Artykuły

Rafał Kmita: Śmiejemy się z Żydami, nie z Żydów

- Będą sceny humorystyczne, ale chciałbym, aby ludzie wychodząc z teatru mieli kawałek serca rozgrzany sympatią dla tej dawnej kultury żydowskiej, jako czegoś niezwykłego - rozmowa z RAFAŁEM KMITĄ, reżyserem najnowszej premiery w Teatrze Muzycznym w Łodzi.

Łukasz Kaczyński: "Jeszcze nie pora nam spać" i "Dość... dobry wyrób kabaretopodobny" to części pewnego tryptyku. Czy "Aj, waj, czyli historie z cynamonem" [na zdjęciu] go zamyka?

Rafał Kmita: "Aj, waj..." to coś całkiem innego. Wręcz odżegnuję się od określania go mianem widowiska kabaretowego. To spektakl teatralny naładowany muzyką i komizmem, ale na pewno nie jest kabaretem.

O swych spektaklach mówi Pan, że widz można je traktować jako formę terapii lub spowiedzi. Podobnie jest z "Aj, waj...?

- Każda komedia czy satyra jest w pewnym sensie spowiedzią z grzechów, własnych lub cudzych. Ale ten spektakl jest specyficzny. "Jeszcze nie pora nam spać" to była ostra satyra, tutaj najważniejsza jest nostalgia.

- Będą sceny humorystyczne, ale chciałbym, aby ludzie wychodząc z teatru mieli kawałek serca rozgrzany sympatią dla tej dawnej kultury żydowskiej, jako czegoś niezwykłego. Pochwalę się, że jeden z ważnych recenzentów izraelskiego dziennika "Haaretz", Michael Handelsaltz, który widział ten spektakl w wersji kameralnej w krakowskim Teatrze STU, napisał, że my śmiejemy się z Żydami, nie z Żydów. To go zaskoczyło, bo jednak Polacy w Izraelu często traktowani są jako antysemici, z czym do końca trudno się zgodzić. Handelsaltz zauważył, że od strony tekstu i muzyki jest to pisane z olbrzymią miłością do tej kultury. O to mi chodziło, bo żydowski humor, muzyka i tradycje to coś szczególnego. I o odczuciu tej szczególności chciałem zrobić spektakl. Ale świat i kultura żydowska są tu podstawą dla treści bardzo uniwersalnych.

Trzy lata przygotowań do pracy nad scenariuszem to sporo czasu.

- Z ręką na sercu powiem, że tyle to trwało. Uznałem, że ta kultura jest tak odrębna, że na każdym kroku można zrobić błąd i kogoś urazić, że wręcz ją studiowałem. Brałem lekcje języka jidysz, by samemu poczytać w tym alfabecie. Systematycznie stołowałem się w żydowskich knajpach na Kazimierzu, w "Klezmer hois" i "Arielu", by poczuć te smaki. Słuchałem mnóstwo muzyki żydów aszkenazyjskich i safardyjskich, ale główną inspiracją była literatura.

W 2006 roku "Aj, waj..." było prezentowane w Łodzi w ramach Letniej Sceny w Śródmiejskim Forum Kultury. Zdobyło wtedy nagrodę publiczności.

- To było pierwsze "wydanie" tego spektaklu, grane przez pięciu aktorów. Zwieńczenie trzech lat pracy, z premierą w Teatrze STU. Zjeździliśmy wtedy całą Polskę, zagraliśmy blisko 400 razy. Graliśmy też z napisami w Szwecji, Francji. Meble i szpargały, które widać na scenie, to w większości rzeczy, które objechały z nami pół świata, mają więc niejako dodatkowo duszę. To nasza druga realizacja, znacznie bogatsza pod każdym względem, przy czym jest to już produkcja Teatr Muzycznego, z udziałem jego aktorów i orkiestry.

Jak się pracuje z aktorami, którzy na co dzień bardziej są śpiewakami niż aktorami o kabaretowym zacięciu, gdy na co innego zwracają uwagę?

- Zrobiliśmy szczegółowy casting wśród aktorów, sprawdzałem czy są w stanie "wejść" w komizm, jakie mają wyczucie rytmu i tak dalej. Na początku myślałem, że będzie ciężko, bo oni operują inną formą, operetkową, musicalową. Ale oni w to "weszli" i dziś wydaje mi się, że ciężko byłoby wyczuć, który aktor jest z jakiej "branży". To było półtora miesiąca ogromnej pracy - ich i mojej, by wykorzenić pewne kwestie. Aktorskie próby to było tkanie scen, kroczek po kroczku, niemal każda sekunda wyreżyserowana jest co do pauzy, określona jest jej długość, gdzie intonacja i z jaką intencją. O tyle pracowało nam się łatwo, że aktorzy ci mają świetny słuch i świetną pamięć muzyczną. Bardzo często używałem tej metody, by zapamiętali muzycznie te teksty - i to chwyciło. Jestem z nich bardzo zadowolony. To świetni aktorzy i myślę, że będzie to widać na premierze.

"Widz, z którym mógłbym później pójść na kawę i porozmawiać" - tak definiuje Pan swego wymarzonego widza. O czym byście rozmawiali?

- Gdyby bliska byłaby mu ta wrażliwość, ten humor, moglibyśmy mówić o wszystkim, bo to byłby mój brat. Chodziło mi o to, że pewne kabarety mają publiczność, ale niekoniecznie jest ona moją. Z tą wielką, amfiteatralną publicznością, tą po trzech piwach, niekoniecznie chciałbym iść na kawę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji