Artykuły

Wstaję rano z głową pełną muzyki

- Papier nutowy mam w dużym zapasie. Bo ciągle jeszcze mam chęć do pisania. W planach mam przynajmniej 25 utworów. Jeszcze jedną pasję, niejedną operę - mówi KRZYSZTOF PENDERECKI. W niedzielę z okazji 80. urodzin kompozytora zaczyna się w Warszawie festiwal jego imienia.

Remigiusz Grzela: Jest pan w stanie wskazać mistrza, dzięki któremu został pan kompozytorem? Krzysztof Penderecki: Nie miałem mistrzów, ale myślę, że na pewno jestem kompozytorem dzięki mojemu profesorowi, Franciszkowi Skołyszewskiemu, u którego lekcje załatwił mi ojciec, kiedy miałem 17 lat. To on mnie wykształcił, wmówił mi, że jestem kompozytorem. Ojciec dbał o pana muzyczne wykształcenie? - Ojciec grał na skrzypcach, był adwokatem w Dębicy. Postanowił, że i ja będę uczył się gry na skrzypcach. Zamówił lekcje u swojego znajomego, no i tak zacząłem. Miałem pewnie z pięć lat. Ale tak naprawdę w tamtym okresie o moją muzyczną edukację dbał dziadek. Był człowiekiem bardzo uporządkowanym, z pochodzenia Niemcem. Założył w małym miasteczku, w którym się urodziłem, pierwszy bank. Kiedy w 1939 r. wkroczyli Niemcy, stracił pracę.

Widząc, że mam zdolności muzyczne, postanowił się mną zająć. Pilnował, żebym nie uciekł do kolegów. Wyznaczył mi 20 minut na ćwiczenie, ale za każde następne 15 minut mi płacił.

Czyli opłacało się panu grać?

- Ojciec bardzo krytykował te metody, ale być może gdyby dziadek mi nie płacił - a potrafiłem grać nawet po dwie godziny, żeby więcej zarobić - to nie zostałbym muzykiem. Ale zdarzało się też, że dziadek chodził ze mną na wagary. Bardzo mnie kochał, a ja od czasu do czasu udawałem, że jestem chory. Już wieczorem zaczynałem demonstracyjnie kaszleć. A ponieważ dziadek był bardzo zainteresowany botaniką, zabierał mnie do lasu, uczył łacińskich nazw drzew. I muzyka, i drzewa stały się treścią mojego życia. Kiedy tylko stanąłem na własnych nogach, po wybudowaniu domu w Krakowie, postanowiłem znaleźć miejsce, w którym będę mógł sadzić drzewa. Założyłem arboretum w Lusławicach, które rozrosło się z 3 do 30 hektarów. Mam pewnie największą w Europie Wschodniej kolekcję drzew, około 1700 gatunków.

Komponowanie i projektowanie parku są bliskie?

- Pisząc symfonię, muszę dokładnie wiedzieć, w którym miejscu w partyturze ma być temat, nad którym akurat pracuję. Muszę wiedzieć, jak będzie się miał do całości. Drzewa rosną wolno i sadząc je, też muszę mieć na uwadze, jak będzie wyglądał park za sto lat. Sadzę świadomie, żeby zaplanowana forma się nie zmieniła. Sadzenie parku jest jak symfonia. Tyle że symfonię można napisać w ciągu jednego życia, a parki są sadzone przez generacje.

Lusławice zamienił pan też w centrum muzyki.

- Miałem marzenie, żeby zostawić coś po sobie właśnie w ukochanych Lusławicach. Malował tam Malczewski, ale były też miejscem ważnym dla filozofii. Tutaj mieszkał i działał XVI-wieczny filozof, reformator religijny Faust Socyn. W naszym parku znajduje się jego grób. Tu działali arianie. Więc chciałem coś poza dworem i arboretum zostawić dla przyszłości Lusławic. Tak powstało Europejskie Centrum Muzyki mojego imienia, gdzie będą się kształcić młodzi ludzie. Mamy salę koncertową na 700 miejsc, z całym zapleczem i infrastrukturą. W tej chwili to najlepsza sala koncertowa w Polsce, ma fenomenalną akustykę. Już odbyło się kilkanaście nagrań płytowych. Otworzyliśmy centrum 21 maja koncertem dziecięcej orkiestry. Jest znakomita. To wyznacza kierunek działalności centrum.

Ma pan przed oczami jakieś sceny z początku wojny? Był pan wtedy dzieckiem w wieku tych z orkiestry.

- Miałem ukochanego wujka we Lwowie. Zawsze przywoził mi prezenty, a często przyjeżdżał do swoich rodziców, a moich dziadków. Tym razem byłem z mamą we Lwowie na wakacjach. Był chyba koniec sierpnia 1939 r., kiedy wracaliśmy do domu. Dostałem wtedy od wujka rower na trzech kółkach. Oczywiście w Dębicy wtedy nikt takiego roweru nie miał. Byłem dumny i szczęśliwy. Po wkroczeniu Niemców do Polski była panika. Rodzice postanowili ukryć się na wsi. Dziadek wynajął furmankę. Babcia z mamą zapakowały najpotrzebniejsze rzeczy, nie było już miejsca na mój rowerek. Postanowiłem jechać nim za furmanką. No, ale na rogatkach miasta zabrakło mi siły i musiałem go zostawić.

Mój wujek był majorem, szefem sztabu we Lwowie, i znalazł się pierwszy na liście katyńskiej. Kiedy dowiedziałem się, że Andrzej Wajda chce nakręcić "Katyń", powiedziałem: "Słuchaj, musisz użyć mojej muzyki". Chciałem to zrobić dla wuja.

Ale stroni pan od pisania muzyki filmowej.

- Pierwsze moje "muzyki" powstawały do teatru lalek w połowie lat 50. Później komponowałem do krótkiego metrażu. Zaprzyjaźniłem się z Wojciechem Hasem, który kręcił akurat "Pamiętnik znaleziony w Saragossie" i poprosił mnie o napisanie muzyki. Potem napisałem jeszcze muzykę do jego bardzo dobrego filmu "Szyfry". Ale zorientowałem się, że pisanie dla filmu jest niebezpieczne, bo powrót to powrót. Jeżeli się wejdzie w to środowisko, pisze dobrą muzykę, dostaje się coraz więcej zamówień. A że muzyka filmowa jest lepiej płatna, trudno już wrócić. Podział niepisany na kompozytorów, którzy piszą tylko do filmu i innych, jednak istnieje.

Ale chociaż odmówił pan Stanleyowi Kubrickowi, w "Lśnieniu" jest pana muzyka.

- Pewnego dnia zadzwoniła jego sekretarka, połączyła mnie z nim. Zaproponował napisanie muzyki do nowego filmu, to właśnie było "Lśnienie". Byłem zajęty, pisałem jakiś ważny utwór. Trochę opowiedział mi o filmie a ja wymieniłem kilka utworów, których mógłby użyć. Jest taki bardzo dramatyczny moment w tym filmie, kiedy Jack Torrance z siekierą szuka swojego syna, chce go zabić w labiryncie. Kubrick podłożył pod nią moją muzykę sakralną, która okazała się abstrakcyjna, skoro może służyć również do takich celów. Tyle że z punktu widzenia kompozytora Kubrick zrobił harakiri na moim utworze, bo powtarza jeden motyw kilkadziesiąt razy. Ale rozumiem, że było mu to potrzebne do tego obsesyjnego tematu, jaki buduje w labiryncie.

Labirynty są dla pana ważne?

- W labiryncie można się schować, w labiryncie się błądzi. Mówię za Kantorem, że labirynt to droga twórcza artysty - trzeba zboczyć, stanąć przed zieloną ścianą, cofnąć się. Rolą artysty jest błądzić, próbować różnych dróg, odrzucić pewność. Bywa że utwór, który ma w ostatniej wersji 30 stron, miał 200 stron szkiców. I to jest właśnie labirynt.

A pan wciąż błądzi?

- Oczywiście. Codziennie siadam przed pustą stroną, ale mam świadomość, że to kontynuacja. Że wciąż piszę to, co było wczoraj, przedwczoraj.

Muzyka się panu śni?

- Jeżeli coś piszę przez cały dzień, to proces komponowania nie kończy się, kiedy odchodzę od kartki. Nie kończy się też, kiedy kładę się spać. Dlatego rano wstaję z pełną głową muzyki. Wyobraźnia w półśnie jest o wiele ciekawsza niż to, w co się potem zamienia. Jej chyba nie można zapisać. Chociaż niby potrafię zapisać wszystko. Jednak moje sny są ciekawsze, ale tego nie mogę nikomu udowodnić.

Słuchałem w jednej z poświęconych panu audycji wypowiedzi muzyków orkiestry, którą pan dyrygował. Wprawdzie nikt pana tyranem nie nazwał, ale mówiono, że potrafi pan krzyknąć i zareagować ostro, i że natychmiast pan to zamienia w żart.

- No tak. Czasem nerwy puszczają, kiedy orkiestra nie rozumie tego, co gra, albo chce grać inaczej. Bywam agresywny, ale tylko na 10 sekund.

Orkiestra kiedyś się zbuntowała?

- Tak, oczywiście. Ale to nie dotyczyło mojej pracy z muzykami, tylko kompozycji. Orkiestry buntowały się szczególnie wtedy, kiedy miały grać "Polimorfię", uważając, że moja muzyka niszczy instrumenty. To był początek lat 60. Dzisiaj już nie mam buntów. Po prostu taka muzyka wcześniej nie istniała. Uważano nawet, że to nie muzyka, tylko efekty.

Czy widzi pan dzisiaj kompozytora, który pana przypomina?

- Myślę, że epoka wielkich kompozytorów chyba minęła. W Rosji, która zawsze wydawała wielkich kompozytorów - Prokofiewa, Rachmaninowa czy Szostakowicza - teraz nie ma nikogo z tej półki. Niemcy, którzy prowadzili w kompozycji przez 200 lat, też nie mają żadnego wielkiego kompozytora, którego by się chciało słuchać.

A Polska?

- Muszę się zastanowić. Mówienie o kompozytorach zawsze jest niebezpieczne. Paweł Mykietyn ma coś własnego do powiedzenia i jest zdolny. Ale tak naprawdę to prawie nie słucham muzyki, bo mi przeszkadza. Kiedyś słuchałem wszystkiego, co pisali mnie współcześni i nie tylko. Teraz się bronię. Malarz przecież nie chodzi do muzeum, żeby inspirować się malarstwem. Szuka w sobie. Tak jest i ze mną. Uważam, że słuchanie muzyki przeszkadza w pisaniu kompozycji.

Pablo Picasso na 80. urodziny kupił dwa tysiące płócien. Co kupuje sobie kompozytor?

- Papier nutowy. Mam go w dużym zapasie. Ciągle jeszcze mam chęć do pisania. Na razie mam kalendarz zapełniony na dobrych kilka lat do przodu. Nie liczę się z czasem, bo mam w planach napisanie przynajmniej 25 utworów. Chcę napisać jeszcze jedną pasję, mam wszystkie teksty, których chciałbym w niej użyć. Chciałbym napisać niejedną operę, bo mam kilka tematów. Zawsze robię pod koniec roku rachunek sumienia kompozytora. Opera "Fedra" pojawia się w nim pewnie od 40 lat.

Kolejna pasja będzie mierzeniem się z samym sobą?

- To dobre sformułowanie, bo jakąkolwiek bym teraz napisał, zawsze będzie odnoszona do mojej pierwszej. A nie wiem, czy potrafię napisać lepszą.

To prawda, że po napisaniu "Pasji według św. Łukasza" stracił pan przyjaciół?

- Wcześniej, kiedy przyjeżdżałem na Warszawską Jesień, traktowano mnie jak "Krzysia". Kiedy okazało się, że napisałem lepszy utwór, straciłem właściwie przyjaciół. Kompozytorów oczywiście.

To dla pana trudny temat?

- Nie powinniśmy o tym mówić.

Festiwal na pana 80. urodziny zamyka "Credo". Jakie jest pana credo?

- Jestem człowiekiem wierzącym. Mam może kłopoty z Kościołem, ale chyba każdy ma je teraz w Polsce. Potrzeba Boga jest jednak bardzo ważna, stąd napisałem kilkadziesiąt utworów sakralnych. Człowiek, który nie wierzy, chyba nie porwałby się na to. Tu jest siła i wiara, że idę dobrą drogą.

Jest pan spełniony?

- Absolutnie tak. Ale ciągle mam niedosyt. To zresztą zrozumiałe, bo nie można być spełnionym do końca.

Festiwal Krzysztofa Pendereckiego - 17-23 listopada

Na zaproszenie Stowarzyszenia im. Ludwiga van Beethovena, które jest organizatorem festiwalu, do Warszawy przyjadą najwybitniejsi artyści ze skrzypaczką Anne-Sophie Mutter na czele. Lorin Maazel, Charles Dutoit, Walerij Giergijew, Leonard Slatkin, Laurence Foster, Marek Janowski i wielu innych (w sumie 19) będą interpretować utwory jubilata.

Światowej sławy mistrzowie batuty zadyrygują polskimi orkiestrami.

W programie znalazły się dzieła z różnych okresów twórczości kompozytora, z przewagą jego późniejszych utworów, z dwóch ostatnich dekad.

Festiwal zacznie się w najbliższą niedzielę, a zakończy 23 listopada, w dniu urodzin kompozytora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji