Ostatnie dzieło Grażyny Bacewicz
"Piszę całowieczorowy balet ku czci Picassa - z jego wiedzą i aprobatą" - napisała w 1968 roku Grażyna Bacewicz, w odpowiedzi na nieokreśloną bliżej ankietę.
Premiera nowego baletu o roboczym tytule "Pożądanie" przewidywana była na rok 1969; niestety w styczniu tego roku śmierć przerwała pracę znakomitej kompozytorki, gdy do ukończenia całości pozostało jeszcze kilka minut finałowego tańca i minęło lat cztery, nim ostatnie dzieło Grażyny Bacewicz ujrzało światło sceny warszawskiego Teatru Wielkiego.
A jest to dzieło znakomite - jedno z najlepszych z pewnością, jeżeli nie najświetniejsze w ogóle w całym obfitym twórczym dorobku zmarłej kompozytorki. Muzyka o zmienności barw i rytmów, pełna zaskakujących kontrastów i osobliwych zestawień brzmieniowych, syntetyzująca śmiało najnowsze zdobycze techniki kompozytorskiej (z eleatoryzmem włącznie) oraz elementy dawniejsze klasycyzującego stylu twórczości Bacewiczówny, imponuje przejrzystością i zdyscyplinowaniem formy. Co zaś jeszcze istotniejsze - muzyka ta podbija słuchacza swym potężnym dynamizmem i utrzymuje go aż do końca w niesłabnącym napięciu (co nie o wszystkich poprzednich dziełach znakomitej kompozytorki można było powiedzieć z równym przekonaniem).
Do muzyki tej Jerzy Makarowski stworzył widowisko baletowe ciekawe, a w niejednym momencie wręcz frapujące (w czym walnie mu też dopomógł scenograf Andrzej Majewski), świadczące o niewątpliwym talencie i żywej inwencji młodego choreografa. Rzecz jednak w tym, czy widowisko to, jego klimat i ostateczny wydźwięk, odpowiada intencjom kompozytorki i założeniom libretta, do którego pisała ona swą muzykę? Libretto to bowiem, pióra Mieczysława Bibrowskiego, powstało w oparciu o sztukę Pabla Picassa pt. "Pożądanie schwytane za ogon", napisaną w styczniu 1941 roku, a przyjmującą za punkt wyjścia akcji 24 grudnia roku 1940 - dzień pierwszej egzekucji w okupowanym przez hitlerowców Paryżu. Myślą przewodnią tej sztuki - niezależnie od przenikającego ją erotycznego klimatu - jest niszczące działanie strachu i jego przezwyciężenie w imię ludzkiej godności, co znajdowało wyraz w pełnym radości i optymizmu finale. Tę zasadniczą myśl zachowało również libretto baletu, mimo licznych odstępstw od Picassowskiego oryginału. Taki charakter utworu byłby w pełni zgodny z naturą genialnego artysty, dla którego hołd miał ten utwór stanowić, z jego wiarą w człowieka, jego fenomenalną witalnością i niepohamowaną pasją życia: byłby też, jak wolno sądzić, zgodny z naturą samej kompozytorki. Tymczasem w wersji Jerzego Makarowskiego stan lęku i tragicznego zagrożenia oraz obecność Śmierci (postać nieistniejąca w autentycznym libretcie) jest elementem dominującym przez cały czas i jakkolwiek nie wszystkie momenty "akcji" scenicznej są całkowicie zrozumiałe i czytelne, to jednak uczucie pesymizmu, tragicznego załamania i osamotnienia jednostki towarzyszy nam także w zakończeniu utworu. Prawda, że choreografowie, zwłaszcza wybitni, tradycyjnie korzystają z dużej swobody w snuciu własnych wizji sceniczno-tanecznych
(byle zgodnych z klimatem muzyki!); wydaje się jednak, że kiedy idzie o prapremierę nowego rodzimego utworu, to należy raczej przedstawić wersję możliwie zgodną z zamierzeniami twórców, a dopiero w ewentualnych dalszych inscenizacjach snuć na ten temat swobodniejsze wariacje. Nie podnosimy już faktu, że Grażyna Bacewicz planowała swój utwór jako balet pełnospektaklowy, tymczasem zaś dzieło na scenie trwa niewiele nad pięćdziesiąt minut, co oznacza, że partytura baletu już przy tym pierwszym wykonaniu została dość poważnie okrojona (istnieje zresztą także kończenie dopisane przez Bogusława Madeya według szkiców i notatek kompozytorki, nie wykorzystane w warszawskiej inscenizacji). Nie mielibyśmy zaś w ogóle żadnych wątpliwości gdyby przedstawiona nam inscenizacja była w pełni czytelna i przekonywająca...
Wątpliwości istniejące jednak nie osłabiają w niczym walorów i zasług wykonawców. Wyróżnia się tu pełen młodzieńczego uroku i bardzo dobrze tańczący odtwórca głównej roli Dariusz Blajer, jak również Renata Smukała, Magdalena Bartosik i Marta Bochenek. Na pełne uznanie zasłużyła też orkiestra Teatru
Wielkiego pod sprawną batutą Mieczysława Nowakowskiego. Drugą część wieczoru wypełnił słynny balet Igora Starawińskiego "Pietruszka", zawsze niemal gwarantujący murowane powodzenie u publiczności. Tak też było i tym razem - jakkolwiek Leon Wójcikowski, ongiś świetny tancerz słynnego zespołu Diagilewa i sam doskonały wykonawca roli Pietruszki, odtwarzający obecnie ze swej pamięci "wzorcową" wersję choreograficzną Michała Fokina, nadał jej kontury mniej wyraziste, niż przed laty piętnastu, kiedy wystawiał ten sam balet na scenie przy ul. Nowogrodzkiej (nie bardzo nawet wiadomo tutaj, czemu Maur zabija nagle biednego Pietruszkę...). Także oprawa scenograficzna Andrzeja Majewskiego, szczególnie zaś kostiumy, wydają się stanowić odległą tylko stylizację rosyjskiego folkloru. Ale kapitalna muzyka Strawińskiego święci i tutaj triumf; sukces odnosi też nasz zespół baletowy, a zwłaszcza odtwórcy głównych ról: Witold Gruca (Pietruszka), Elżbieta Jaroń (Balerina) i Zbigniew Strzałkowski (Maur).