Pieją koguty Józefa Bałtuszisa
Mało sztuk o tematyce wiejskiej wystawia się na scenach polskich. Jeszcze mniej, ukazujących klasową strukturę wsi. "Pieją koguty" Józefa Bałtuszisa jest wyjątkiem, i to wyjątkiem, osiągającym wysoką rangę artystyczną.
Widzowi kojarzy się - od razu "Niespodzianka" Rostworowskiego. O ile jednak "Niespodzianka" bazowała na legendach ludowych, na oryginalnej pieśni dziadowskiej, a źródła swoje wywodziła jeszcze z romantycznych dramatów Wernera, o ile w "Niespodziance" - jak w każdym dramacie epoki burżuazyjnej - decydującą rolę odgrywało fatum, przypadek, - "Pieją koguty" ukazują wyraźnie przyczyny zła na wsi kapitalistycznej. Tutaj chłop nie jest już ślepym narzędziem w ręku losu, a jedynym marzeniem biedoty chłopskiej nie jest waliza, pełna dolarów. Tutaj autor litewski wyraźnie ukazuje te siły, które są na wsi wsteczne i reakcyjne i te, które staną się kiedyś motorem przemian społecznych.
"Wy się z tymi ludźmi jeszcze spotkacie" - woła Anieliukie w epilogu dramatu - do bogaczy wiejskich. W słowach jej brzmi już echo nadchodzących dni buntu i sprawiedliwości.
I ten rozdział klasowy wsi, to nowe ukazanie wsi w jej nawarstwieniu społecznym jest pierwszą, nowatorską, dodatnią cechą dramatu Bałtuszisa.
Grupa bogaczy, intrygantów, dążących za wszelką cenę i wszelkimi środkami do wzbogacenia się, do zagarnięcia ziemi w swoje ręce, z Rukienie na czele, odmalowana jest realistycznie i wiernie. Swoim zachowaniem się, swoimi intrygami budzą oni zgrozę i nienawiść. Cel dydaktyczny dramatu został spełniony.
Nieco słabiej przedstawiona jest grupa biedoty wiejskiej z najaktywniejszą w tym gronie, najbardziej świadomą, choć i zdobywającą świadomość klasową na własnej skórze - Marytie, córką Błażysa. Jest to zresztą los bohaterów pozytywnych. Ale i tutaj autor uniknął szczęśliwie wszelkiej pozy i sztuczności. Epilog jest naturalną konsekwencją całej fabuły, kończy się dramat nieśmiałą jeszcze wizją nowego, lepszego świata. Upodleni, skrzywdzeni, czują w ustach gorycz buntu. Bunt przynosi wolność.
Warto poświęcić parę słów uwagi kompozycji dramatu: klasyczne jedności zaburzone zostają wprowadzeniem dwu punktów kulminacyjnych akcji: jeden z nich przypada na moment, kiedy Marytie wyznaje przed Rukienie, że to jej mąż i ona ukradli Rukienie pieniądze, drugi w scenie ostatniej, kiedy Marytie, Łabutis i Anieliukie tworzą jeden front - front biedoty wiejskiej przeciw intrygom i wyzyskowi bogaczy.
Pierwszy punkt kulminacyjny ma charakter dramatyczny i nie zapowiada jeszcze przeniesienia ośrodka ciężkości dramatu na zagadnienia społeczne.
Dzieje się to dopiero w akcie ostatnim. Świadomość krzywdy społecznej, gorący protest rodzi się z każdą chwilą u Marytie, by wreszcie do prowadzić do wybuchu. Marytie zrywa z rodziną bogaczy, zrywa ze swoim zapijaczonym mężem, w którym wygasły, ostatnie iskierki szlachetności uczuć i wyrusza w świat głosić hasło konieczności przebudowy ustroju - hasło sprawiedliwości społecznej.
Dramat zbudowany jest po mistrzowsku. Nie ma w nim zbędnych dłużyzn i deklamatorstwa, choć przeładowany jest momentami dynamicznymi, przez co wydaje się nieco zbyt hałaśliwy, zbyt ruchliwy, zbyt - niesamowity. Nie wiem, dlaczego nastrój grozy i niesamowitości zrósł się tak nierozerwalnie z dramatami wiejskimi - niezależnie od tego, czy kształtował je realizm krytyczny, czy socjalistyczny. Wydaje się jednak, że nieco winy ponosi tu reżyseria.
Dramat Bałtuszisa - niezależnie od wrocławskiej audycji radiowej - wystawiony został przed paroma tygodniami na scenie Teatru Ziemi Opolskiej. Inscenizacja wrocławska jest drugą w Polsce. Dzięki temu ciężarowi gatunkowemu, dzięki swoim walorom społecznym i artystycznym dramat Bałtuszisa, aczkolwiek odmalowuje stosunki we wsi północno-litewskiej, nie traci aktualności i u nas. W wielu wsiach należy on już dzisiaj do przeszłości, w wielu straszą jeszcze widma Rukienie i Powiłasa. Szkoda, że premiera zbiegła się z pilnymi pracami na roli: Związek Samopomocy Chłopskiej miałby bowiem piękne zadanie przed sobą bądź sprowadzenia jak najliczniejszych wycieczek wiejskich na spektakl wrocławski, bądź zaproszenia zespołu do bardziej aktywnych i posiadających odpowiednie sceny świetlicowe wsi. Kontakt teatru ze wsią - jeszcze nieistniejący - mógłby być w ten sposób nawiązany i wzmocniony. "Pieją koguty" czynią w mieście wrażenie dzięki swoim wartościom artystycznym - na wsi czyniłyby wrażenie stokroć silniejsze dzięki swemu realizmowi.
Zespół Państwowych Teatrów Dramatycznych we Wrocławiu wystawił sztukę Bałtuszisa bardzo starannie: przyczyniła się do tego reżyseria Czesława Daszewskiego, wydobywająca realizm i dynamizm sztuki na plan pierwszy, jak również i ten fakt, że ujrzeliśmy na scenie w wielu wypadkach po raz pierwszy w tym sezonie - zupełnie nowe twarze. Wspaniale odtworzyła swoją rolę bogatej chłopki Rukienie - Zofia Tymowska, a rolę komornicy Anieliukie - Irena Netto. Trudną rolę Marytie stanowiącą przecież właściwą centralną postać dramatu, odegrała trafnie, szczególnie w ostatnim akcie - Maria Kozierska. Pochwały należą się także Janinie Ukleji (Onutie) oraz osiągającemu coraz większe sukcesy sceniczne Adolfowi Chronickiemu (Powiłas). Sądzę, że najlepiej wczuł się w środowisko i ducha epoki Jan Nowicki, jako Błażys. Władysław Staszewski (Łabutis) doskonały był szczególnie w akcie trzecim (mimika!). Pozostali- Hanna Chmielewska (Antanukas), Sabina Wiśniewska (Nenienie) i Henryk Bąk (Jonas) odegrali swoje role poprawnie. Słabiej wypadła para świadków: Bogdan Baer i Feliks Dobrowolski. Być pijanym na scenie - to naprawdę wielka sztuka.
Scenografia Jerzego Szeskiego prosta i realistyczna, zgodna z duchem sztuki. Mam tylko pretensję do sposobu oświetlenia sceny: walka klasowa na wsi nie koniecznie musi toczyć się w ponurym cieniu: zwykle dzieje się to w pełnym słońcu. Wtedy i ludzie przestają być widmami i słowa ich nabierają życia i krwi. Niech ducha "Niespodzianki", zakorzenionego na scenie zbyt głęboko, przepędzi wreszcie pianie kogutów.