Artykuły

Andy jestem, czyli o najlepszym słuchowisku w Europie

Czeczot nie zamierza zbaczać z obranej kilka lat temu drogi - to pod słowem czai się klucz do radia. Próbował niegdyś zrealizować słuchowisko bez słów. Wiara w przestrzeń dźwięku, która cechuje tego twórcę poprowadziła go poprzez wyróżnienia i nagrody na festiwalu w Sopocie. Te doświadczenia z poprzednich produkcji Czeczot skondensował i wkomponował w najbardziej kompletne swoje dzieło radiowe - "Andy'ego" - nagrodzone prestiżową nagrodą słuchowisko Krzysztofa Czeczota recenzuje Janusz Łastowiecki.

W ubiegły weekend na festiwalu PRIX EUROPA w kategorii: radio drama główną nagrodę zdobyło polskie słuchowisko autorstwa Krzysztofa Czeczota p.t. "Andy". Nie jest przesadzone twierdzenie, że to największy sukces w historii polskiej radiofonii publicznej. Teatr Polskiego Radia zrealizował słuchowisko, które nie miało sobie równych, a egzotyczny dla niektórych język polski przestał być barierą "słuchową". To wielki dzień dla polskiej radiofonii, dla Czeczota, a przede wszystkim dla gatunku, który zbyt często pomijają medioznawcy i badacze szeroko pojętej kultury.

Polska radiofonia dwa razy zwyciężyła już na innym przeglądzie sztuki radiowej Prix Italia (dwa razy były to słuchowiska Andrzeja Mularczyka. Od tamtych sukcesów minęło już prawie 20 lat. Polska dramaturgia radiowa zeszła w tym czasie do głębokiej niszy. Efektem tego jest dziś szczątkowa wiedza na temat sztuki radiowej. Audiobook mylony ze słuchowiskiem jest tu najlepszym przykładem. Sztuka dźwięku, wirtuozeria aktorów i warsztat realizatorski to pojęcia, które długo nie istniały w zbiorowej świadomości odbiorców sztuki. To jednak powoli się zaczyna zmieniać. Słuchacze w natłoku medialnej rozrywki zaczynają poszukiwać ciszy, lustra, w którym spokojnie się przejrzą. Tutaj z ukojeniem przychodzi im teatr radia, gatunek o fenomenie nieprzekładalnym na żaden inny kod. Słuchowiska nie da się opowiedzieć, streścić, zobrazować. Podstawowym utrudnieniem

i błogosławieństwem tej formy dźwiękowej jest niewidzialność. Ta podkreślana od zarania dziejów radia cecha nigdy nie zagubiła swojej tajemnicy. Nikt nie jest bowiem w stanie zobaczyć tego, czego nie widać. Dotknąć tej sfery można tylko uszami. Po prostu. Nie nachalnie. W 2013 roku Polska realizuje słuchowisko, które zawładnie uszami Europy. Tytuł tego słuchowiska jest jakby wyciągnięciem dłoni do reszty radiowego świata: ANDY. Pokrótce przyjrzyjmy się temu arcy-słuchowisku.

Andy jestem. Tak powiedzieć może sobie każdy po wysłuchaniu tej kompozycji. Krzysztof Czeczot powrócił do teatru radiowego autorskim słuchowiskiem "Andy" (wcześniej zrealizował już 3 słuchowiska dla Radia Szczecin), by otworzyć medialną głowę - najpierw swoją, potem swojego bohatera, wreszcie - naszą. Należy mocno nagłośnić ten eksperyment, bo takie właśnie formy decydują o idiomie tego wyjątkowego gatunku, jakim jest słuchowisko.

Od początku słuchowiska należymy już do głowy Andrzeja (Adam Woronowicz), realizatora dźwięku pracującego przy serialach (bohater wymarzony dla radia). Andrzej stracił pracę, żyje z tego, co da mu nadopiekuńcza matka i powoli wycofuje się w światy dalekie. Światy dalekie przynosi nam z otchłani dziejów radia Roman Wilhelmi. Radio jest medium. Nie pierwszy raz uświadamiam sobie, że w Teatrze Polskiego Radia dzieją się rzeczy metafizyczne. Nieżyjący od przeszło dwudziestu lat Wilhelmi zamieszkuję głowę Andrzeja i stwarza w nim Andy'ego. Czyta niby to "Moskwę-Pietuszki" Jerofiejewa. Z czasem jednak zaczyna wybierać te kwestie powieści, które czynią go żywym dla Andy'ego. Woronowicz spełnia się w tytułowej roli. Chimera głosowa tego aktora zdążyła już zaistnieć w radiu kilkakrotnie. Przypominam sobie "Pierwszy raz" Michała Walczaka, "Sponsora" Krzysztofa Beśki czy zeszłorocznego "Obcego człowieka "Rafała Wojasińskiego. Aktor ten ma głos, który gra na wielu rejestrach, pobudza różne struny. Neurotyczność tego głosu kiedyś objawiał Marek Walczewski, dzisiaj mamy Woronowicza.

Andy szaleje. Pokój bohatera wypełnia się co rusz nowymi melodiami. Mamy tu Pink Freud'ów, Lisę Ekdahl a nawet Modesta Musorgskiego. Radiowy świat Czeczota jest pełen chilloutu, dostarczał nam go już we wcześniejszych, szczecińskich realizacjach radiowych ("Dublin. One way", "Jeszcze się spotkamy młodsi", "Pętla"). Dobór brzmień muzycznych otwiera nam drogę do mrocznych tajemnic, których sam Andy sobie nie uświadamia. Mamy tu radiowe "Twin Peaks" wreszcie, podsycone ambientem, genialnymi głosami Magdaleny Cieleckiej a także uwaga - Zbigniewa Konopki. Rozgrywa się w tym słuchowisku kryminalna gra o dominację w świecie nowoczesnego medium - między aktorką, która chcę brzmieć w serialu głośniej, a mrocznym szefem koncernu medialnego, który chce ją "ściszyć". Konopka tworzy postać mrocznego potentata mass-mediów, który decyduje o tym, kto ma w serialu żyć, a kto ma odejść w niebyt. Głos tego aktora pozostaje w pamięci. Aktor ma w sobie tę zdolność mówienia, że ucho wyłapuje każde wypowiadane przez niego słowo. W pewnych chwilach przypomina samego Wilhelmiego (nie wiem, czy to tylko moje wrażenie, choć podejrzewam, że było to zamierzone). Cielecka z kolei uwodzi. Niewinnie wdziera się do głowy Andy'ego i pcha go w przepaść. W pewnym momencie aktorka wyśpiewuje "Cry me a river" i robi to z profesjonalnym, jazzowym pomrukiem.

Andy zaczyna mieszać rzeczywistość z podszeptami serialowych ikon. Nad wszystkim czuwa "gospodarz tego domu", Wilhelmi (aż prosi się o parafrazę słów niezapomnianego gospodarza z "Alternatyw 4"). On jest patronem świata, z którego Andy już się nie uwolni. Nieżyjący aktor mówi raz z offu, raz ze słuchawki telefonu, aż wreszcie wchodzi do studia Teatru Polskiego Radia, by zasiąść obok Woronowicza. "Idź w lewo, idź w prawo. Mimo wszystko do niej" - zaczyna dyrygować zamierzeniami Andy'ego.

Intryga kryminalna, która zawiera się w tej schizofrenicznej opowieści osamotnionego realizatora dźwięku otwiera teatr radia na nowe zjawisko. Wszystkie tropy, poszlaki objawiają się w tej opowieści podskórnie, poza słowem. Czeczot nie zamierza zbaczać z obranej kilka lat temu drogi - to pod słowem czai się klucz do radia. Próbował niegdyś zrealizować słuchowisko bez słów. Wiara w przestrzeń dźwięku, która cechuje tego twórcę poprowadziła go poprzez wyróżnienia i nagrody na festiwalu w Sopocie. Te doświadczenia z poprzednich produkcji Czeczot skondensował i wkomponował w najbardziej kompletne swoje dzieło radiowe - "Andy'ego". Moc dźwięku tłumi tu słowa. Słowa to tylko atrapa. Trzeba wsłuchać się w śmiech, puls, każdy krok by zrozumieć, z jaką tak naprawdę historią mamy tu do czynienia. Andy biegnie, bije matkę, strzela albo do niego strzelają - wszystko to są nasze przypuszczenia, które wynikają tylko ze ścieżek pozasłownych partytury tego słuchowiska. Gdyby nie odsłuch w formacie Dolby Pro Logic 2 wiele sygnałów nie dotarłoby do słuchacza. Technologia przestrzenna umożliwiła poszerzenie oferty artystycznej i pozwoliła "zamieszkać" słuchaczowi w środku swojego niewidzialnego świata . Wykorzystując tę formę - Teatr Polskiego Radia - z powodzeniem odkrywa każdą przestrzeń antycznego teatru (realizując "Króla Edypa" i "Medeę") czy mnogiej parady sztuk rodem z absurdu czy groteski. Nigdy też teatr radia nie będzie tak blisko słuchacza jak w pięcionośnym dźwięku. "Andy" zrobił na mnie duże wrażenie dopiero przy ponownym odsłuchu. Słuchając malutkiego radyjka w kuchni nie poczułem tej głębi, w którą później zanurzyłem się odsłuchując surrounowego Andy'ego. Po wysłuchaniu słuchowiska zacząłem się poważnie zastanawiać czy gospodarz tego radiowego świata - Wilhelmi - rzeczywiście nie żyje.

Brawa należą się naczelnemu "technikowi" tej dźwiękowej podróży - Andrzejowi Brzosce. Autor muzyki - Adam Walicki odtworzył dla nas wszelkie meandry tego mrocznego świata. Jak przyznaje sam Brzoska, Czeczot jest wymagającym reżyserem. Mimo poziomu, jaki autor postawił w scenariuszu (pisał go z myślą o systemie surround przez rok), zespół Teatr Polskiego Radia po raz kolejny potwierdził, że dźwięk należy szanować do ostatniego wygłosu. Każda pauza, każdy plan akustyczny jest wprowadzony z sensem, nie ma tu niedoróbek i konfliktów. Teatr radiowy w dźwięku przestrzennym można porównać do poruszania się po mieszkaniu wielopokojowym. W jednym pokoju leci Teleexpress, w drugim Andy montuje głos Wilhelmiego, z innego dobiega głos zrzędzącej matki a z jeszcze innego wpływa śpiew Cieleckiej. Stereo to tylko ruch w prawo bądź lewo. Tutaj - otoczeni zewsząd bodźcami, musimy wybierać w jakim kierunku chcemy iść. W takim też kierunku idzie nasza precyzja percepcyjna. Za-mieszkanie radiowe.

Nie zdradzę żadnej z zagadek, jakie niesie ten tekst. To labirynt, przez który musi przejść każdy słuchacz z osobna. Pozostaje satysfakcja, że oto zaczynamy nadawać na falach, które zrozumie Anglik, Niemiec i Norweg. Eksperyment Czeczota wszedł do kanonu polskich słuchowisk "europejskich" które wytyczać będą szlaki nowemu językowi sztuki radiowej. "Jeśli masz ochotę iść w lewo, to idź w lewo. Jeśli chcesz iść w prawo, idź w prawo. I tak nie masz dokąd pójść, także najlepiej idź przed siebie" mówi do współczesnych Wilhelmi w audio-teatrze Czeczota. Z takim słuchowiskiem iść możemy tylko do przodu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji