Artykuły

Powrót "Gubernatora"

PRAPREMIERA "Śmierci gubernatora" odbyła się w roku 1961. Sztuka jak niemal wszystkie (bo jednak "Odwiedziny") utwory Leona Kruczkowskiego stała się teatralnym bestsellerem. Przypomnijmy: był to okres, w którym słowo "władza" deklinowaliśmy na wszystkie możliwe sposoby, częściej nawet niż słowo "ojczyzna". Dramat o "strasznych wnętrznościach władzy" musiał stać się wydarzeniem, zwłaszcza, że jego twórcą był nie tylko pisarz niezwykle czuły na wszelkie, najbardziej aktualne, problemy polityczne, lecz także człowiek bezpośrednio tkwiący w "Wnętrzu władzy". Od początku jednak zwracano także uwagę na odmienność rozwiązań formalnych w zestawieniu z dramatem rodzinnym "Odwetów" czy nawet "Niemców", ale także dyskursem ,,Pierwszego dnia wolności". Dziś można dodać: "Śmierć gubernatora" jest pomostem między ,,Pierwszym dniem wolności" i wcześniejszymi dokonaniami Kruczkowskiego a nie ukończonym dramatem "Święty".

Tyle przypomnień historyczno-literackich i teatralnych. Śmierć gubernatora" jest jednak sztuką polityczną, i w tych kategoriach należy ją traktować. A skoro tak - zastrzeżenie podstawowe: termin "władza" jest pojęciem historycznym. Napisane w roku 1906 opowiadanie Andrejewa (będące dla Kruczkowskiego inspiracją), wyrastało z rewolucyjnej fali dziewięćset piątego". W opozycji do pierwowzoru Kruczkowski proponował koncepcje płynące z doświadczeń lat trzydziestych i pięćdziesiątych. W trzynaście lat później mimo klasycznych, niejako tradycjonalnych przypadków (typu Chile) "wnętrzności władzy", jeśli nawet "straszne", wyglądają przecież zupełnie inaczej.

Zdawał sobie z tego sprawę - tak mi się przynajmniej wydaje - reżyser wrocławskiego przedstawienia Bogusław Litwiniec. Chciał więc (chyba) sprowadzić wszystko do wewnętrznego, acz rozpisanego na glosy, monologu człowieka wyobcowanego ze swego środowiska, z otoczenia, które nie potrafi go zrozumieć.

Spektakl zaczyna się interesująco: wielkomiejski gwar z magnetofonu przerywa salwa, w oknie gubernatorskiego pałacu opada żaluzja. Na scenie jakby sala sądowa, wejściem skojarzona z rzymską areną (scenografia Piotr Wieczorek), fotele dla publiczności i świadków, barierki, stół sędziowski, pełniący potem funkcję biurka, pryczy, baru, grobowca wreszcie.

Im dalej w sceniczne działania, tym więcej wątpliwości. Jeśli bowiem zamiast jednego, jak w egzemplarzu, Narratora, jawi się dwu, to fakt ten coś sugeruje. Ustalono uprzednio, że Narrator to aktor ego postaci tytułowej, co jednak znaczy owo, rozdwojenie powiedzieć nie potrafią. Mała scena zmusiła reżysera do skameralizowania inscenizacji (także stąd pomysł z salą sądową, w tej sytuacji nie zawsze pojmuje sens wyprowadzania akcji na widownię). Brak konsekwencji zaobserwować można w kilku przypadkach m. in. jedne postacie (Łukasz) ,,zeznają" ze swego miejsca na ławie świadków, inne biorą udział w scenicznych działaniach. Jedni uczestniczą w całym "procesie" inne wchodzą i wychodzą w momentach dość dowolnych. Więzień zostaje nawet "doprowadzony" i to z opaską na oczach. Dalej: jeśli w tym surowym i umownym przedstawieniu zaczyna chlupać prawdziwa woda, to jest to było nie było niekonsekwencja, nie zaś kontrast i zderzenie odmiennych konwencji.

Widowisko Litwińca ma też oczywiste zalety - nie nuży, "odsentymentalnia" sceny pensjonarskie, daleko - może nawet zbyt daleko - idące określenia przydają przecież spektaklowi zwartości, odnotujmy też kilkanaście zupełnie interesujących pomysłów szczegółowych. Gdybyż jeszcze reżyser potrafił znaleźć wspólny język z aktorami, sprawa nabrałaby innego wymiaru. Niestety brakuje mi jednolitej stylistyki (także w obrębie poszczególnych "grup społecznych"). Przykład: zdecydowanie farsowy Prefekt policji Cezarego Kussyka, obok nijakiego tym razem Piotra Kurowskiego (Prokurator) i ledwie zaznaczonej przez Igę Mayr Anny Marii. Gubernator jest rolą napisaną znakomicie, Eliasz Kuziemski aktorem wytrawnym a przecież nie była to propozycja ani równa, ani do końca konsekwentna. Obok scen wyborowych miał momenty stanowczo zbyt rezonerskie a nawet puste. Te same słowa odnieść można (brawa za końcowy monolog) do Jerzego Gralka, któremu nie pomagała zresztą sytuacyjna gimnastyka. Wśród zespołu aktorskiego odnotujmy jeszcze Władysława Dewoyno Łukasz) i Andrzeja Hrydzewicza (Ojciec Anastazy). Z dwu Narratorów bardziej przypadł mi do gustu Józef Skwark (choć piwem nie potraktował). Zygmunt Bielawski zagrał bardzo zewnętrznymi środkami wyrazu, jakby demonstrował - "robię co każecie".

"Śmierć gubernatora" była ostatnią premierą sezonu 1973/74. To dobrze. I teatrom i piszącym odpoczynek się należy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji