Artykuły

Krakus na wygnaniu

- Lubię teatr w ogóle. Chciałbym w nim grać jak najwięcej. Od roku jestem w zespole Teatru Dramatycznego w Warszawie, gram też gościnnie "Kandyda" w Teatrze Rampa, wygląda więc na to, że i teatr mnie lubi - mówi MACIEJ STUHR.

30 lat. Teatr, film, kabaret, dubbing, radio. Pełen zakres działalności. Do tego udana rodzina, odporność na wodę sodową, dwa fakultety: psychologia i krakowska szkoła teatralna. Poczucie humoru, męski wdzięk. Jest tylko jeden taki facet! Z Maciejem Stuhrem rozmawia Paulina Młynarska.

Publiczność widzi w nim przede wszystkim kabareciarza. Bywalcy teatralnych premier - wrażliwego młodego artystę. Filmowcy - jedną z nielicznych młodych twarzy, która nie kojarzy się z żadnym z seriali. Zawistnicy - syna wielkiego aktora, który idzie w ślady ojca dobrze przetartym szlakiem. Tak mówią ci, którzy nie wiedzą, że znane nazwisko bywa ogromnym obciążeniem. Wielu z tego powodu utonęło, dlaczego nie on?

Prawie zaspałeś na to spotkanie, i to w środku dnia!

Padłem po kilkudziesięciu godzinach bez snu. Mam ostatnio strasznie dużo

pracy. Przepraszam.

Film?

Nie, tym razem kabaret. Od czasu do czasu daję się jeszcze na to namówić.

W ciągu ostatnich czterech dni zjechałem całą Polskę wzdłuż i wszerz.

Trzeba cię specjalnie namawiać do kabaretu?

Bardzo się staram, żeby nie kojarzono mnie tylko z kabaretem, który nie jest

głównym nurtem mojej działalności. Wolę, żeby pamiętano mnie z ról teatralnych i filmowych. Ale bardzo trudno o zachowanie właściwych proporcji. Telewizyjne kabaretony ogląda naraz kilka milionów ludzi, z których tylko garstka miewa okazję pójść do kina czy do teatru.

Wielu aktorów gra w szmirowatych telenowelach - bo je też ogląda po kilka milionów ludzi. A ty konsekwentnie odmawiasz!

Stać mnie na to, bo żyję z estrady, która dobrze płaci. Mam szczęście, ale muszę się pilnować. Nie powiem nic nowego: trzeba dbać o kręgosłup moralny, w tym zawodzie też. I umieć powiedzieć sobie: stop! Już więcej pieniędzy mi nie trzeba do szczęścia. Ale uwaga: nie ośmieliłbym się krytykować kolegów, którzy poszli do serialu, by utrzymać rodzinę.

A jaka jest Maćka Stuhra definicja szmiry?

Pojęcie szmiry ma chyba coś wspólnego z pojęciem wstydu. Nikt nie jest doskonały, więc także w tym zawodzie nie wszystko wychodzi nam dobrze. Albo się tego wstydzimy, albo nie. Kiedy dajemy plamę i świetnie się z tym czujemy - to jest szmira.

Możemy przez chwilę porozmawiać o twoim ojcu?

Możemy, chociaż mnie to strasznie nudzi, bo prawie wszystko na ten temat już powiedziałem...

Porównując czasy, w jakich przyszło wam pracować, to paradoksalnie chyba ty masz gorzej. 30-letni Jerzy Stuhr miał w głębokim PRL-u więcej możliwości niż jego syn w czasach szalejącej komercji.

I ranga tych filmów była zupełnie inna. Przyznaję - mam z tym problem i trochę ojcu zazdroszczę.

Polskie kino ma szansę wreszcie odbić się od dna?

Ma, oczywiście. Coraz większą. Regularnie jeżdżę na festiwal do Gdyni, widziałem więc chyba wszystko, co zostało ostatnio u nas nakręcone. Mam wrażenie, że po kilkunastu latach trwania nowej rzeczywistości młodzi filmowcy znaleźli nareszcie język, jakim można ją opisywać. Każde pokolenie potrzebuje czasu, by odnaleźć swoją tożsamość i nauczyć się o sobie opowiadać.

Jaki jest typowy bohater naszych czasów?

Czas jego największej aktywności przypadł na moment, kiedy wszystko się zmieniło, ale jeszcze nie zakorzeniło, więc nie ma się przeciw czemu buntować. Narzeka na konsumpcję, ale jej ulega. Zamyka się w sobie w obronie przed światem, którego nie rozumie. Co zasmucające, niewiele potrafi robić razem z innymi, a to właśnie było takie piękne w poprzednim pokoleniu... Nie czeka go nic pięknego? Dla kogoś, kto żyje w takim kokonie, spotkanie z drugim człowiekiem, jeśli już się zdarzy, musi być bardzo piękne!

Masz na myśli spotkanie faceta i dziewczyny?

Wszystko jedno. Chodzi mi o to, że najpiękniejsze chwile przeżywamy, patrząc w oczy drugiemu człowiekowi. Niestety, coraz częściej zachowujemy się tak, jakby nam na tym w ogóle nie zależało. Pod płaszczykiem luzu skrywamy coraz głębszy lęk przed odtrąceniem. Ten luz jest często po prostu fałszywy.

I infantylny... Polacy w twoim wieku często nawet nie myślą jeszcze o założeniu rodziny.

To prawda. Wśród moich przyjaciół ja ze swoim życiem małżeńskim i pięcioletnim dzieckiem jestem jakimś rodzynkiem!

A nawet rodzinkiem!

(Śmiech) Kiedy patrzę na facetów, którzy w wieku 30 lat ciągle siedzą w tym samym barze, co 12 lat temu, myślę sobie, że jednak coś z nimi jest nie tak.

Wokół coraz więcej 30-letnich nastolatków. Uważam, że zdrowiej być w zgodzie

ze swoim wiekiem.

Nie czułeś strachu, zakładając rodzinę?

Każdy czuje, ale to nic złego. To był taki pozytywny strach.

Masz jakąś radę dla swoich rówieśników, którzy uciekają od poważnych związków?

Mam takie ulubione zdanie z "Władcy Pierścieni": "Rada to niebezpieczny przyjaciel". Nie czuję się powołany do udzielania rad. A patrząc na siebie, widzę oczywiste korzyści wynikające z posiadania rodziny: jestem szczęśliwy. Ostatnio żona zarzuciła mi coś, czego ja nie uważam za wadę. Otóż jej zdaniem, ja wszystko w życiu traktuję jak wyzwanie. Rodzinę i małżeństwo też. Ubawiło mnie to, bo dotąd byłem przekonany, że jestem niepoprawnym romantykiem. Ale potem stwierdziłem, że coś w tym jest. Rzeczywiście lubię, tak po męsku, sprostać wyzwaniu. Mieć poczucie, że dałem radę, sprawdziłem się na polu walki.

Skąd u ciebie ta potrzeba?

To po prostu leży w naturze mężczyzny. Np. dziś w nocy wróciłem z morderczej trasy, a moja żona umierała ze strachu, czy nie wylądowałem samochodem gdzieś na drzewie. Byłem strasznie zmęczony, ale szczęśliwy, że dałem radę. Różne rzeczy mi się w życiu udały właśnie dlatego, że taki jestem.

Prosto z trasy kabaretowej wpadłeś na próbę teatru TV. Jaki to spektakl?

"Żywot Józefa" w reżyserii Piotra Tomaszuka według staropolskiego tekstu Mikołaja Reja.

Lubisz Teatr Telewizji?

Lubię teatr w ogóle. Chciałbym w nim grać jak najwięcej. Od roku jestem w zespole Teatru Dramatycznego w Warszawie, gram też gościnnie "Kandyda" w Teatrze Rampa, wygląda więc na to, że i teatr mnie lubi.

Czy to znaczy, że definitywnie pożegnałeś się z Krakowem?

Z Krakowem nie można się definitywnie pożegnać. Nawet jak się osiada w Watykanie. Choć muszę przyznać, że właśnie mam zamiar zameldować się w stolicy.

Dobrze ci tu - nie pytam o sprawy zawodowe?

Odnalezienie się w Warszawie wymaga od Krakusa pewnego wysiłku, ale nie jest źle. Najważniejsi są ludzie, od tego zacząłem. Kiedy odnajdziesz już "swoich ludzi", znajdą się i miejsca.

A kimże jest ten Krakus?

Jest kilka typów Krakusa. Najbardziej krakowski jest Krakus przyjezdny, nawet wśród tzw. krakowskich artystów. To ktoś, kto zakochał się w tym - mieście i nie może już bez niego żyć. Inny typ to Krakus, którego 12 lat temu zostawiłem przy stoliku w kawiarni, a teraz, kiedy wpadam czasami na weekend, widzę, że on dalej tam siedzi. Z jednej strony jest to wzruszające i urocze, ale z drugiej dobitnie utwierdza mnie w przekonaniu, że trzeba było z tego miasta wyjechać. Trzeci typ to ktoś taki jak ja, kto podkreśla swoją krakusowatość właśnie dlatego, że wyjechał.

A gdybyś musiał kiedyś wyjechać z Polski, jakie miejsce na świecie byś wybrał?

Gdzieś pod Neapolem albo w Macondo z powieści Marqueza "Sto lat samotności", ale tak, żeby było bardzo blisko do... Sankt Petersburga.

Musisz mi to wyjaśnić.

To są poetyczne, piękne miejsca, a Petersburg... Zrozumiałem to po podróży do Rosji. Zachwyciłem się tym, jak tam ze sobą rozmawiają, w jakie wchodzą relacje.

W jakie?

Szczere! Mówią sobie szczerze i bez ironii rzeczy, których Polacy nie powiedzieliby np. nigdy, patrząc ci w oczy: "Jesteś dobrym człowiekiem". U nas takie zdanie od razu trąci ironią. Inna sprawa, że wychowałem się na Dostojewskim, w Dostojewskim debiutowałem na scenie... Jak Dostojewski, to życie duchowe...

O ile wiem, jesteś głęboko wierzący i chętnie o tym mówisz.

Jestem, ale wcale nie mówię o tym często.

Powiedziałem raz, w wywiadzie, i moje słowa odbiły się bardzo szerokim echem. Zastanawiam się dlaczego? Trafiłem w czułe miejsce, w skrywaną potrzebę poruszania poważnych spraw? Jak bardzo to dla nas ważne, przekonaliśmy się wszyscy między 1 a 8 kwietnia. Okazało się, że nawet dziennikarze, którzy na co dzień nie pozwalają sobie na ludzkie odruchy, wypowiadają takie słowa, jak miłość, przebaczenie, rodzina, śmierć, cierpienie.

Nie ciągnęło cię nigdy w kierunku religii Wschodu?

Jeżeli już, to raczej w stronę protestantyzmu, ale uznałem, że to byłoby pójście na łatwiznę. Chcę się uporać z tym, co zastałem, przychodząc na świat. Szukam swojej drogi w katolicyzmie.

I jak ci idzie?

Dobrze. Żałuję tylko, że tak trudno trafić na spowiednika, który nie będzie pasjonował się tym, czy człowiek kupuje prezerwatywy i ich używa, ale tym, z czym do niego przychodzimy. Np. słowo "aborcja" obsesyjnie wręcz wraca w Kościele. Na szczęście ten temat nigdy w życiu mnie nie dotyczył, a ja chciałbym posłuchać o rzeczach, które mnie bolą, cieszą, smucą, ciekawią. Którymi ja żyję. Tu zaczyna się problem. Ciągle szukam spowiednika, który byłby moim duchowym przewodnikiem. W Kościele powinno być więcej miejsca na sprawy wiernych i na rozmowę z nimi. Dodajmy - rozmowę ich językiem. A skoro już jestem przy rozmowie, to nie mogę zrozumieć, dlaczego księża mają w głosie taką dziwaczną manierę, kiedy mówią do ludzi? Czy oni tego nie słyszą? Uczą ich tego zaśpiewu w seminarium? A poza tym strasznie w kościele fałszują! Jestem po szkole muzycznej, więc jak słyszę ten fałsz, to już po modlitwie. I znowu wyszło bardzo poważnie.

To dobrze, że poważnie. Facet powinien być poważny!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji