Niemal wydarzenie
Nowa premiera baletowa w warszawskim Teatrze Wielkim oczekiwana była z niecierpliwością. Prapremiera światowa baletu Grażyny Bacewicz "Pożądanie", debiut na dużej scenie jednego z najzdolniejszych młodych choreografów - Jerzego Makarowskiego, artystyczny powrót Leona Wójcikowskiego z "Pietruszką" Strawińskiego, scenografia Andrzeja Majewskiego, przy pulpicie dyrygenckim były świetny dyrektor Opery Poznańskiej Mieczysław Nowakowski - sama lista znakomitych nazwisk gwarantowała sukces. A jednak spektakl nie stał się pełnym sukcesem; nie przysłowiowy włosek ale kilka sporych włosów dzieliło go od wyczekiwanego wydarzenia artystycznego. Znaleźli się nawet złośliwcy, którzy za największe wydarzenie uznali obecność na premierze Violetty Villas w nader szokującym stroju i takiejże fryzurze. Ale cóż - nie zawsze premierowi bywalcy szukają wydarzeń po właściwej stronie rampy.
Jak wiadomo, Grażyna Bacewicz przystąpiła do komponowania baletu po zapoznaniu się z tekstem krótkiej sztuki Pabla Picassa "Pożądanie schwytane za ogon" (druk. w Dialogu nr 8/1967). Sztuka ma charakter groteskowy i surrealistyczny. Cechy te w moim odczuciu zawsze były bliskie stylowi twórczemu Bacewiczówny. W didaskaliach znajdujemy zresztą uwagi Picassa dotyczące muzyki ; autor przewidział wykorzystanie "Danse macabre" Saint-Saensa w 2 scenie I aktu, melodii z "Toski" w 2 scenie II aktu, a tuż przed finałem wszystkie postacie sztuki tańczą (jak wynika z kwestii Eklerki) rumbę. Muzyka w wyobraźni Picassa była więc dodatkowym elementem groteski. Nie znam libretta opracowanego na podstawie tekstu sztuki przez tłumacza "Pożądania" Mieczysława Bibrowskiego. Powstała doń muzyka awangardowa w brzmieniu, abstrakcyjna, nie narracyjna lecz zwarta, o ciekawej sonorystyce i... dość długa (skrócona wersja zastosowana w prapremierze trwa ponad godzinę). Teraz kiedy przedstawiłam już fakty związane z powstaniem baletu, czas na ujawnienie niekonsekwencji realizacyjnych. Balet zachował tytuł "Pożądanie", jako autor libretta w programie figuruje Bibrowski, nadto program ozdobiono rysunkami Picassa i cytatem z tekstu sztuki. Natomiast inscenizator i choreograf Jerzy Makarowski zamiast streszczenia libretta zamieszcza "Kilka słów o Pożądaniu", podsuwając widzowi klimat emocjonalny zapewniający odbiór spektaklu zgodnie z zamysłem realizatorów: lęk - zagrożenie, biologia - życie, śmierć, miłość. I jeszcze sugestia, że osią spektaklu jest postać Wielkiego Malarza, Wielkiego Człowieka, Wielkiego Mężczyzny (w sensie biologicznym) - Pabla Picassa.
We wzmiankowanym wyżej numerze "Dialogu" Bibrowski zamieścił szkic "Picasso - dramatopisarz. Pożądanie schwytane za ogon" zinterpretował tam jako wyraz totalnego lęku przed zagładą (Picasso pisał sztukę w 1941 roku w okupowanym przez Niemców Paryżu) a postać Wielkiej Slopy jako surrealistyczny autoportret. Są więc pewne odległe skojarzenia między literackim pierwowzorem a sceniczną realizacją Makarowskiego. Niektóre elementy scenografii i choreografii nawiązują do treści pojęcia miłosnego pożądania (np. nagość tancerzy, sztuczna, ale dość naturalistyczna). Jednak wydaje mi się, że pomijając wszelkie lektury poprzedzające i komentujące, cały balet można odczytać zupełnie inaczej i wątpię, czy cokolwiek by na tym stracił - wieloznaczność uważam za zaletę sztuki, a nie za mankament.
Nie po raz pierwszy wypada mi wysunąć zastrzeżenia wobec scenografii Majewskiego stworzonej dla potrzeb widowiska baletowego. W "Pożądaniu" kłóci się ona przede wszystkim z klimatem dźwiękowym muzyki. Nadto deformuje postać tancerza (powiększenie głowy), obsesyjnie epatuje półmrokiem, zmiękcza, zaciera finezję układów plastyczno-ruchowych. Jeżeli treścią "Pożądania" ma być lęk - to chyba lęk samego Makarowskiego przed dużą sceną i długim przedstawieniem; przestraszony szukał ratunku w scenografii, ciemności i rekwizytach nie funkcjonujących logicznie (abstrakcja także ma swoistą logikę) w przedstawieniu (srebrzyste, grzechoczące wisiory, nadmuchiwane ogromne balony, elastyczne pasy-huśtawki). Tyle, że maszyniści i elektrycy Teatru Wielkiego mieli co robić. Wyobrażam sobie ten balet odegrany w ostrym, białym świetle, w kostiumach typu Pankiewicza lub Wigury, albo nawet w ćwiczebnych trykotach (jeśli wykluczamy nagość autentyczną) może na tle zmieniającego barwę horyzontu, tańczony przez zespół bardziej zdyscyplinowany oraz reprezentujący większą skalę możliwości indywidualnej ekspresji - i jestem pewna pełnego zwycięstwa koncepcji choreograficznej Makarowskiego. Przedstawił bowiem wiele celnych pomysłów i pięknych fragmentów. Ramę spektaklu stanowi biała postać Mężczyzny o urodzie efeba (świetna rola Dariusza Blajera). Idzie niepewnie, w napięciu, w gęstej czerni i absolutnej ciszy - te kroki można odczytać jako daleką metaforę. Zostaje również w pamięci uparte krążenie Śmierci (Marta Bochenek) po scenie - miękki, koci, okrągły w ruchu marsz, jak też pełne dramatyzmu duety Jego i Jej (Renata Smukała). Poza tym, kiedy oglądam taniec w układzie Makarowskiego, nie odnoszę wrażenia, że jedne elementy zostały zaczerpnięte z dzieł Petipy, drugie z Marty Graham, trzecie z lekcji rytmiki, a czwarte z przyzakładowej świetlicy. Jego choreografia jest spójna, dynamiczna, jeśli nawet miejscami nieporadna, to jednak własna, odrębna, prawdziwie nowoczesna.
W pierwszej części wieczoru obejrzeliśmy zatem balet współczesny, w drugiej - balet z klasyki współczesności, czyli sławnego "Pietruszkę" w choreografii i inscenizacji Wójcikowskiego wg Fo-kina. Od czasu światowej prapremiery arcydzieła Strawińskiego w 1911 roku minęło już kilka epok baletu i teatru. Dziś budzi ono szacunek dla tradycji w miejsce spontanicznego zachwytu. Inscenizacja wydaje się zbyt skromna wobec świetności i siły muzyki. Melodia kataryniarza, solo trąbki, walc Baleriny - te cudowne, znane fragmenty partytury mijają bez wrażenia. Może to sprawa wykonania? Role "Pietruszki" wymagają wysokiej klasy tańca aktorskiego, rodzajowego, charakterystycznego (zarówno tańce stylizowane na ludowe rosyjskie, jak i tańce marionetek), z czym w naszych zespołach baletowych nie jest najlepiej. Dominowała poprawność, a to trochę mało. Zabrakło kreacji na miarę Wójcikowskiego, czy Stanisława Szymańskiego z 1958 roku. W rolach Pietruszki, Baleriny i Maura wystąpili Witold Gruca, Elżbieta Jaroń, Zbigniew Strzałkowski. Zdjęcie pierwszego Pietruszki - Wacława Niżyńskiego kryje w sobie więcej siły wyrazu niż cały warszawski spektakl. A więc rozczarowanie. ... Ale tak zwykle bywa, gdy dochodzi do konfrontacji wyobrażeń z rzeczywistością. A przecież należy ich dokonywać. Każdy czas, każdy widz powinien mieć swego "Pietruszkę". Nieśmiertelny Pulcinella, Punch, Pietruszka uskrzydlony i uczłowieczony muzyką jest tego wart.