Artykuły

Nowe życie Marii

Dyrygenci, polscy zwłaszcza, na ogól pragną błyszczeć w repertuarze arcydzieł. Jasne, że to nie żaden grzech, ale jeśli cnota, to dosyć banalna. Łukasz Borowicz jest jednym z nielicznych wyjątków od tej reguły -jego dotychczasowa działalność świadczy o tym, że młody dyrygent wręcz programowo poświęcił się opiece nad repertuarem lekceważonym i zapomnianym. Co warto docenić, jako że ciekawość nie jest cechą daną wszystkim mistrzom batuty. I to niewątpliwie Borowicz swym nagraniem z Polską Orkiestrą Radiową (2008) powołał do nowego życia Marię Romana Statkowskiego.

"Ej! ty na szybkim koniu, gdzie pę-dzisz; kozacze?". "Bo na tym świecie, Śmierć wszystko zmiecie". Któż to dzisiaj pamięta? I któż to jeszcze czyta? Kogo dziś wzrusza bajroniczny poemat, w którym pyszny magnat, nie mogąc ścierpieć mezaliansu popełnionego przez syna, organizuje podstępny mord na jego młodej małżonce? Maria Antoniego Malczewskiego, tak wielbiona w dziewiętnastym stuleciu, dawno znikła z kanonu naszych lektur, a język, atmosfera i obrazy "powieści ukraińskiej" nie należą już do czytelniczego doświadczenia Polaków. Maria Statkowskiego natomiast, jeśli nawet bywała wysoko oceniana, nigdy do żadnego kanonu nie należała. Po jej pierwszych sukcesach (konkursowa nagroda w 1904 i prapremiera w Warszawie w 1906 r.) na długie lata popadała w zapomnienie; w ciągu przeszło stulecia miała na różnych polskich scenach, jak

ktoś obliczył, ledwie sześć realizacji. Na koncertach symfonicznych sporadycznie pojawiała się śliczna uwertura (w 1956 PWM wydał partyturę drukiem), ale ona także "wyszła z mody", jak wiele grywanych niegdyś utworów z epoki pomoniuszkowskiej.

Przed dwoma laty zapomniana w kraju Maria zadebiutowała za granicą, na festiwalu w irlandzkim miasteczku Wexford. Festiwal ten funkcjonuje od przeszło sześćdziesięciu lat i jest programowo poświęcony takim właśnie utworom: operom zapomnianym bądź znanym tylko lokalnie. Trafili tu także Polacy: w 1999 r. Straszny dwór reżyserował Michał Znaniecki, w latach 2004 i 2005 w festiwalu uczestniczyła orkiestra Filharmonii Krakowskiej, czego pamiątkę stanowią nagrania na CD oper Waltera Braunfelsa (Prinzessin Brambilla), Saverio Mercadantego (La Vestale) i Josefa Bohuslava Foerstera (Eva). Na operę Statkowskiego uwagę organizatorów zwróciło właśnie wspomniane nagranie Borowicza, tak się jednak złożyło, że spektakl w Wexford poprowadził Tomasz Tokarczyk (on z kolei w ubiegłym roku przedstawił koncertowe wykonanie Marii na Festiwalu Muzyki Polskiej w Krakowie), za to Borowiczowi udało się wprowadzić Marię na scenę Opery Bałtyckiej w ramach tegorocznego festiwalu "Solida-rity of Arts".

Od strony teatralnej spektakl pokazany w Operze Bałtyckiej jest przeniesieniem przedstawienia z Wexford 2011. Sygnował je, wraz ze swoim

teamem realizatorów, Michael Gie-leta, reżyser polskiego pochodzenia urodzony w Rzymie, a od 14. roku życia osiadły w Wielkiej Brytanii, który pośród swoich mentorów wymienia tak wybitnych artystów współczesnego teatru, jak Strehler, Ronconi, Zeffirelli, Peter Hali, Nicholas Hytner. Gieleta asystował przy operowych produkcjach McVicara, Lehnhoffa i Zambello, a dziś sam już ma spory dorobek realizacji dramatycznych i operowych.

W Marii Gielety nie ma szlachec-ko-magnackiego świata XVII wieku, hufców rycerstwa, kontuszów, karabe! i szumu husarskich skrzydeł, nie ma też nastrojowych pejzaży i obrazów ukraińskiego stepu (które kompozytor próbował oddać muzyką). Reżyser przeniósł opowieść w wiek XX, do szarej, zmęczonej kolejkami Polski pierwszej "Solidarności" i stanu wojennego. Publiczności Wexford Festiwal Opera dał w ten sposób oparcie w realiach współczesnej historii, chyba słusznie, bowiem czasy siedemnastowiecznych walk na Dzikich Polach (epoka nie tylko Marii ale i Sienkiewiczowskiej Trylogii) to dla postronnych mało czytelna i nader odległa egzotyka - za to przemiany w Europie środkowowschodniej rozgrywały się na oczach całego świata.

Tak więc u Gielety główny bohater Wacław to syn partyjno-wojskowego prominenta Wojewody; jest poróżniony z ojcem, działa w opozycji. Jego ukrywana przed rodziną żona Mariajest córką robotniczego lidera związkowego

w typie Wałęsy. Przebieg zdarzeń nie odbiega jednak ani na centymetr od ścieżki wytyczonej przez poetę. Podczas gdy Wacław i jego teść Miecznik walczą z Tatarami (tutaj: zomowcami), banda zbirów (takoż zomowców) nasłanych przez Wojewodę porywa Marię i topi ją w stawie. Wacław chce zabić ojca, ale ostatecznie sam odbiera sobie życie (niezręczne zakończenie, z którym Malczewski nic nie miał wspólnego, obciąża konto kompozytora). Cała ta koncepcja na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie niezwykle ryzykownej, a czasem niezamierzenie komicznej, ostatecznie jednak imponuje spójnością i siłą wyrazu scenicznego.

Niemal rekonstruktorska precyzja i realizm scenicznych obrazów są niewątpliwą siłą tego spektaklu. Za gardło ściskają rozpoczynające każdy z trzech aktów ogromne projekcje czarno-bia-łych fotografii, pochodzących przede wszystkim, jak się wydaje, z pierwszej zimy stanu wojennego (są to przeważnie prace najlepszych gdańskich fotografików). Wojewoda nosi mundur generała LWP, jego zausznicy występują w mundurach polowych. Bal u Wojewody odbywa się wśród marmurów, pod kandelabrami - w miejscu, które przypomina sale warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki. Jest to skądinąd jedna z najlepszych scen spektaklu, z dyskretnymi elementami ironii, świetną galerią typów i znakomicie odtworzoną partyjną etykietą - jak z Rozmów kontrolowanych Barei. Pod transparentem "Partia z narodem, naród z partią" tańcuje Mazowsze. Partyjni prominenci i ich wysztafirowane partnerki w takt mazura wywijają twista, równie śmieszni wydają się przejęci swą rolą wojskowi. Niespodziewany komizm wynika niekiedy ze zderzenia obrazu z tekstem, na przykład gdy bawiący się "właściciele Polski Ludowej" (notabene w ciemnych okularach) śpiewają "na szablach rozniesieni".

Od początku II aktu jesteśmy w Gdańsku, tamtym Gdańsku. W tle dźwigi portowe, bloki z Zaspy jako kulisy, brama Stoczni, napis "Solidarność" (jasne, że "solidarycą") ogrodzenie, portiernia, na zewnątrz kręcą się milicjanci, fotografują, legitymują. Niezwykła jest ta drobiazgowość, precyzja w odtwarzaniu realistycznych szczegółów, tak, jak je zapamiętał reżyser, który jako dziecko przebywał wówczas w Polsce. Wacław w dżinsach (pewnie z Peweksu) i swetrze, solidarnościowym, zwyczajem z plecakiem; Maria w workowatej kurtce,

pochłonięta wydarzeniami, wydaje się nie dbać o wygląd. Zbiorowe modlitwy, Matka Boska na obrazie, rozdawane tajne gazetki, na ulicy żołnierze grzejący się przy koksowniku. Efektownie rozplanowany ruch sceniczny (grupy zomowców w III akcie). Nawet kształty i kolorystyka ubiorów odpowiadają historycznym realiom: odzież jest sza-robura, acz niejednakowa, podobnie jak zróżnicowane są nie tylko główne postaci, ale też zadania aktorskie dla chórzystów i statystów.

Przedstawienie jest więc frapujące i poruszające, nie tylko dla uczestników tamtych wydarzeń, których najbardziej rozpoznawalnym reprezentantem był obecny na spektaklu Bogdan Boruse-wicz. Zwolennicy kontynentalnego teatru reżyserskiego mogliby narzekać, że nie jest ono wystarczająco nowoczesne i razi dosłownością, ale ponoć dla brytyjskiego teatru, jak twierdzą znawcy, jest dość charakterystyczne i bez wątpienia imponuje dopracowaniem, precyzją, "domyśleniem" do końca wszystkich szczegółów i po prostu dobrym warsztatem.

Czy Maria długo utrzyma się w repertuarze? Trochę zaniepokoiłem się podczas wizyty na stronie interneto-wej Opery Bałtyckiej, gdzie nie znalazłem zapowiedzi żadnych następnych spektakli. Może po prostu trzeba na nie cierpliwie poczekać? W każdym razie dzieło z całą pewnością zasługuje na sceniczny żywot. Nawet jeśli niewiele dobrego da się powiedzieć o libretcie, które zgubiło cały wdzięk poezji Malczewskiego, muzyki słucha się z przyjemnością, jest melodyjna, ładnie harmonizowana i instrumento-wana, stylistycznie zawieszona między Moniuszką (doskonały polonez i mazur w I akcie, śliczna aria w II akcie, która skądinąd zbyt ryzykownie zbliża się

do "Jako od wichru krzew połamany") a Czajkowskim (podobieństwa wręcz łudzące, łatwo się pomylić!). I choć trudno w niej doszukać się znamion niezależnej indywidualności, nie brak tu pełnych uroku fragmentów, wśród których na pierwszym miejscu należałoby postawić duet Marii i Wacława z II aktu. Dominujący w nim ton liryczny wydaje się naturalnym środowiskiem kompozytora, tym zaś, co może nieco irytować, jest schematyzm momentów dramatycznych, sposób budowania napięcia, oparty niezmiennie na progresjach a la Czajkowski.

Partii Wacława, niełatwej, bo dość wysoko napisanej i par excellence lirycznej, doskonale sprostał Paweł Ska-łuba. W śpiewie Krzysztofa Szumań-skiego, który kreował rolę Wojewody, ładnie prezentując się w mundurze, przydałoby się więcej ciemniejszych tonów i "militarnego" zdecydowania. Szlachetną postać Miecznika z właściwą sobie kulturą wokalną stworzył Leszek Skrla. Izabela Matuła ze swym ślicznie brzmiącym i starannie prowadzonym sopranem dobrze utrafiła w koloryt postaci tytułowej. Przejmujący efekt uzyskano, powierzając partię Pacholęcia (wieszczącego "bo na tym świecie Śmierć wszystko zmiecie'1) kontratenorowi Janowi Monowidowi.

Orkiestra pod batutą obrońcy i rzecznika dzieła-Łukasza Borowicza - brzmiała barwnie i z blaskiem, choć nie zaszkodziłoby jej więcej precyzji.

Roman Statkowski Maria. Kierownictwo muzyczne: Łukasz Borowicz, inscenizacja i reżyseria: Michael Gieleta, scenografia: James McNamara, kostiumy: Fa-bio Toblini. Premiera w Operze Bałtyckiej w Gdańsku 25 sierpnia 2013.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji