Aktor i Premier
Niedługo przed wojną krakowski "Nowy Dziennik" rozpoczął druk powieści Klausa Manna "Mefisto". Pamiętam doskonale, że wywarła ona na mnie wówczas wielkie wrażenie. Była to bowiem pierwsza powieść, która podjęła niezwykle aktualny temat niezrozumiałego dla wielu ludzi procesu przemian, jakie zaszły w ciągu krótkiego czasu w Niemczech. Wiedzieliśmy przecież, że był to kraj, w którym miliony ludzi głosowały w ostatnich wyborach przed dojściem do władzy Hitlera na kandydatów partii komunistycznej i socjalistycznej, gdzie wielkie wpływy miało katolickie Centrum i kościoły protestanckie przeciwne faszystowskiej dyktaturze. I oto nagle, drogą prawie legalną, dochodzi do władzy partia hitlerowska. W ciągu krótkiego czasu delegalizuje partię komunistyczną, zapędza w kozi róg wszystkie inne partie opozycyjne, zaczyna uprawiać brutalny terror, aresztuje tysiące ludzi, wtrąca ich do obozów koncentracyjnych, morduje, prześladuje, torturuje, organizuje antyżydowskie pogromy - i to wszystko przy milczącej aprobacie i cichym poparciu ogromnej większości niemieckiego społeczeństwa. Jak do tego doszło?
"Mefisto" nie dał pełnej odpowiedzi na to pytanie. Pokazał jednak ów proces w środowisku intelektualistów, co wyjaśniało już niejedno. Gazeta niemieckich emigrantów "Pariser Tageblatt" nazwała tę książkę "powieścią z kluczem". Klaus Mann protestował przeciwko temu uważając, że takie określenie obniża wartość utworu literackiego.
"Czy pisarz, zasługujący w jakiś sposób na to miano, stworzyłby coś, co miałoby być opieczętowane owym niezbyt chlubnym określeniem? Muszę zaprotestować z uwagi na godność czasopisma i z uwagi na naszych Czytelników, którzy są nazbyt wymagający, aby delektować się powieścią z kluczem, i w końcu ze względu na własną godność. Jestem zmuszony oświadczyć uroczyście: kiedy pisałem Mefista, powieść o pewnej karierze, nie chodziło mi o przedstawienie historii jakiegoś określonego człowieka. Zależało mi na ukazaniu pewnego typu, a wraz z nim różnorodności środowiska (moja powieść dotyczy nie tylko brunatnych) oraz socjologicznych i duchowych przesłanek, umożliwiających taką karierę". A jednak "Mefisto" jest powieścią z kluczem i nic w tym złego. Klaus Mann portretował w niej ludzi, których znał bardzo dobrze i w tym tkwi jej siła. Bohaterem powieści jest wielki aktor niemiecki Gustaw Grundgens, słynny odtwórca roli Mefista w przedstawieniach "Fausta" Goethego. Klaus Mann przyjaźnił się z nim. Prowadzili razem teatr, a w 1926 Grundgens został jego szwagrem, ożenił się z jego siostrą Eriką. W swej autobiograficznej powieści "Punkt zwrotny" pisze Klaus Mann, w jakim stopniu były szwagier stał się pierwowzorem postaci bohatera "Mefista", Hendrika Hofgena.
"Mój Mefisto jest nosicielem rysów pewnego określonego, cieszącego się dziś w Niemczech powodzeniem, aktora; nie chcę tu ponownie wymieniać jego nazwiska. Tak, znałem tego aktora". I dodaje, jakby się usprawiedliwiając: "Ale co on może dla mnie znaczyć dzisiaj? Być może osobiste rozczarowanie, a może nawet i nie to... Czy upadłem tak nisko, aby tworzyć powieść o prywatnych osobach? Moje rozczarowanie, mój gniew, mój ból - czy są one aż tak bezsensowne i prywatne, że zajmując się jednostkami, którymi to i owo mam za złe, odgrywam się na nich w powieści z kluczem?"
Nieporozumienie polega na tym, że ten sposób pisania nie uwłacza godności pisarza. Oczywiście, Klaus Mann pogłębia swoje portrety, kreślone z natury, nadaje im ogólniejszy sens. A ich wiarygodność jest tym większa, im są prawdziwsze. Można więc zgodzić się z autorem, kiedy pisze, iż: "gniew, ból i oburzenie mają większe znaczenie niż pewien określony aktor, nawet jeśli stał się naczelnym dyrektorem państwowych teatrów. Jeśli zaś moje doświadczenia i odczucia, jakie przyniosły nam te trzy gorzkie lata (powieść pisał Klaus Martin w 1936 - RS) koncentruję w jednej postaci, ujętej według mnie nie tylko polemicznie, lecz również ukształtowanej przy pomocy środków epickich, tedy może się to dokonać jedynie w pewnej literackiej, reprezentatywnej - i wyłącznie wyimaginowanej formie. Nie, mój Mefisto nie jest tym lub owym. Zbiegają się w nim różnorodne cechy. Nie chodzi tu o wizerunek, lecz o pewien symboliczny typ postaci".
Tak też się stało. Mefisto stał się postacią symboliczną. Lecz jednocześnie przylgnął tak ściśle do Grundgensa, że aktor nie mógł uwolnić się od swojej złej sławy. A historia jego życia była nie mniej interesująca i reprezentatywna dla niemieckiego środowiska intelektualnego, w okresie, który nastał po upadku Hitlera, jak w czasie, kiedy partia narodowo - socjalistyczna była przy władzy. Z równym bowiem powodzeniem, jak w 1933, "Mefisto" przepłynął przez wzburzone fale historii i jej wiry w 1945. Został zdenacyfikowany, wybaczono mu jego hitlerowską przeszłość, ponieważ mógł się powołać na pomoc, jakiej udzielał wielu kolegom, także żydowskiego pochodzenia. Ponoć uratował nawet niektórych przed obozem koncentracyjnym lub śmiercią, udało mu się wydobyć kogoś z więzienia. Został znowu dyrektorem teatrów, naprzód w Dusseldorfie, a później w Hamburgu, gdzie zaczynała się w latach dwudziestych jego droga do sławy,
Znamienne jest, że nawet człowiek tak pryncypialny jak Bertolt Brecht zachował się wobec niego w sposób zastanawiający. Tuż przed dojściem do władzy Hitlera Grundgens miał wystawić prapremierę sztuki Brechta "Święta Joanna szlachtuzów". Brecht napisał do niego 18 I 1949, już jako do dyrektora teatru w Hamburgu:
"Prosił mnie Pan w roku 1932 o zgodę na wystawienie Świętej Joanny szlachtuzów. Moja odpowiedź brzmi: tak."
Może Grundgens pomagał pierwszej żonie Brechta, Mariannie Zoff, oraz jego córce Hannie Hiob? Zostały one w III Rzeszy i pewno nie było im łatwo. Faktem jest, że Hanna Hiob, córka Brechta, zagrała tytułową rolę w tym przedstawieniu w reżyserii Grundgensa. Wiodło mu się w RFN znakomicie. Znowu grał Mefista otoczony szacunkiem i powodzeniem. Tylko nieliczni postępowi intelektualiści przypominali od czasu do czasu jego niesławną przeszłość. A on taktownie i mądrze udawał, że nic się nie stało, pokrywając wszystko swym mefistofelicznym uśmiechem. Dożył swych lat przez nikogo nie tknięty i zmarł w roku 1963.
Znacznie gorzej wiodło się Klausowi Mannowi i jago powieści. Usiłował wydać w powojennych Niemczech swego "Mefista". Ale żaden wydawca nie chciał podjąć ryzyka. Jeden z nich pisał w maju 1949:
"Tu można źle wystartować z powieścią "Mefisto", bo pan Grundgens odgrywa już bardzo poważną rolę".
Przygnębiony tym, co działo się w jego ojczyźnie, popełnił Klaus Mann w 1949 samobójstwo. Nie wytrzymał powojennego rozczarowania. Ale jego książka wciąż żyła. Ukazywały się jej przekłady na inne języki. Tylko, w Niemczech nie mogła się ukazać. Dopiero w 1963 roku wydawnictwo Nymphenburger Verlag zapowiedziało ukazanie się dzieł Klausa Manna. Miał w ich ramach wyjść także "Mefisto". Grundgens już nie żył. Wydawało się, że nic nie stoi na przeszkodzie. Ale wówczas sprzeciwił się adoptowany syn i spadkobierca Grundgensa, Peter Górski, z którym łączyły ponoć Mefista dość podejrzane stosunki. W 1965 sąd odrzucił wniosek Górskiego i powieść wyszła w nakładzie 10 000 egzemplarzy. Górski odwołał się do wyższej instancji i 1966 uzyskał decyzję, zabraniającą rozpowszechniania książki. Nastąpiły dalsze apelacje i procesy, sprawa stała się literacką sensacją RFN. Trwała pośmiertna walka między Klausem Mannem a Gustawem Grundgensem. Sądy uważały, że powieść szkaluje pamięć wielkiego aktora i tylko postępowi intelektualiści domagali się uchylenia zakazu. Niemcy nie chcieli, by ktoś znowu przypominał im tak nieprzyjemną przeszłość. Wśród sędziów był zaapewne niejeden. który miał to i owo na sumieniu. A jeśli nie on sam, to ktoś z jego bliskiego otoczenia. Rozwiązanie przyszło z zewnątrz. W 1979 Ariadna Mnouchkine wystawiła w swym Theatre du Soleil w Vincennes adaptację "Mefista". Spektakl miał ogromne powodzenie, zaprezentowany został w Berlinie i Monachium, nadany przez telewizję. Teraz nie można już było dłużej udawać, że powieść nie istnieje. Ukazała się więc w 1980 nakładem Rowohlta w Hamburgu. Czekała na tę chwilę 44 lata. Później przyszedł węgierski film w reżyserii Istvana Szabo ze znakomitym aktorem austriackim Brandauerem w roli głównej. Stał się sensacją europejskich ekranów, podobał się bardzo w Cannes, zdobył Oscara w 1982. Powieść Klausa Manna była już w RFN bestsellerem. A teraz możemy obejrzeć jej sceniczną wersję w Teatrze Powszechnym w Warszawie.
Odbiega to przedstawienie znacznie zarówno od wersji Ariadny Mnouchkine (którą widziałem w Paryżu) jak i od filmu Istvana Szabo. Mnouchkine dysponowała ogromną salą Cartoucherie
de Vincenines, zbudowała dwie sceny po obu stronach sali, na których rozegrała akcję widowiska. Ukazywała nie tylko historię kariery wielkiego aktora, lecz także tło obyczajowe i społeczne, tło polityczne wydarzeń. Jeszcze dalej mógł pójść w tym kierunku film węgierski. Tu możliwości były wprost nieograniczone, a świetny film "Kabaret" wskazywał drogę.
Michał Komar (autor adaptacji) i Michał Ratyński, reżyser warszawskiego przedstawienia "Mefista", z konieczności zwrócić się musieli w innym kierunku. Mała i płytka scena Teatru Powszechnego nie pozwalała na inscenizowanie wielkiego widowiska. Starali się więc skameralizować akcję do maksimum, ograniczyć do losów Hendrika Hofgena i jego najbliższego otoczenia. Znikło prawie zupełnie tło, pozostała pasjonująca problematyka moralna. Inaczej rozstawione zostały także akcenty. Twórcy warszawskiego przedstawienia położyli główny nacisk na analizę postawy moralnej i przemiany Hendrika Hofgena. Jest to jakby wiwisekcja jego drogi życiowej jego charakteru, osobowości, jego siły i jego słabości. Oglądamy na scenie cały mechanizm jego psychki, przyczyny, jakie skłoniły go początkowo do nawiązania kontaktu z komunistami, później do małżeństwa z Barbarą, córką jednego z największych umysłów ówczesnych Niemiec, a więc do wejścia w krąg wpływowych intelektualistów, wreszcie do zgody na łaskę Goringa, czyli pełne poparcie nowej władzy hitlerowców. Sam Hofgen w gruncie rzeczy się nie mienia. Jest to wciąż ten sam utalentowany, próżny, żądny poklasku, sławy, uznania i władzy człowiek. Zmieniają się tylko okoliczności, świat, w którym żyje. On zaś przystosowuje się i dzięki temu zachowa pozycję, pieniądze, powodzenie. I tak będzie również później, po upadku III Rzeszy, kiedy Grundgens utrzyma się nadal na powierzchni, wypłynie znowu na fali powodzenia, nie mniej sławny, nie mniej wpływowy niż dawniej. Nie jest człowiekiem złym, lecz piekielnym egocentrykiem, którego nie obchodzi nic poza własną osobą i sytuacją.
Tadeusz Huk gra Mefista interesująco. Udało mu się przekazać w pełni żądzę sławy i kariery młodego aktora, jego neurastenię, zazdrość, jego słabość i "szmatławość". Sceny erotyczne z czarną pięknością, która go biczuje i znęca się nad nim (zwracający uwagę debiut studentki PWST Małgorzaty Pieczyńskiej), ujawniają masochistyczne skłonności Hofgena, jego zboczenia seksualne, tłumaczące jego lęki i niepewność, jego skłonność do uległości i poddania się sile, przemocy. Można jedynie postawić Tadeuszowi Hukowi zarzut, że nie uwiarygodnił on aktorskiej wielkości Hofgena. A bez tego trudno jest zrozumieć ową fascynację, której ulegali ludzie z jego otoczenia, sławę, którą zdobył sobie zasłużenie jako aktor wielkiej miary. Mefisto, którego gra Tadeusz Huk, jest skutkiem tego postacią nieco uproszczoną, bardziej jednowymiarową. Autentyczny Grundgens był osobowością bogatszą, wielowymiarową. Grał także w życiu różne role i grał je tak dobrze, iż mu wierzono.
Zaletą warszawskiego przedstawienia jest natomiast wysunięcie na pierwszy plan kwestii moralnych, filozoficznych, politycznych. Wśród nich najważniejsze są rozmowy Hofgena z radcą Brucknerem. Nie trzeba głębokiej znajomości historii Niemiec weimarskich, by domyślić się, kto kryje się pod tym
kryptonimem. To przecież Tomasz Mann, ojciec autora powieści, największy pisarz niemiecki XX wieku, laureat Nagrody Nobla, autor "Buddenbrooków", "Czarodziejskiej góry" i "Doktora Faustusa". Jerzy Przybylski gra go znakomicie. Autor adaptacji, Michał Komar, dał mu niezbyt wiele tekstu, ale był to tekst znaczący. Słowa są mądre i prorocze, mówi je Olimpijczyk, górujący nad całym otoczeniem. I tak zagrał Przybylski. Bez żadnego zewnętrznego podobieństwa do wielkiego pisarza zarysował precyzyjnie jego portret psychiczny.
Klaus Mann nie zawsze zgadzał się ze swym ojcem. Znane były ich spory. Syn cierpiał na swoisty "kompleks sławnego ojca". Ale w swojej najlepszej powieści oddał mu sprawiedliwość. Postać radcy Brucknera jest uosobieniem rozumu i szlachetności, jakby przeciwstawieniem wszystkich złych cech Hendrika Hofgena.
Innym ważnym partnerem rozmów Mefista jest pisarz Teofil Marder. Tu trudniej jest odnaleźć pierwowzór. Prawdopodobnie sportretował tu Klaus Mann kilku swoich kolegów. Mógł to być Herman Kesten, który w liście z 15 listopada 1935 podsunął przecież Klausowi pomysł napisania powieści o Grundgensie:
"Poszukuje Pan nowego materiału do swej powieści, a ponieważ ja również zastanawiam się nad tworzywem do mojej nowej powieści, tedy przemyślałem sobie to i owo i natrafiłem na rzecz, którą - jak sądzę - Pan zrobiłby bardzo dobrze, ja natomiast - bardzo ile. Krótko: uważam, że powinien Pan napisać powieść o pewnym homoseksualiście i karierowiczu III Rzeszy, a mianowicie o panu dyrektorze generalnym teatrów państwowych, Grundgensie, którego postać zamierzał Pan już wykorzystać dla celów artystycznych. Tytuł: "Der Intendent".
Ta postać, którą gra bardzo dobrze Władysław Kowalski, ma także pewne cechy Liona Feuchtwangera, bliskiego przyjaciela Brechta.
Rozmowy z radcą Brucknerem i pisarzem Marderem toczą się przed dojściem do władzy Hitlera, stanowią jakby zapowiedź tego, co w Niemczech nastąpi. Hofgen słucha w skupieniu słów swego znakomitego teścia i wybitnego pisarza, z którego zdaniem bardzo się liczy. Jest, oczywiście, po ich stronie. Nienawidzi hitlerowców, gardzi nimi. Domaga się usunięcia z teatru aktora hitlerowca, mimo że ten młody człowiek jest ciężko chory na gruźlicę, grozi mu bezrobocie i nędza; broni go żona Hofgena, córka radcy Brucknera, której poglądy polityczne są bardzo dalekie od narodowego socjalizmu. Hofgen przyjaźni się aktorem komunistą Otto Ulrichsem i zamierza otworzyć wraz z nim teatr rewolucyjny. Na tym tle szczególnie odrażająca staje się metamorfoza, przejście na stronę hitlerowców.
Zapoznajemy się z tą przemianą przede wszystkim w rozmowach Hofgena z Premierem (czyli Goringiem), który został jego protektorem. Dzięki niemu Mefisto robi swą olśniewającą karierę w III Rzeszy. I jest to trzecia para budująca wymowę moralną i polityczną przedstawienia. Niestety, mniej udana niż dialogi Hofgena z radcą Brucknerem i pisarzem Marderem. Goringa gra Gustaw Lutkiewicz. Nieważne, że nie przypomina go pod względem fizycznym. Gorzej, iż nie potrafi uwiarygodnić go pod żadnym względem. A był to zbrodniarz dużego wymiaru. Lutkiewicz wyśmiewa swego bohatera tanimi środkami. Gdyby było inaczej, rozmowy Hofgena z premierem mogłyby stanowić ozdobę przedstawienia, ukazując metody, jakimi hitlerowcy zjednywali sobie intelektualistów, z drugiej zaś strony pokazując mechanizm obłudy oportunistów, skłonnych za cenę kariery zrobić wszystko, by przypodobać się nowej władzy. W grze Tadeusza Huka jest w tej scenie strach nie tylko przed hitlerowskim systemem, lecz takie przed jednym z najpotężniejszych jego bonzów. Ale nie jest to wiarygodne, ponieważ premier, jakiego gra Gustaw Lutkiewicz, nie wzbudza ani lęku, ani grozy. Jest tylko żałośnie śmieszny i nawet jego mundur nie ma owej przysłowiowej wspaniałości, jaką nadawał swej prezencji Goring
Wreszcie rozmowy Hofgena z jego przyjacielem-komunistą, aktorem Otto Ulrichsem. To także jest postać wzorowana na autentycznym człowieku. Nazywał się Hans Otto, był aktorem, za-katowany został przez hitlerowców. Po jego aresztowaniu emigracyjni pisarze wysłali szereg listów do swych dawnych przyjaciół i znajomych w Niemczech wzywając ich, by interweniowali w jego obronie. M.in. Brecht napisał list do słynnego aktora Heinricha George. Wszystko daremnie. Otóż w powieści "Mefisto" (i w jej scenicznej adaptacji) Hofgen wyciąga Ulrichsa z więzienia. Udaje mu się przekonać Goringa o niewinności przyjaciela i o tym, że będzie on lojalnym aktorem III - Rzeszy po wyjściu na wolność. Ulrichs zostaje nawet zaangażowany do Teatru Państwowego. Hofgen namawia go, by zaprzestał działalności politycznej. Lecz Ulrichs jest innym człowiekiem niż jego przyjaciel. Prowadzi nadal swą nielegalną działalność, zostaje aresztowany i skazany na karę śmierci. Przypłaci swą walkę życiem. Niestety, rozmowy Hofgena z Ulrichsem nie wychodzą poza publicystyczny banał, a Piotr Machalica prezentuje tę postać w sposób wzbudzający sympatię, lecz nie dający wyobrażenia o sile moralnej i wyższości Ulrichsa nad Hofgenem. Jest raczej przeciwnie. To Hofgen góruje nad Ulrichsem, człowiekiem szlachetnym, ideowym, lecz naiwnym, a jego argumenty brzmią racjonalnie i przekonująco.
Polityczną panoramę spektaklu uzupełniają postacie hitlerowców: aktora Miklasa i pisarza Teodora von Mucka. Miklas (którego gra przekonująco Aleksander Trąbczyński) jest idealistą otumanionym przez hitlerowską propagandę. To jego kazał Hofgen wyrzucić z teatru przed dojściem do władzy Hitlera. Toteż kiedy brunatne bataliony zwyciężyły, Miklas wraca do teatru w chwale bojownika o zwycięstwo "sprawy", przeświadczony o tym, że nie będzie tam już miejsca dla Hofgena. Jakież jest jego rozczarowanie, kiedy Mefisto wraca i to na wyższe jeszcze stanowisko niż dawniej. Miklas nie ukrywa swego rozgoryczenia, głośno krytykuje władze. Sądzi, że jako długoletni bojownik partii narodowo-socjalistyczrej może sobie na to pozwolić. Ale jest w błędzie. Po raz drugi wyrzucają go z teatru. Tym razem jednak kończy się to tragicznie. Siepacze Goringa "załatwiają" go definitywnie i ostatecznie: ginie w wypadku samochodowym. Teodor von Muck (Krzysztof Pieczyński) jest zaś zwyczajnym grafomanem, który przed dojściem Hitlera do władzy pisywał marne sztuczydła patriotyczne i przesyłał je m. in Hofgenowi w nadziei, że wielki aktor wystawi jedno z nich. On ich nawet nie czytał. Teraz von Muck jest dyrektorem teatrów państwowych, któremu początkowo podlega Hofgen. Wkrótce jednak Mefisto zajmie, dzięki poparciu Goringa, jego miejsce. Von Muck jest postacią komiczną i żałosną. I tym razem sympatie widowni muszą być po stronie Hofgena.
Na drugi pian schodzą w tym przedstawieniu wątki erotyczne, dość mocno eksponowane w powieści. Skutkiem tego małe pole do popisu ma Ewa Decówna interesująco szkicująca postać Barbary Bruckner, żony Hofgena.
Najmniej dowiadujemy się jednak z przedstawienia o świecie teatralnym, opisanym ze znajomością rzeczy przez Klausa Manna. Barwną postać tworzy tu jedynie Joanna Żółkowska w roli Nicoletty von Niebuhr. Przez chwilę przykuwa naszą uwagę Grażyna Marzec w roli wielkiej aktorki niemieckiej Dory Martin, która ułatwia Hofgenowi przejście z Hamburga do Berlina i engagement do stołecznych teatrów Rednhardta. Możemy domyślić się, że pod nazwiskiem Dory Martin kryje się Elżbieta Bergner, która wyemigrowała z Niemiec i jako jedyna aktorka niemiecka na emigracji zdobyła sławę w Anglii i w Ameryce, występując z powodzeniem w licznych filmach.
Pojawia się także w przedstawieniu (podobnie jak w powieści) sam Reinhardt, najpotężniejszy i wszechwładny dyrektor teatrów berlińskich w okresie Republiki Weimarskiej. Występuje tu pod kryptonimem Profesor, tak go bowiem tytułowano. Niestety, Stanisław Brejdygant nie może nam o nim prawie nic powiedzieć. Ani tekst, ani sytuacje mu na to nie pozwalają. Tylko jedno spostrzeżenie pozwala domyślić się, z jak dalekowzrocznym człowiekiem mamy tu do czynienia. Profesor mianowicie poznał się zarówno na talencie, jak i na charakterze Hofgena, dając w rozmowie z Dorą Martin świetną analizę jego osobowości. Niewiele mówi także Bronisław Pawlik o dyrektorze teatru hamburskiego Schmitzu. Natomiast nadspodziewanie żywą sylwetkę żony Goringa Emmy Sonnemann, występującej w powieści Klausa Manna i w scenicznej adaptacji pod nazwiskiem Lotty Lindenthal, stwarza Aniela Świderska. Jest bardzo zabawna, śmieszna i głupia, zafascynowana Hofgenem, który jej zawdzięczał utorowanie drogi do łask Goringa. Tadeusz Huk gra też bardzo dobrze bezgraniczne wazeliniarstwo Hofgena wobec swej protektorki, jego tanie pochlebstwa, oślizgłą uniżoność, pod którą kryje się pogarda dla tej głupiej gęsi, pozbawionej w dodatku całkowicie talentu.
W tym obrazie niemieckiego świata teatralnego nie mogło, oczywiście, zabraknąć krytyka. W powieści odgrywa on większą rolę, w adaptacji jest to tylko epizod, ale znamienny. Krytyk Radig był za czasów Republiki Weimarskiej sympatykiem lewicy, uważał się za marksistę. Po dojściu do władzy Hitlera stał się apologetą nowego systemu i dorobił sobie do tego własną teorię. III Rzesza realizuje, jego zdaniem, rewolucję narodowo-socjalistyczną, więc cele, do których zawsze dążył. Ponieważ jest aryjczykiem nie musi lękać się zarzutów na temat swego pochodzenia. Ponieważ zaś jego najgroźniejsi rywale, inni wybitni krytycy Niemiec weimarskich, byli Żydami i musieli teraz zniknąć, pozostał sam na placu i ciągnie z tego wszelkie korzyści. Nowi władcy przyjęli go do łask, doceniając jego kompetencje. W gruncie rzeczy zachowuje się podobnie jak Hofgen i znajduje z nim łatwo wspólny język. Chwalił go w poprzednim okresie, pisze o nim entuzjastycznie także i teraz, a doceni to możny protektor Mefista, sam premier Goring. Klaus Mann nie musiał daleko szukać pierwowzoru tej postaci. Mógł nim być znany krytyk Herbert Ihering, który nie wyemigrował, przetrwał Hitlera i przeżył jeszcze wiele lat po wojnie, mieszkając w Berlinie Zachodnim i pisując do prasy NRD, wybierając najwygodniejszą pozycję i czerpiąc korzyści z obydwu stron barykady.
Jakie wnioski wynikają dziś z konfrontacji z "Mefistem"? Powieść wydała mi się obecnie słabsza niż przed laty. Wiele jej stron już przyblakło. Natomiast jej wersje teatralne i adaptacja filmowa są bardzo interesujące i mówią niejedno o mechanizmie, który sprawił, że większość społeczeństwa niemieckiego poddała się dość potulnie (a chwilami nawet z entuzjazmem) naciskowi politycznej propagandy narodowych socjalistów, poparła ich program polityczny, zarówno wewnętrzny jak i zagraniczny, aż do agresywnej wojny włącznie. Ulubioną i najskuteczniejszą metodą było tu wykorzystanie słabości ludzkich charakterów. Większość niemieckiej ludności łasa była na korzyści materialne, karierę, honory i na mocarstwowe hasła, które nie były tylko sloganami. Likwidacja skutków kryzysu lat 1929-1933, tak dotkliwych w Niemczech, koniec bezrobocia, wielkie roboty publiczne, budowa autostrad, wczasy pracownicze (Kraft durch Freude, Volkswageny), wreszcie błyskawiczne zwycięstwa nad sąsiadami (niektóre nawet bez rozlewu krwi, jak przyłączenie Sudetów, rozbicie państwa czechosłowackiego, czy Anschluss Austrii), to wszystko bardzo się w Niemczech podobało. Sądzono kiedyś, że taka reakcja społeczeństwa była możliwa tylko w Niemczech. Dziś nie jestem już tego taki pewny...
Wciąż jeszcze czekamy na wielką powieść epicką lub dramat zawierający wszechstronną, pogłębioną analizę owego procesu. "Mefisto" nim nie jest. Stanowi jednak ważny punkt na drodze do niej, podobnie jak "Strach i nędza III Rzeszy", "Kariera Artura Ui" i "Rozmowy uchodźców" Brechta, jak "Wyzwolenie Wotana" i "Pastor Hall" Tollera jak "Prawnicy" i "Namiestnik" Hochhutha, jak "Niemcy" Kruczkowskiego, "Siódmy krzyż" Anny Seghers i cała bogata literatura prozatorska o czasach hitlerowskich, która powstała w NRD, RFN, Austrii, Szwajcarii, a także w Polsce i w innych krajach Europy. "Mefisto" jest na tej liście pozycją istotną. I dlatego dobrze się stało, że został zaprezentowany polskiej publiczności. Tym bardziej, że nie jest to tylko utwór historyczny.