Artykuły

Felietoniki

Felieton Bartka Miernika "Taka sprawa" napawa mnie smutkiem bezbrzeżnym. Jest kolejnym dowodem na postępującą tabloidyzację teatralnej debaty, pełnej insynuacji, złośliwości i hejterstwa, czynionych w myśl partykularnych interesów prywatnych i politycznych - pisze Piotr Ratajczak, reżyser, dyrektor artystyczny Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu.

Tak, to ja, Piotr Ratajczak, jestem bohaterem pierwszej części ostatniego felietonu Bartka Miernika. Postanowiłem upublicznić i odkryć tę "starannie" zamaskowaną przez autora tajemnicę (co też uczyniłem natychmiast w licznych rozmowach z ludźmi teatru, na portalu społecznościowym i co czynię dziś na łamach e-teatru) z dwóch co najmniej względów. Po pierwsze, nie bawią mnie pseudoanonimowe donosiki tak chętnie stosowane przez autora ("pewien dyrektor", "pewien zdolny młody reżyser" "pewien aktor" itd.) zawierające liczne aluzje, złośliwości, insynuacje ekscytujące potencjalnych odbiorców ("o kim mowa ?!"). Po drugie, upubliczniam się, bo zostałem oskarżony o kradzież i potraktowany, w moim mniemaniu, niesprawiedliwie i krzywdząco.

Kiedy zostałem zaproszony do objęcia stanowiska dyrektora artystycznego teatru, mając za sobą kilka lat reżyserskiego doświadczenia, rozmów z dyrektorami, proponowania realizacji, założyłem sobie, iż moim obowiązkiem będzie spotkać się z każdym reżyserem i aktorem, który będzie miał taką potrzebę. Nie jest to łatwe, jak chyba wszyscy wiedzą, i pewnie nie zawsze się udaje, jednak staram się szanować czas każdego reżysera; wiem, jak trudne i stresujące są rozmowy z dyrektorami (nawet jeśli znamy się prywatnie), którym proponujemy nasze wybrane teksty, projekty, adaptacje i u których - mówiąc brutalnie - "załatwiamy" sobie pracę.

Reżyserzy proponują po kilka tytułów (one często się powielają) i musimy wspólnie założyć pewne minimum zaufania, że ja jako dyrektor nie przejmę oryginalnego pomysłu na, dajmy na to, adaptację prozy Masłowskiej i za chwilę sam jej nie zrealizuję albo nie zadzwonię do wybranego kolegi-reżysera. Po opublikowaniu tekstu przez Bartka Miernika znany mi reżyser-dyrektor powiedział: "ja to bym musiał się powiesić - tyle moich pomysłów zobaczyłem gdzie indziej..." . Pewnie każdy reżyser mógłby coś takiego w mniejszym lub większym stopniu zadeklarować. Temat, wydaje mi się, jest też znany każdemu dyrektorowi instytucji - nie ma zapisanych reguł postępowania wobec takich sytuacji, działa się na wyczucie, intuicję i własnym, mam nadzieję, etycznym instynktem.

Problem jest istotny, ciekawy byłbym głosów i dyskusji dyrektorów teatrów, bo warto na ten temat rozmawiać i pisać.

Problemem opisywanego felietonu nie jest jednak to, że głosi on nieprawdę. Problem tkwi w tym, że tekst ten nie wpisuje się w żadną dyskusję, jest po prostu plotkarskim paszkwilem, nie podejmującym dialogu w tak trudnym i niejednoznacznym temacie. Posługujący się plotkami, stanowi wyraz agresji i autorskiej frustracji. Autor deklaruje, że będzie walczył z haniebnymi procedurami, ale w jaki sposób, pytam? Cytując plotki? Pisząc anonimowe paszkwile? To jest głos w dyskusji? Doprawdy, poza obroną swojej osoby oskarżonej o kradzież (!), nie mam tu z czym polemizować, choć konfrontację uważam za konieczną. Konieczną w ramach publicznej, otwartej i dotyczącej polityki zarządzania instytucjami kultury dyskusji, w skrócie - merytorycznej wymiany pytań, argumentów i wiedzy. Jeśli takiej debacie służyć ma mój przykład, konieczne jest oddanie miejsca faktom, co niniejszym czynię.

Sytuacja jest dość prosta: reżyserka (Urszula Kijak) proponowała adaptacje tekstów tegorocznej laureatki nagrody Nike - Joanny Bator. Była pierwsza, ale po niej ten sam tekst (bo o "Ciemno prawie noc" tu przede wszystkim mowa) proponowało mi jeszcze kilku reżyserów. Rozmowy nie zawierały koncepcji adaptacji ani konkretnych wizji. W tym samym czasie prowadziłem rozmowy z reżyserem, któremu zaproponowałem współpracę (przyjmuję raczej model zapraszania konkretnych twórców, a nie projektów) i rozmawialiśmy o różnych materiałach, m. in. też o lekturze książek Joanny Bator. Wybór nasz padł na "Ciemno prawie noc" (choć nie zamknęliśmy sobie drzwi do innych pomysłów i nie uznaliśmy go za ostateczny). A w przypadku rozmów z reżyserką i innymi reżyserami, nie było mowy o konkretnej współpracy, wyborze tekstów, terminów itd.

Uwzględniając zaistniałe okoliczności i stopień skomplikowania tej sprawy, polegający głównie na tym, że pomysł na adaptację popularnego i uznanego dziś tekstu nie jest absolutnie autorski i przynależny jednemu reżyserowi, zapytuję, dlaczego jako osoba kierująca repertuarem danej instytucji, nie mam prawa wskazać konkretnego realizatora tekstu?

Zdaję sobie sprawę (w przeciwieństwie do autora felietonu) jak delikatna to materia, ile goryczy i rozczarowań może przynieść reżyserom nastawienie na realizację tej jednej wymarzonej propozycji (jako reżyser mógłbym wymienić wiele tytułów, które proponowałem teatrom, a które zrealizował ktoś inny). Dlatego uważam, że w miejsce najcięższych oskarżeń o "kradzież", na które zareagowałem komentarzami w mediach społecznościowych (uznanymi w podsumowaniu roku autora za "skandal roku"; swoją drogą to ciekawe, jak łatwo dziś można zapracować na chwalebny w sztuce tytuł teatralnego skandalisty), należy postawić szersze pytanie o etykę zarządzania w sytuacjach podobnych do opisanej. Trzeba mówić o rozwadze w podejmowaniu decyzji repertuarowych na linii dyrektor - reżyser/-rzy, określaniu warunków współpracy, wyznaczaniu jej subiektywnych granic - to jest t e m a t, który warto podejmować.

Dlatego felieton Bartka Miernika napawa mnie smutkiem bezbrzeżnym. Jest kolejnym dowodem na postępującą tabloidyzację teatralnej debaty, pełnej insynuacji, złośliwości i hejterstwa, czynionych w myśl partykularnych interesów prywatnych i politycznych.

Zgodnie z tą tendencją powinienem zapewne napisać, że autor felietonu (w roli dramaturga) proponował mi realizację projektu reportażowego. Projekt był dla mnie bardzo interesujący. Spotkaliśmy się dwukrotnie, ale moje deklaracje współpracy nie wyszły poza informację, że chętnie zrobimy ten projekt, jeśli będziemy mieli dodatkowe środki na produkcję w teatrze (na co liczyłem). Po pojawieniu się budżetu na rok 2014 (początek grudnia) wysłałem maila do autora i reżyserki, że nie ma szans finansowych na realizację ich projektu w 2014 roku. Felieton pt. "Taka sprawa" ukazał się dwa dni po tej informacji. Zatem jeszcze tydzień temu byłem partnerem do współpracy. Dwa dni później stałem się złodziejem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji