Artykuły

Czerwone nosy

Jeśli można powiedzieć, że w przedstawieniu teatralnym za dużo jest teatralności to wydaje się, iż tak właśnie stało się z "Czerwonymi nosami", najnowszą premierą Teatru Nowego w Poznaniu.

Tytułowe "Czerwone nosy" to trupa teatralna składająca się m.in. z księdza, płatnego mor­dercy, zakonnicy, ślepca, jąkały, klowna, dwóch chromych oraz bogacza. Wszystkie te typy ludz­kie przygarnął Flote i nazwał wesołkami Pana Boga. W czas zarazy - Peter Barnes przeniósł bowiem akcję sztuki do nękanej epidemią dżumy XIV-wiecznej Francji - "Nosy" niosły ludziom zapomnienie i nadzieję. Papież Klemens VI daje przyzwolenie na ich "działalność".

Wraz z końcem zarazy i nasta­niem normalności (to słowo po­jawia się bardzo często w roz­mowach i dyskusjach bohate­rów) Nosy smutnieją. Ich przed­stawienia już nie rozśmieszają - raczej stają się pretekstem do gorzkich rozmyślań o rzeczy­wistości. Papież grozi palcem. - Nie podawaj ludności żadnych treściwych dań - upomina Flota. W odpowiedzi słyszy o kłam­stwach władzy, o wygrywaniu konfliktów na dole w jej intere­sie.

Spektakl jest natrętnie najeżony aluzjami do współ­czesnych polskich konfliktów. - Chcemy być nowym zakonem, ale bez klasztorów - mówi Flote; - Nie dobroć, ale słuszność - grzmi papież Klemens; Bractwo Maczugi i Bicza wchodzi w ko­alicję z Krukami przeciw No­som, gdy wszyscy dochodzą do porozumienia, ingeruje w to papież i skazuje na śmierć bi­czowników - to tylko niektóre przykłady. Inscenizator robi zbyt wiele min do publiczności, utrwala tak popularne obecnie stereotypy. Nie pozwala widzowi wybrać.

Powraca też w przedstawie­niu - przede wszystkim w jego pierwszej części - znany z "imienia róży" problem śmiechu. - Śmiech to znak głupoty, śmiech jest zarzewiem zwątpienia - mó­wi ślepiec Jorge, bohater Umberto Eco. Klemens VI Barnesa przypomina, iż ze śmiechu rodzi się wolność.

Realizatorzy kokietują widza także śpiewem i tańcem, cyrko­wymi sztuczkami, błazeńskimi dzwoneczkami, złotem i pur­purą, kwestiami wypowiadany­mi bezpośrednio do widza, krwią tryskająca z ciał biczow­ników. Kto kiedykolwiek widział już realizacje Korina, pozna w tym spektaklu jego rękę - np. ru­chome elementy dekoracji, dy­namiczne sceny zbiorowe. Cier­pi na tym praca z poszczególnymi aktorami - pójście w bra­wurę jest łatwiejsze.

Poza efektami i ukłonami jest w "Czerwonych nosach" coś je­szcze - na pewno kilka ładnych scen (np. Nosy próbują roz­śmieszyć trędowatych, Małgo­rzata i Sonnerie), naprawdę ciężka praca niemal wszystkich aktorów przez ponad trzy godzi­ny, znakomicie przetłumaczony przez Stanisława Barańczaka tekst nieznanego dotąd w Polsce Petera Barnesa.

Przedstawienie jest za długie - trwa z przerwą trzy i pół godzi­ny. Reżyserowi zabrakło samo­dyscypliny - jakby urzekło go własne dzieło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji