Wylecieli
"Lat nad kukułczym gniazdem", pierwsza w tym sezonie premiera Teatru Nowego w Poznaniu, to spektakl bardzo poprawny: reżysersko dobry, aktorsko na wyrównanym poziomie. Sądzę, że będzie miał widownię.
Wydaje się, że "Lot nad kukułczym gniazdem" znają wszyscy: jeśli nie z filmu Milosa Formana, to z książki Kena Kesseya (w takiej właśnie kolejności). Mniej liczni szczęśliwcy - ze spektaklu w warszawskim Teatrze Powszechnym.
Więc krótko. Rzecz się dzieje w Stanach w latach 60. Hippisi, niezgoda na amerykańską stabilizację, wojna w Wietnamie, pacyfizm... Do szpitala psychiatrycznego trafia nowy pacjent - normalny, McMurphy (Janusz Andrzejewski). Nie chce i nie umie zaakceptować reguł, według których żyją chorzy i personel. Dochodzi do tragicznego w skutkach starcia - dwie osoby giną, w innych budzi się coś, co zdawało się, że dawno umarło. Chwieje się polityka oddziałowa.
Przedstawienie przygotowali Amerykanie. Nie poszli w psychologię, lecz w obrazki - i to nie jest zarzut. Zależało im bowiem raczej na pokazaniu społeczeństwa w pigułce niż dramatu jednostki. Dlatego postaci, choć żywe, budowane są na zasadzie "część całości". McMurphy jest medalowym przykładem człowieka, który nie zgadza się na rutynę, dąży do zmiany, chce być wolny i w jakimś stopniu brać odpowiedzialność za to, co robi. Jego antagonistka - Wielka Pielęgniara (jak zwykle znakomita Daniela Popławska) - to ostoja systemu, w ramach którego nie mieści się żaden przejaw indywidualizmu. Rozdźwięk pomiędzy oboma światami - McMurphy'ego i siostry Ratched - symbolizuje strój tego pierwszego: dżinsy, czerwony T-shirt, skórzana kurtka i czapeczka z daszkiem.
Nie jest łatwo pokazać "dom wariatów". Tutaj reżyser znakomicie zbudował role pacjentów - wybronił w ten sposób aktorów przed zbędnym wygłupem. Pacjenci są w zasadzie w sam raz - stany, w które popadają, odbieramy jako "normalne". Raz nas śmieszą, innym razem wzruszają. Cały czas jednak przyglądamy się im uważnie - są wiarygodni. Reżyser zbudował spójny spektakl. Nie ma w nim co prawda szczególnie oryginalnych pomysłów inscenizacyjnych ani wielkich kreacji aktorskich. Widz wychodzi jednak z teatru z poczuciem, że zetknął się z profesjonalizmem.