prezentuje inny gatunek dramatyczny. A jednak istnieje jakaś nić, a nawet jest ich więcej, która je ze sobą wiąże, świadcząc o koncentracji na pewnych problemach zarówno autorów jak i teatru, (w tym wypadku może nawet mimowolnej) który te sztuki wystawia.

(...) II.

Śmierć, która jest życiem i całkowite rozbicie konwencji teatralnej zwane także anty-teatrem, to treść i forma "Radosnych dni" Samuela Becketta. (Z tym, że wywodząca się ze średniowiecza alegoria śmierci - szkielet z kosą stała się tu alegorycznym kopcem piasku, alegorią bardziej skomplikowaną i bardziej przerażającą przez swą dwuznaczność czy raczej dwoistość a odkonwencjonalizowanie teatru tradycyjnego sięgnęło granic ostatecznych poprzez zniweczenie fabuły, konfliktu, punktu kulminacyjnego).

A wiec życie jest śmiercią, mówi Beckett, każdy dzień, choćbyśmy go nazwali radosnym, w co zresztą nie wierzymy nawiewa na nasz kopiec nowe ziarna piasku z pustyni, która jest światem. Człowiek rodzi się, aby umrzeć. Po cóż się więc rodzi? Oto bezsens istnienia. Absurd istnienia. Oto teatr absurdu, którego jedynym celem jest ten absurd wykazać, a podstawowym założeniem jest brak logiki. Stanowi ono konsekwencję pojmowania świata, jako alogicznego. Gdyż życie jest umieraniem, a człowiek jest mały, bezradny i bezbronny. Samym istnieniem skazany na śmierć. Posiadając świadomość bezsensu istnienia potrafi jedynie bronić się, okłamywać, codziennością. Dlatego Winnie, myje zęby, czesze się, przegląda w lusterku, wkłada i zdejmuje kapelusz, bardzo wytworny kapelusz, ale wciąż wie, że wie. I przywołuje, wciąż przywołuje swego mężczyznę, drugiego człowieka, który jej nie słyszy, lub słyszeć nie chce lub udaje, że nie słyszy, ponieważ każdy z nas zawsze pozostaje samotny. Więc Winnie, coraz głębiej zanurzona w swoim kopcu, czyli coraz starsza, toczy samotną walkę przegraną w chwili rozpoczęcia i niezależnie od tego co uczyni. A uczynić może tylko jedno - bo tylko to jedno ma do wyboru: przegrać zaraz lub przegrywać nadal. Może tu jednak dokonać aktu woli i dlatego pieszczotliwie gładzi browning. Po niego to właśnie w końcowej scenie sięgnie Willie, jej mężczyzna aby osunąć się jednak na czworakach do stóp piaskowej wydmy i tak trwać. A może nie chciał zabić siebie ani Winnie, a tylko zbliżyć swą twarz do jej twarzy? Ale kurtyna opada.

Teatr absurdu pomniejsza więc człowieka i to rodzi bunt. A sprzeciw zawiera już w sobie nadzieję, która staje się pewnością, że nawet w epoce atomu istnieją jakieś wartości, (czyli jakaś obrona, poza codziennymi czynnościami) dla których warto żyć, choć życie jest umieraniem. Bezsens istnienia pozostając bezsensem nabiera jednak w ten sposób sensu, który staje się koniecznością, imperatywem. Ale to już musi dopowiedzieć sobie każdy z widzów teatru absurdu. Bowiem słabością tego teatru, która jednocześnie stanowi o sile jego wyrazu, jest, że nie mówi on jak żyć umierając.

Anty-dramat wymaga nie lada aktorów. Bohdana Majda jako Winnie jest znakomita i znakomity jest Tadeusz Minc jako Willie. Jako reżyser wykazał bezbłędne wyczucie i zrozumienie tego gatunku teatru. Tak jak i scenograf - Henri Poulain. Trio godne autora. (...)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji