Artykuły

Pradziadek własnej muzyki

- Pięć lat temu też było intensywnie, ale w tym roku jest już zupełne szaleństwo. Trzykrotnie musiałem być w Nowym Jorku, poza tym w Pekinie, Caracas, Korei... No i oczywiście Europa - mówi Krzysztof Penderecki w rozmowie z Dorota Szwarcman z Polityki.

Dorota Szwarcman: - Wiele się ostatnio wokół pana wydarzyło, ale szczególnie istotny był projekt Penderecki-Greenwood. W jego ramach dyrygował pan swoimi kompozycjami z lat 60. przed tłumami zafascynowanej, głównie młodej publiczności we wrocławskiej Hali Stulecia, w londyńskim Barbican Centre, na Open'erze.

Krzysztof Penderecki: - Poczułem się jak pradziadek własnej muzyki. Te utwory były w ostatnich latach rzadko wykonywane, choć są ich nagrania na rynku. Trudniej się nad nimi pracuje, bo trzeba długo tłumaczyć orkiestrze, jak wydobywać nietypowe dźwięki. Kiedyś orkiestry strajkowały, nie chciały tego grać - w Sztokholmie, Monachium, Rzymie...

Teraz ta muzyka wraca. Te utwory podobają się zwłaszcza ludziom młodym. Jak pan uważa, dlaczego?

- Myślę, że to jest tak jak z modą. Widzimy, że wraca się do lat 40., potem do 60. - to samo jest w sztuce, w architekturze. Takie nawroty zdarzają się co 40-50 lat, przeważnie tylko dwa razy w jednym wieku. Teraz wraca moja muzyka lat 60., potem znów się od niej odejdzie i wróci gdzieś koło 2050-60 r.

W tym przypadku powrót trwa jednak dłużej.

- To prawda. Nigdy nie poznałem osobiście Franka Zappy, on zresztą młodo zmarł, ale pamiętam, jak mówił w wywiadach, że moja muzyka jest mu bliska. Podobnie Jonny Greenwood - ostatnio, kiedy się spotkaliśmy, przypomniał mi, że odwiedził mnie z 25 lat temu, kiedy jeszcze był studentem konserwatorium, i też deklarował, że moja muzyka go fascynuje.

Filip Berkowicz, który wymyślił ten projekt, chciał pana namówić do napisania utworu w pana stylu sprzed lat.

- Nie da się w ten sposób wracać do przeszłości. To byłoby nieautentyczne.

"Polimorfię" czy "Fluorescencje" zapisał pan nawet inaczej niż dzisiejsze utwory: metodą skrótową, graficzną. Podobną notację wymyślił przed wojną futurysta Luigi Russolo. Widział pan może jego partytury, będąc po studiach na stypendium we Włoszech?

- O futurystach i Russolo oczywiście słyszałem, ale wtedy we Włoszech interesowały mnie tylko muzea i zabytki. Jedyny mój kontakt z muzyką współczesną to było spotkanie z Luigim Nono, u którego mieszkałem przez tydzień na weneckiej Giudecce. Ale u niego też codziennie rano wstawałem i wychodziłem na zwiedzanie miasta. A jeśli chodzi o futurystów, to wszystko się zgadza - oni działali w latach 20., więc akurat wtedy minęło 40 lat, w sam raz na powrót mody.

Jest zapewne jeszcze jeden powód pozytywnego odbioru tej muzyki: bywała wykorzystywana w filmach, często znakomitych. Zna pan te filmy? "Egzorcystę", "Lśnienie" Kubricka...

- Nie wszystkie filmy z wykorzystaniem moich utworów widziałem, ale te akurat tak. Kubrick najpierw zadzwonił do mnie i spytał, czy nie napisałbym muzyki do "Lśnienia". Aleja pracowałem akurat nad jakimś ważnym utworem i nie miałem czasu, więc zaproponowałem, żeby wybrał sobie coś z kilku gotowych kompozycji, m.in. dałem mu do posłuchania ukończone niedawno "Przebudzenie Jakuba". I to właśnie mu się najbardziej spodobało, zwłaszcza początkowy, charakterystyczny akord. Są tam też fragmenty innych kompozycji i tu jest przykład, jak różne konteksty może mieć ta sama muzyka: pod najbardziej przerażającą scenę, kiedy bohater biega za dzieckiem z siekierą, podłożony jest fragment "Zmartwychwstania" z "Jutrzni", a więc muzyka religijna, i to z założenia radosna.

Ciekawe, że te utwory wykorzystywano głównie w horrorach. Po "Egzorcyście" krytyk amerykańskiego pisma "The New Republic" napisał, że muzyka Pendereckiego znalazła się wreszcie tam, gdzie przynależy.

- "Egzorcysta" to z kolei czas mojego I Kwartetu smyczkowego, który jest zupełnie abstrakcyjnym utworem, a też został wykorzystany pod jakieś straszne sceny. Jak się daje pozwolenie, to trzeba się przygotować na to, że reżyser zrobi z muzyką, co zechce. Ale dzięki tym filmom ludzie ją znają. To jej pomogło. Nawet w ostatnich latach.

Korzystali z niej Peter Weir, David Lynch, całkiem niedawno Martin Scorsese. Ale pan też kiedyś tworzył muzykę filmową, która dziś jest przypominana, jak ta do "Rękopisu znalezionego w Saragossie".

- Jeszcze lepsza była do "Szyfrów", także w reżyserii Wojciecha J. Hasa. Ten film był niestety mniej popularny, choć jest znakomity. Pisałem za młodu bardzo dużo muzyki użytkowej, filmowej i teatralnej - w sumie ok. 80 ilustracji. Lubiłem to, była to dla mnie świetna szkoła. Choć zajmowałem się tym głównie dla zarobku. Miałem wtedy pasję zbierania starych zegarów i mebli. One wtedy były dużo tańsze, a ludzie się z nich wyprzedawali, żeby kupować pralki czy lodówki. Umeblowałem potem nimi nie tylko ten dom, ale jeszcze Lusławice.

Z tamtych czasów krążą anegdoty, że chodził pan po Krakowie w garniturze koloru pomidorowego.

- Ciężko było dostać coś oryginalnego, a i z materiałami było trudno. Pamiętam, jedno z ubrań dałem sobie uszyć z tkaniny obiciowej, kanapowej. No i chodziłem na tzw. ciuchy.

Wtedy na kogoś takiego mówiono: bikiniarz.

- W Krakowie dżoler.

A dziś hipster. Chciał się pan wyróżnić?

- No, to taki szpan. Młody człowiek, który pisał inną muzykę niż wszyscy, musiał też inaczej się ubierać. Nosiłem nawet wtedy długie włosy. Ale Kraków był w ogóle pełen barwnych typów. Np. Mrozek chodził zawsze ubrany na czarno, z czarnym parasolem, i siadał w kawiarni z nieprzeniknioną miną dyrektora zakładu pogrzebowego. Troszkę się z tego podśmiewaliśmy.

Uczestniczył pan też w początkach Piwnicy pod Baranami.

- Parę miesięcy na samym początku, potem już dałem drapaka. Nigdy jakoś nie miałem pociągu do podkasanej muzy. A poza tym siedzenie i dyskutowanie całymi nocami przy kiepskim winku, bo na lepsze nie było nas stać, zresztą i tak go nie było... no, nie odpowiadało mi to. Za to interesował mnie jazz, i to jeszcze wtedy, gdy był u nas zakazany. Kiedyś w połowie lat 50. byłem na koncercie w jakiejś piwnicy koło Rynku, chyba na Tomasza; nagle wpadła milicja i nas spałowała.

Był pan zaprzyjaźniony z Marianem Eile - ostatnio w Operze Narodowej można obejrzeć wystawę jego zdjęć "Salvador Dali rewizytuje Pendereckich". To Eile wymyślił ten happening?

- Z Marianem spotykaliśmy się na wakacjach: lubiłem jeździć do Jastrzębiej Góry, a on przyjeżdżał z Kamyczkiem [Janina Ipohorska, ps. Jan Kamyczek - red.] do sąsiedniej wioski. Miał wielkie poczucie humoru i był ogromnie twórczy. Przecież "Przekrój", który stworzył, był przez lata w PRL jedynym źródłem informacji o sztuce zachodniej. No i wpadł na taki pomysł, żeby zaaranżować fikcyjną rewizytę Dalego u nas. Wzięło się to stąd, że mieliśmy wcześniej z Dalim wspólny projekt: chcieliśmy stworzyć antyoperę, Dali napisałby tekst i byłby odpowiedzialny za scenografię i kostiumy, ja zrobiłbym do tego muzykę. Miało to być "Stworzenie świata". Odwiedziliśmy go z Elżbietą parę razy.

To prawda, że przyjął państwa w szlafroku?

- Nie, on był w długiej szacie, czymś w rodzaju togi, i miał wianuszek z kwiatów na głowie. Siedział na fotelu, który był podnoszony - no, to była prawdziwa audiencja. Obaj mieliśmy ochotę zrobić ten projekt, ale w końcu nic z tego nie wyszło, bo on zaczął chorować. Mam parę takich niespełnionych projektów, których żałuję. Tak było też z baletem, który miałem napisać dla teatru Bolszoj na zamówienie szefa tamtejszego baletu, Jurija Grigorowicza. To był genialny choreograf, ale straszny despota, więc w 1995 r. na fali pierestrojki został usunięty. A bez niego już nie chciałem. Miał to być "Mistrz i Małgorzata", Grigorowicz nawet już ułożył bardzo dobre libretto. Ale potem przyszły inne zamówienia i nigdy tego nie zrealizowałem. I już nie zrealizuję.

Ale "Mistrz i Małgorzata" to jeden z tematów, które do pana wracają.

- Tak, jednak teraz już w innym kontekście. Od lat myślę o drugiej "Pasji", tym razem wg św. Jana, ale z użyciem tekstów nie tylko biblijnych. I chciałbym tam właśnie użyć m.in. rozmowy Piłata z Chrystusem z tej powieści. Już nawet zacząłem to pisać. Ale teraz Pasja znów się odwleka, bo mam inne zajęcia.

W tym stworzenie opery. O "Fedrze" też pan mówi od kilkudziesięciu lat.

- Ale teraz już naprawdę mam podpisaną umowę z Operą Wiedeńską i muszę to zrobić. To jednak też poczeka. W roku jubileuszowym, wiedząc, że nie będę miał czasu z powodu licznych uroczystości, postanowiłem pisać tylko utwory kameralne. Powstała "La Folia" na skrzypce solo dla Anne-Sophie Mutter, uzupełniłem "Misse brevis" dla Chóru św. Tomasza, która została wykonana przy grobie Bacha w Lipsku. 24 grudnia zawsze rozpoczynam nowy utwór; w tym roku będzie to koncert harfowy dla Xaviera de Maistre. Muszę napisać go do wiosny, bo prawykonanie ma się odbyć w czerwcu. I dopiero potem przyjdzie czas na operę. A jeszcze chciałbym napisać operę dla dzieci, a dokładniej - opracować na nowo swoją ilustrację sprzed lat do bajki Ewy Szelburg-Zarembiny "Najdzielniejszy z rycerzy". To była ciekawa muzyka, bliska już Pasji wg św. Łukasza.

Chce pan zrobić z nią coś podobnego jak ostatnio z "Diabłami z Loudun"?

- W "Diabłach" wiele zmieniłem. Wiele też dopisałem. Partytura pierwotnej wersji miała w druku 206 stron, obecna ma 360. Czyli doszła większa połowa, mówiąc po krakowsku. Próbowałem się dostosować do stylu, w którym pisałem wtedy, ale to zabiera strasznie dużo czasu. Męczyłem się nad tą partyturą dwa lata.

W sumie więc ciągle wraca pan do swojej muzycznej przeszłości.

- Kiedy pisałem kilka lat temu "Pieśni przemijania", włączyłem do nich parę moich młodzieńczych utworów, pieśni, które napisałem, studiując jeszcze kompozycję u Artura Malawskiego. I nie różnią się specjalnie od tych napisanych ostatnio. Historia zatoczyła koło. Wychowałem się na polifonii, jeszcze w średniej szkole ucząc się u Franciszka Skołyszewskiego, potem na studiach, i ona mnie ukształtowała. W latach 60. chciałem od niej uciec, ale już w "Stabat Mater" wróciłem. I przy niej zostałem.

A jak przebiega jubileusz?

- Pięć lat temu też było intensywnie, ale w tym roku jest już zupełne szaleństwo. Trzykrotnie musiałem być w Nowym Jorku, poza tym w Pekinie, Caracas, Korei... No i oczywiście Europa. W trzech miastach niemieckich ma się niedługo odbyć premiera półtoragodzinnego filmu telewizyjnego o mnie - szczególnie się cieszę z tego, że pokazany jest tam w pełnej krasie mój park w Lusławicach, filmowany również z lotu ptaka, więc widać dokładnie założenie i architekturę. To prawie 30 hektarów, kiedy chcę wszystko obejść, trwa to cztery godziny - niezła gimnastyka dla mnie, zwłaszcza że nie uprawiałem nigdy sportu.

***

Krzysztof Penderecki 23 listopada skończy 80 lat. Urodziny będzie obchodził w Warszawie - to ostatni dzień poświęconego mu festiwalu (od 17 listopada), na którym wystąpią m.in. Anne-Sophie Mutter, Arto Noras, lvan Monighetti, Daniel Muller-Schott, a Sinfonią Varsovią dyrygować będą Krzysztof Urbanski, Charles Dutoit i Valery Gergiev. Repertuar - od "Psalmów Dawida" i "Trenu" po "Siedem bram Jerozolimy". Jubileusz Pendereckiego obchodzony jest też na całym świecie - w tym roku specjalne koncerty zorganizowały m.in. Nowy Jork, Pekin, Boston, Petersburg, Mińsk, Seul, Budapeszt, Praga, Koszyce (tegoroczna stolica kulturalna Europy), różne miasta Włoch i Niemiec. Kompozytor był gościem specjalnym słynnego festiwalu w Marlboro (Vermont, USA), otrzymał nagrodę za osiągnięcia życia na festiwalu w Stambule. Kraków, miasto gdzie mieszka, uczcił go festiwalem Emanacje, w ramach którego wykonano trzy jego opery: "Diabły z Loudun" (wersja pierwotna, realizacja Opery Krakowskiej), "Ubu Rex" (Opera Bałtycka) i "Raj utracony" (Opera Wrocławska). Nową, przerobioną i rozszerzoną wersję "Diabłów" wykonano po raz pierwszy w Królewskiej Operze w Kopenhadze, a ostatnio miała premierę w warszawskiej Operze Narodowej. Muzykę Pendereckiego uwzględniła większość polskich najważniejszych festiwali; grana była nawet w kopalni - w Zabrzu powstał nowy Festiwal im. Pendereckiego. W tym roku udało się też zainaugurować Centrum Sztuki Lusławice, służ" edukacji muzycznej - w ten sposób kompozytor spełnił swoje wieloletnie marzenie. POLITYKA już w styczniu nagrodziła go wraz z małżonką Elżbietą, organizatorką festiwali, tytułem Kreator Kultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji