Artykuły

Trzy grosze o "Operze"

Kulturalno-polityczne zamieszanie związane z odwołaniem Marka Kosteckiego, kolejne kontrole we wrocławskiej operetce i przepychanki związane z obejmowaniem dyrektorskiego stanowiska przez Wojciecha Kościelniaka sprawiły, że "Opera za trzy grosze", pierwszy spektakl w jego kadencji i reżyserii będzie zapamiętany jako nąjniecierpliwiej oczekiwana premiera sezonu.

Przez zwykłą teatralną publiczność, ale także przez polityków z lewej i prawej strony. Ci pierwsi liczyli na to, że reżyserowi noga się powinie, drudzy spodziewali się, że dostarczy on im przedwyborczych argumentów. Kościelniak zagrał jednak politykom na nosie z prawdziwą wirtuozerią i uwiódł widownię - po prostu zrobił swoje. Opowiedział z werwą nie tylko żebraczą love story, ale też historię o bandycie, który ma się świetnie dzięki układom z władzą, i o szemranym biznesmenie, który zbija sobie polityczny kapitał na cudzym nieszczęściu.

"Opera za trzy grosze" w jego reżyserii jest naładowana inscenizacyjnymi pomysłami jak walizka kuglarza magicznymi gadżetami. Ci, którzy znali wcześniej dzieło Brechta i Weilla, mogli tylko zastanawiać się, jaki jeszcze zaczarowany królik wyskoczy z głębi sceny. Dym wydobywający się z wielkich kadzi, kulista klatka, w której, zawieszony wysoko nad sceną Peachum śpiewa słynny song "Człowiekiem rządzi zło", bokserski mecz między Polly i Lucy ("Duet zazdrości"), nagi męski balet za plecami śpiewającej "Balladę o seksualnym uzależnieniu" Celii, techno-psychodeliczne wojenne wspomnienia Jackie Browna, czy choćby tanie dziwki odziane niczym Lara Croft - samo wymienienie tych fajerwerków starczyłoby na sążnisty artykuł.

Wojciechowi Kościelniakowi należą się też brawa nie tylko za sprowadzenie na wrocławską, operetkową scenę takich śpiewających gwiazd jak Katarzyna Groniec (prawdziwie tragiczna Jenny Knajpiarka), Cezary Studniak (odrażający Peachum) czy choćby znani z innych wrocławskich scen Konrad Imiela (Mackie Majcher) i Mariusz Kiljan (Jackie Brown), ale także za przebudzenie tkwiących od lat w wodewilowej sztampie artystów wrocławskiej operetki: Ewy Klanieckiej (jej rewelacyjna Celia jest jedną z najmocniejszych postaci spektaklu), Tomasza Sztonyka (Filch) czy Andrzeja Gałły (Mateusz).

Jeśli czegoś mi brakuje w Kościelniakowej "Operze...", to nawiązania do otaczającej nas rzeczywistości, która wręcz o to prosi. Dzieło Brechta i Weilla jest przecież sztuką mocno politycznie zaangażowaną, muzyczno-słowną armatą wycelowaną w drapieżny kapitalizm lat dwudziestych. W dobie pauperyzacji społeczeństwa, manifestacji bezrobotnych, upokarzania górników z biedaszybów, aktualność tych songów narzuca się sama. Mogła stać się klamrą spinającą ten długi, 3,5-godzinny spektakl w całość. Powstała olśniewająca superprodukcją złożona z epizodów niezwykłej urody, jednak oderwanych od siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji