Artykuły

A na Szekspirze rosną kwiatki

"Benvolio i Rozalina" w reż. Redbada Klynstry w TR Warszawa. Pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.

Najnowszy spektakl Redbada Klynstry jeszcze w czerwcu nosił tytuł "Romeo i Julia". We wrześniu nazywał się już "Benvolio i Rozalina" [na zdjęciu scena ze spektaklu]. Żartowaliśmy, że jeszcze tydzień prób, a będzie "Merkucjo i Tybalt". Klynstra długo kombinował, jak tu przenieść opowieść z Werony w świat współczesnej wielkomiejskiej młodzieży. Miał to być Szekspir mówiony żargonowo, osiedlowo, z niewiarą w siłę słowa i ciekawością nowej intonacji. Demonstracyjnie zrywający z liryzmem, niewinnością, koturnem.

No i mamy efekt. Na scenie Rozmaitości ósemka młodych ludzi szamoce się po równo wystrzyżonym trawniku między bitką a bibką, czerwonym hydrantem a budką telefoniczną. O co im chodzi? Chcą, żeby było w życiu jakoś tak prościej. Sami się sobie poślubią, sami - bez udziału osób trzecich - związek skonsumują. Zmagania z miłosną konwencją pustego i nadętego świata przybierają jednak postać trywialnych kłótni, pokazów mody, dziewczyńskiego plotkowania.

Szekspir jako doręczyciel teatralnych fabuł zniesie na scenie wiele. Wolałby jednak zapewne wiedzieć, czemu go kołem łamią i poetyczne członki przycinają. Nie mam nic przeciwko temu, żeby z "Romea i Julii" zostawiać na scenie jeno strzępy, tyle że muszą to być, że tak powiem, strzępy porywające. Tymczasem produkując Szekspira w kombinacie TR, wrzucono stratfordczyka po prostu do głębokiego dołu i przysypano ziemią. Co się dziwić, że na poezji trawa wyrosła?

Reżyser, uciekając od patosu wielkich słów o kochaniu (Romeo Piotra Łukaszczyka wyznaje miłość już to ironizując, już to próbując przekrzyczeć muzykę na imprezie techno), wpada po uszy w melodramatyczne truizmy dopisane Szekspirowi przez Szymona Wróblewskiego w dołożonej do sztuki klamrze pokazującej starego Benvolia i Rozalinę - drugoplanowych bohaterów tragedii - spotykających się po latach w parku. Niestety, z ich wspominania młodości ("Ten park widział wiele") nie wynika nic odkrywczego.

Klynstra umiał do tej pory prowadzić 20-letnich aktorów ("Gry", "Made in China"), teraz jednak zupełnie nie trafił z obsadą. Poza Agnieszką Podsiadlik (Julia), która ukryta przed oczami widzów zmysłowo chrypi w scenie balkonowej niczym druga Amanda Lear, młodzi z TR grają rozpaczliwie słabo. Dukają kwestie, ledwie szkicują nieskomplikowane stany emocjonalne postaci.

Spektakl musi być dla Klynstry bolesnym zderzeniem z ograniczeniem własnego talentu reżyserskiego. Dotąd dobrze mu wychodziły sztuki współczesne. Umiał serwować błyskotliwe portrety grupowe, preparować na scenie leniwe nastroje, pokazywać, jak zagłuszamy emocje byle gadką-szmatką. Kiedy jednak przyszło znaleźć podobne olśnienia u Szekspira, okazał się bezradny. Sprowadził pulsujący miłością i śmiercią dramat do tuzinkowej historii z miejskiego parku. Niech ta porażka będzie przestrogą dla innych reżyserów podchodzących do klasyki z kosiarką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji