Kto się boi Agnieszki Osieckiej?
MATUZALEM sceny polskiej - Ludwik Solski, znany był do ostatnich lat życia, z niesłabnącej dynamiki, benedyktyńskiej pracowitości i młodzieńczego wigoru. Mając już setkę na karku wystawiał w Warszawie jakąś sztukę, ku przerażeniu wszystkich nie tylko ganiając młodszych kolegów do ostatniego potu, ale samemu kręcąc się niczym przysłowiowa fryga. To wpadał na scenę, by zademonstrować osobiście jakąś sytuację, to znów pędził na balkon. aby sprawdzić widoczność i słyszalność, zbiegał pędem na widownię... i tak bez końca. Wreszcie dyrektor teatru zaniepokoił się na dobre zarówno o los Mistrza, jak i premiery. Korzystając z kolejnej nieobecności Solskiego za pulpitem, przywołał jednego z asystentów i polecił mu czuwać nad oszczędniejszym korzystaniem z sił przez sędziwego artystę. "Panie - zakończył dyrektor - jeżeli nie uda nam się go uspokoić, to zamiast premiery doczekamy się pogrzebu. Przecież on może w każdej chwili paść trupem!". "Ależ panie dyrektorze - odrzekł z całym spokojem młody człowiek - Mistrz Solski już dawno nie żyje, tylko jeszcze o tym nic nie wie." Podobną sytuację proponuje nam w swej ostatniej komedii: satyryczno-makabryczno-lirycznym musicalu ("Dziś straszy" - Agnieszka Osiecka. Oto poetka Agafia Demonowna Późniak ginie z ręki (czy raczej od parasola) swej rywalki, nie pojmując jednak, że to drobne wydarzenie w jej burzliwej egzystencji wyłącza ją z kręgu żywych. Plącze się więc nadal nieco natrętnie wśród przyjaciół i wrogów, porzuconych mężów i wiernych "zakochańców" dostarczając im kłopotów i trosk, a także powodów do refleksji i wspomnień. Wszystko to jest bardzo śmieszne, na niby, zgrywne i poetyckie zarazem. Ale przecież Osiecka nie ogranicza swego, bogato inkrustowanego piosenkami, musicalu (świetna muzyka Andrzeja Zielińskiego, tego od "Skaldów") do składanki z bardziej, lub mniej absurdalnych żartów w stylu Witkacego. Pod powierzchnią studenckiej, beztroskiej zabawy, pod warstwą wygłupów, którym patronuje klasyk narodowego nonsensu - Stanisław Ignacy Witkiewicz - raz po raz odzywa się nuta melancholii, zadumy i smutku wcale poważnego. Zasmucenia nad własnym życiem. Uważnie wsłuchując się w tekst, śledząc poszczególne postacie, stare i nowe piosenki, trudno opędzić się wrażeniu, że ten ubaw z duchem i absurdalna maska nonsensownego żartu to tylko zasłona. Zasłona, za którą dokonywany jest gorzki i bolesny akt autobiograficznego rozrachunku, spowiedzi przed sama sobą na oczach publiczności. Czy nie nastąpił tu jakiś błąd w nomenklaturze postaci i tylko omyłkowo imię Agafia zastępuje, o ileż piękniejsze i bardziej poetyczne, imię Agnieszka? Bohaterka musicalu "Dziś straszy" posługuje się, ważnym dla fabuły rekwizytem: żółtym wachlarzem, na którym każdy ma wypisaną dla siebie receptę na sukces. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że cała ta cierpka w podtekstach komedia jest rekwizytem-wachlarzem, za którym ukrywa się człowiek zmęczony własnym życiem pełnym sukcesów i klęsk. Artysta, który uważa, że coś najważniejszego zostało poza nim, że go właściwie już nie ma. I dlatego może zakończenie sztuki jest bledsze niżby można oczekiwać, humor przygasa i bohaterki spoza wachlarzy-rekwizytów rozczulają się same nad sobą. Obie czynią to jednak subtelnie i taktownie, do końca nie pozbawiając widowni okazji do śmiechu.
W doskonałym tempie, pomysłowo i sprawnie wyreżyserował sztukę Witold Skaruch, w czym walnie mu dopomogły: znakomita muzyka (Andrzej Zieliński i zespół "Test" pod batutą Marka Graberskiego) oraz niezwykle dowcipna dekoracja i piękne kostiumy (zwłaszcza tygrysów z włóczkowymi zadami, kobiet-drzew z kuszącą jabłonią na czele i perwersyjnych łowiczanek) - dzieło Alicji Wirth. Sceny bójek i wszelkich ogólnych zamieszań wypunktowano precyzyjnie. Jedynie bardziej istotne pretensje można by skierować w stosunku do aparatury dźwiękowo-nagłośniającej. Coś tu nie klapowało, a szkoda. Może dałoby się to jeszcze poprawić?
W obsadzie (są aż dwie), jaką widziałem, na czoło zespołu wysunęła się Hanna Okuniewska w roli Agafii Demonowny Późniak. Wąchaczkę kitu (odkryty przez Osiecką popularny, ludowy narkotyk) z temperamentem i wdziękiem zagrała Małgorzata Włodarska (świetna piosenka). Na brawa zasłużyli sobie również panowie, a zwłaszcza Andrzej Mrowiec - doskonale bezbarwny kolega z lat dziecinnych poetki, kolejny narzeczony - Jerzy Bończak, ex-mąż badylarz - Bogdan Łysakowski. Cały zresztą zespół zdał trudny egzamin z musicalu, tańczył, śpiewał, biegał, skakał, a co najważniejsze - nie zapomniał, że jeszcze ma grać na scenie nie tylko nogami i rękoma, ale także głową.
Skoro "Dziś straszy" - należy zapytać kto straszy. Oczywiście Agnieszka Osiecka! A więc: kto się boi Agnieszki Osieckiej? Na pewno nie dyr. Andrzej Jarecki, skoro wystawił jej sztukę, nie reżyser Witold Skaruch, gdyż nie tylko odważnie, lecz nawet z tupetem ją zrealizował, nie kompozytor Andrzej Zieliński, jako że sam jest współuczestnikiem straszenia, nie widownia, bo bije brawa i ryczy ze śmiechu... A więc kto? Czy przypadkiem nie sama Agnieszka Osiecka, która w akcie oczyszczenia przez śmiech i publicznej spowiedzi w konfesjonale nonsensu i absurdu pragnie się uwolnić od jakiegoś własnego strachu? Strachu świata, ludzi, własnych doświadczeń...
Odwagi Agnieszko! Idź na "Dziś straszy", pozbędziesz się lęków. Śmiech to zdrowie!