Artykuły

Nic do śmiechu

"Moralność pani Dulskiej" w reż. Bartłomieja Wyszomirskiego w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Recenzja Henryki Wach-Malickiej w Dzienniku Zachodnim.

Didaskalia czytane przed rozpoczęciem akcji utwierdzają widownię w przekonaniu, że rzecz potoczy się "grzecznie" i wedle schematu interpretacyjnego sztandarowej lektury szkolnej. Już pierwsze wtargnięcie Dulskiej na scenę przekreśla jednak iluzję. Uzbrojona w gwizdek, niechlujnie odziana i wściekła pani domu symbolicznie przetrze krzywe lustro, w jakim reżyser Bartłomiej Wyszomirski odbił klasyczny tekst znanej sztuki Gabrieli Zapolskiej. Przedstawienie, które weszło na afisz Teatru Zagłębia w Sosnowcu, oparte jest na negatywnym pogłębieniu lub wykrzywieniu cech charakterystycznych postaci dramatu. Naiwność Hanki (Barbara Lubos-Święs) graniczy więc w tym spektaklu z umysłową tępotą, żywiołowość Hesi (Agnieszka Radaszkiewicz) z wulgarnością, dobroć Meli (Joanna Litwin) z histerią, a erotyczna lekkomyślność Zbyszka (Grzegorz Widera) - z wyuzdaniem. Mimo bardzo ostrej, miejscami karykaturalnej kreski, taka interpretacja "Moralności pani Dulskiej" wydaje się najbliższa intencjom autorki, która pisała tę sztukę - jak wiemy z jej osobistych wypowiedzi - jadem i nienawiścią do wszelkich objawów chamstwa i hipokryzji, a nie ku rozbawieniu widowni. Bartłomiej Wyszomirski świadomie i konsekwentnie odziera więc sztukę z przypadkowego komizmu. W tym domu naprawdę nie ma nic "do śmiechu", każdy z jego mieszkańców jest śliski, wyrachowany i okrutny wobec innych. Dzieci nienawidzą rodziców wprost organicznie, rodzice gardzą progeniturą, rozdając kuksańce jak matka, lub lekceważące machnięcie ręki jak ojciec. Zatęchła, przykra atmosfera, której - o dziwo - wszyscy są jednak świadomi, zatruła ich umysły i zabiła uczucia. Przede wszystkim nie ma jednak w tej inscenizacji żadnej próby obrony, żadnej litości dla głównej bohaterki. Wrzeszcząca i odrażająca Dulska - grana z prawdziwym zaprzeczeniem osobistej kobiecości przez Ewę Leśniak - nie ma w sobie cienia ludzkich uczuć. Biegając po pokojach z gwizdkiem, którym organizuje życie rodziny, przypomina bezwzględnego tresera, zmuszającego podległe mu zwierzęta do uległości. Bardziej dla osobistej już satysfakcji niż dla jakiegokolwiek pragmatyzmu.

Przedstawienie toczy się w niespokojnym rytmie, jak pełen dysonansów utwór muzyczny. Szczególnie ważne są w nim chwile ciszy, w czasie których najpełniej objawia się fałsz wszystkich domowników, zasiadających, niby w zgodzie i harmonii, przy pokrytym serwetą stole, a w rzeczywistości kombinujących, jak by tu oszukać resztę towarzystwa.

Scenografia Izy Toroniewicz, pozostająca w klimacie epoki, też ma coś duszącego w liliowym kolorze ścian i wiecznie zwijającym się dywanie. Sosnowiecki spektakl mówi, co oczywiste, o sile zakłamania i przyzwoleniu dla zła, skrywanego w obrębie rodziny. Ale mówi o czymś jeszcze bardziej istotnym - o nieautentyczności naszych (tak, naszych) zachowań wobec ludzi silniejszych emocjonalnie, którzy po prostu szantażują słabszych i bardziej wrażliwych od siebie. Zapolska uchwyciła (nie tylko w tej sztuce zresztą) siłę podłości, przechodzącej z pokolenia na pokolenie, jak odbita kalka.

Oglądając premierowy spektakl w Teatrze Zagłębia, nie mogłam uwolnić się od upiornego skojarzenia. Wydawało mi się, że ta pani, która w maju 2004 roku wyganiała z Krakowa Czesława Miłosza za to, że opowiedział się za marszem tolerancji, musi być prawnuczką Dulskiej. Myślę, że to najlepsza pochwała dla spektaklu, w którym bohaterowie nie telefonują z komórki i nie słuchają rapu, a przecież zdumiewająco przystają do świata, w jakim żyjemy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji