Artykuły

Gwałć mnie do końca

Jutro w Teatrze Dramatycznym odbędzie się polska prapremiera sztuki Kanadyjczyka Brada Frasera "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie i prawdziwa natura miłości".

Jutro w Teatrze Dramatycznym odbędzie się polska prapremiera sztuki Kanadyjczyka Brada Frasera "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie i prawdziwa natura miłości".

Przedstawienie reżyseruje Brokenhorst. Pod tym nazwiskiem kryje się Grzegorz Jarzyna, twórca m.in. głośnego "Bzika tropikalnego" w Teatrze Rozmaitości.

DOROTA WYŻYŃSKA: "David wychodzi po piwo. Benita rozpina spodnie Kane'a i pieści jego genitalia. Kane jęczy z rozkoszy. David wchodzi z piwem i patrzy, jak Benita bierze do ust penis Kane'a" - pisze Brad Fraser w didaskaliach sztuki pt. "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie i prawdziwa natura miłości".

GRZEGORZ JARZYNA: Tekst jest rzeczywiście bardzo odważny. Jak sobie radzi z taką sceną reżyser? Jak pokazać tę sytuację? Gdzie jest ta granica, co można, a czego nie można zrobić w teatrze?

- Fraser chce, żeby pokazywać na scenie genitalia, stosunki płciowe. Szczegółowo to opisuje. I tu powstaje dylemat etyczny reżysera. Wiem, że musimy zachować tę ostrość, trzeba to tak uderzyć, żeby kolejne sceny miały sens, ale jak daleko reżyser może "gwałcić" aktorów, żeby dojść do oczekiwanego efektu. Aktor mówi: "Gwałć mnie do końca", ale w pewnym momencie sam nie wiem, gdzie jest ten koniec. W naszym przedstawieniu mamy taki układ, że aktor sam decyduje, jak daleko się posuniemy. Staramy się przykryć te nagie ciała na tyle, na ile można.

Wydrukowana ponad trzy lata temu w miesięczniku "Dialog", dopiero teraz doczeka się polskiej prapremiery. Nie było odważnych. A Pan nie miał oporów sięgając po tę sztukę?

- "Niezidentyfikowane szczątki..." opracowywałem - przymusowo - na trzecim roku studiów reżyserii. Nie byłem do tego tekstu przekonany. Za pierwszym razem odrzuciłem go po dwóch stronach. Pogodziłem się z nim dopiero przy trzecim czy czwartym czytaniu. Wtedy zacząłem go trochę rozumieć. Po tamtym egzaminie zostało mi mnóstwo notatek. Przez dwa lata "chodziłem" z tym tekstem.

Jeżdżąc do Warszawy, Łodzi, doszedłem do wniosku, że "Szczątki...", mimo że napisane przez Kanadyjczyka, opowiadają o tym, co dzieje się na naszych ulicach. Wydaje mi się, że polski teatr nigdy nie był tak daleko od rzeczywistości jak dziś. Do tej prawdy zbliżył się film, natomiast teatrowi odbiera się pewną możliwość walki o lepszy świat. Odbiera się prawo do mówienia prawdy, bo to jest zbyt mało estetyczne. Nie chcemy oglądać genitaliów aktora, który stoi na scenie pięć metrów od nas. W telewizorze, w kinie to zupełnie co innego.

Myślę, że teraz przyszedł czas, żeby pokazać rzeczywistość z ulicy. Na deskach scenicznych pokazać, jak naprawdę wygląda życie. Wiem, że trudno będzie się komukolwiek utożsamić z kometą, która zmienia partnerów jak rękawiczki, z kobiety na mężczyznę, z mężczyzny na kobietę. Skacze, nie wie, czego chce. Dla mnie ta sztuka ma sens terapeutyczny. Fraser nie ocenia, nie wartościuje. Wiemy, że coś się zaczyna rozsypywać, ale trudno ustalić, co i dlaczego. Liczę na efekt katharsis.

"Niezidentyfikowane szczątki..." rozpoczyna historia chłopaka bez głowy. Jechał z dziewczyną na bal maturalny, skończyła się benzyna, wyszedł z samochodu, by zawołać pomoc. Nad ranem dziewczyna, która ze strachu spała na tylnym siedzeniu przykryta kocem, zobaczyła, że jej chłopak wisi na drzewie nad samochodem, obdarty ze skóry, z uciętą głową...

- Na każdym kroku jesteśmy bombardowani informacjami, że ktoś kogoś zgwałcił, ktoś kogoś zabił. Wysiadam na dworcu w Krakowie i dowiaduję się, że w tym miejscu tydzień temu młodemu chłopakowi poderżnięto gardło. Wchodzę do bufetu w teatrze, kupuję kawę i słyszę, że dwóch 13-latków upiło się, weszli na dach wieżowca, jeden był tak pijany, że spadł, drugi natychmiast wytrzeźwiał. Idę do pubu, widzę krótko ostrzyżonych facetów i już jeden podchodzi do mnie: "Ej, ty, chcesz w ryja, to nie jest pedalska knajpa". To wszystko brzmi jak ze sztuki Brada Frasera.

Zauważyłem, że kiedy czytam gazety, szybko przerzucam strony z polityką, kronikami policyjnymi, a zatrzymuje się przy informacjach gospodarczych. To jest jedyny dział optymistyczny. Jakaś firma inwestuje, coś komuś przyniosło zyski. Czytam gospodarkę, żeby odpocząć. Analizuję jakieś wyniki, choć nic z tego nie rozumiem, ale ten optymizm płynący z tych artykułów daje mi poczucie bezpieczeństwa.

Jeśli zaś chodzi o kroniki policyjne, na mnie już nie robią wrażenia.

W gazetach nie robi wrażenia, a w teatrze?

- No właśnie. W gazetach nas nie szokuje, w filmie i na ulicy też, program telewizyjny "997" oglądamy z zainteresowaniem. A jak będzie w teatrze?

Przekraczamy pewną granicę tego. o czym można mówić w teatrze, a o czym powinno się milczeć.

Zdaję sobie sprawę, że spektakl dla części widzów może być nieprzyjemnym zgrzytem. Na pewno nie polecę tej sztuki parze, która przychodzi do teatru, żeby przyjemnie spędzić wieczór, a później wybiera się na kolację przy świecach.

Jeśli ktoś przyjdzie do teatru, nie wiedząc, co to za sztuka, może być w szoku.

Liczy Pan na skandal?

- Nie. Dziś, po długiej analizie tekstu, im bardziej się wkręcam w to, tym trudniej jest mi wyobrazić sobie, żeby ta sztuka mogła być skandalizująca. Dla mnie jest to bardzo smutna historia. Smutek przenosi się na cały zespół, wychodzimy z prób zdołowani. Bardzo często zwierzamy się sobie: "Ja to rozumiem", "To o mnie", "To jest kawałek mojego życia", "Tak było z moim kolegą". Przywołujemy sytuacje z własnego życia. To jest bardzo trudna, nerwowa i delikatna praca.

Po próbach idziemy na piwo, rozmawiamy ze sobą i łapiemy się, że używamy tekstów, uników wziętych żywcem z Frasera. Rozglądamy się wokół i coś już nam się przypomina.

Jak sztuka została przyjęta na Zachodzie?

- Sztuka została napisana w 1989 roku. Prapremiera światowa odbyła się w Kanadzie. To był wielki skandal obyczajowy, po kilkunastu spektaklach zdjęto ją z afisza. Tak było osiem lat temu w Kanadzie, na tego typu skandal nie można liczyć w Polsce. Natomiast w Stanach Zjednoczonych miała duże powodzenie. Z kolei trzecia premiera w Londynie przyniosła Fraserowi rozgłos światowy i kolejne wystawienia.

Czy na afiszu będzie zaznaczone, że jest to spektakl dla widzów dorosłych?

- To jest zagwarantowane w mojej umowie z Teatrem Dramatycznym. Teatr zobowiązuje się nie wpuszczać na widownię osób poniżej 18 lat.

Po raz kolejny reżyseruje Pan pod innym nazwiskiem? "Bzika tropikalnego" Witkacego robił Pan jako Horst d'Albertis, pod "Iwoną, księżniczką Burgunda" Gombrowicza podpisał się Pan jako Horst Leszczuk. Teraz występuje Pan jako Brokenhorst. Mógłby Pan się z tego wytłumaczyć?

- To proste. Trudno połączyć "Iwonę, księżniczkę Burgunda" ze sztuką Frasera. To jest taki skok tematyczny, że trudno to firmować tą samą cząstką siebie.

A jednak inni reżyserzy tak robią. Nie zmieniają nazwisk do kolejnych spektakli.

- To ich sprawa. Poprzez zmianę nazwiska zmuszam siebie do radykalnej zmiany. Chcę, żeby "Szczątki" realizował ktoś inny. Próbuję wykasować poprzednie tematy, tamtą wrażliwość. Chciałbym z siebie wyciągnąć coś nowego.

Człon Horst pojawia się, jak do tej pory, zawsze. Co znaczy Horst?

- Horst nic nie znaczy. Pojawia się zawsze, bo okazuje się, że tak daleko nie jestem w stanie siebie oszukać. Zawsze będzie to coś, co jest charakterystyczne dla mnie - jakaś moja maniera. Kiedy zrobię spektakl, który rzeczywiście odejdzie tak daleko, to być może Horst się nie pojawi.

A kim jest Brokenhorst?

- Zobaczymy po premierze.

Będzie skandal?

Piotr Cieślak, dyrektor artystyczny Teatru Dramatycznego

Skandal może stać się siłą napędową spektaklu, więc nie ma co udawać, że się go boimy. Przy całej warstwie drastycznej jest to sztuka mądra i o czymś. Jeżeli będzie, to skandal w ważnej sprawie, nie mam nic przeciwko temu.

W Teatrze Dramatycznym zdarzały się skandale. Wołano: "Skandal", ale przy kasie był tłum chętnych. To jest właśnie podwójna moralność Polaków. Jesteśmy przeciwni pornografii, ale w kioskach pisemka erotyczne cieszą się dużym wzięciem. Krzyczymy: "Precz z porno-grafią", ale takie zagadnienia nas interesują. Dla usprawiedliwienia własnego sumienia będziemy mówić: "To skandal, to skandal", ale później polecimy spektakl znajomym.

Oczywiście nie jest naszym celem wywoływanie skandalu. Zdecydowaliśmy się na odważny gest pokazania drastycznej rzeczywistości. W ostatnich latach teatry stały się przede wszystkim estetyczną czy intelektualną rozrywką. Ale jak widać, choćby po działalności pani Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, przedstawienia drastyczne, ale opisujące rzeczywistość, cieszą się dużym zainteresowaniem.

Sztuka bulwersuje

Magdalena Cielecka, sceniczna Candy

To materiał nietypowy pod każdym względem. My nie zdajemy sobie już z tego sprawy, bo pracujemy nad nim kilka miesięcy, ale myślę, że reakcje widzów mogą być nieprzewidywalne.

Czy "Nie zidentyfikowane szczątki..." oburzą? Możemy obronić tę sztukę, jeśli będziemy w tym skrajnie autentyczni. Przede wszystkim widz nie może widzieć, że aktorzy mają jakieś opory. "Szczątki..." są dość trudne nie tylko dlatego, że dzieją się w środowisku gejowskim, że pełno tu wulgaryzmów i perwersji. Sztuka napisana jest specyficznym językiem. Postaci wypowiadają krótkie zdania. Czasami dialog polega na przeplataniu się pojedynczych słów, w których trzeba zawrzeć różne emocje i tematy. To jeden krótki monolog wewnętrzny, który bardzo trudno zagrać. Do tego dochodzi szalone tempo. Kiedy mówię monolog ze Słowackiego, to mam czas się rozwinąć, coś sobie ułożyć, dojść do pewnego stanu, pobudzić się, rozpłakać. Tu, gdybym chciała się rozpłakać, to muszę od razu.

Candy jest naiwna i odważna, nie boi się próbować, mimo że popełnia masę błędów. Staram się wejść głęboko w jej świadomość. Pracuję nad tym, żeby się trochę ubanalnić. Stąd te loki na głowie. Z lokami, w odblaskowej sukience od razu inaczej się czuję.

Jeśli chodzi o sceny erotyczne - aktor sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chce czy nie chce pokazać swojego ciała na scenie. Nagość, opisywaną dosłownie przez Frasera, może zasłonić scenografia, światło. Ta sztuka pod powłoką wulgarnych słów, krwawych historii tak naprawdę opowiada o głębokiej potrzebie miłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji