Czołowe zdarzenie
Wdzięk tej zabawy, którą nam Witold Filler proponuje w warszawskiej "Syrenie" polega na bezpretensjonalności. Na dobrym humorze i celnym dowcipie. Nikt tu nie sadzi się na Paryż, na tamtą fachowość w zakresie lekkiej muzy, lecz pokazuje jak umie. Aktorzy bawią się, bo chcą bawić innych, pogodę ducha chcą sprowadzić na widownię. A sprzymierzeńców mają w autorach najcelniejszych tekstów satyrycznych, w "klanie szpilek" firmowanym przez Jana Pietrzaka - scenarzystę i reżysera "Czołowego zdarzenia".
Pietrzak dał widowisku podtytuł "prawie kabaret". Prawie - bo tu kabaret przemawia i śpiewa z normalnej, teatralnej sceny, bez tej intymności, kameralności, jaką mu tradycja przypisała. Prawie - bo jest to także osobliwa rewia. Rewia naszych irytacji, fascynacji i sposobów na życie, wypowiedzianych w wierszach, piosenkach, skeczach, anegdotach nowego programu "Syreny". Teatru, który uporczywie szuka swojej drogi. Warto te poszukiwania obserwować.