Artykuły

Dobry wieczór, Greta - rok 2013 w teatrze

Jaki był rok 2013 w zachodniopomorskich teatrach? Mówiąc najogólniej: średni. Z tej głównie przyczyny, iż zabrakło spektaklu wybitnego, wyróżniającego się zdecydowanie. Można za to rzec, iż zobaczyliśmy sporo przedstawień udanych i z różnych przyczyn interesujących - pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

Rok w teatrze to czas trudny do uchwycenia. Przynajmniej z punktu widzenia repertuaru. Bo o ile budżet teatrów wpisuje się w roczne ramy, to premiery planuje się w ramach sezonu. A ten, wiadomo, okrakiem na sąsiadujących latach siedzi. Tak że ocena artystycznego dorobku scen w perspektywie roku może być nieco myląca.

Mimo to - z perspektywy widza - pozwala uchwycić inny nieco rytm teatralny. Bardziej naturalny niejako, choć przecięty wakacyjną przerwą. Jaki więc był ten rok 2013 w zachodniopomorskich teatrach?

Mówiąc najogólniej: średni. Z tej głównie przyczyny, iż zabrakło spektaklu wybitnego, wyróżniającego się zdecydowanie. Można za to rzec, iż zobaczyliśmy sporo przedstawień udanych i z różnych przyczyn interesujących. Nie było zaś spektakularnych klęsk, choć nie ulega kwestii, że nie zabrakło pozycji wątpliwych i mocno dyskusyjnych, że wspomnę "Diabła" Radosława Rychcika ze Współczesnego - perwersyjny (bo będący poniekąd pastiszem... samego siebie) traktat o tym, czym jest dziś Zło, zaplątany jednak w pomysły

i rozmijający się z oczekiwaniami widza. I co najważniejsze, dość daleki od zwykłego poziomu sceny na Wałach Chrobrego.

Mijający rok utrwalił natomiast w jakiejś mierze istniejące od lat programowe różnice między głównymi scenami dramatycznymi Szczecina. Bo o ile sezonowa perspektywa pozwalała sądzić, że Teatr Współczesny i Teatr Polski zbliżają się jakoś do siebie w tym względzie, to rok 2013 znów podkreślił mocno inny ich stosunek do klasyki na przykład. Czego dowodem choćby "Życie to sen" we Współczesnym w reż. Wojtka Klima - bardzo autorska, swobodnie traktująca tekst wizja dramatu Calderona/Słowackiego - zderzona ze spektaklami Polskiego: "Szkoda, że jest nierządnicą" w reż. Krzysztofa Prusa - wysmakowanie i świadomie tradycyjną, zrobioną z kulturą wersją elżbietańskiego dramatu Johna Forda, a i z "Jak wam się podoba" w reż. Marka Gierszała, w którym Szekspira odświeżono powierzeniem ról męskich kobietom, co dało wprawdzie efekt sympatyczny, ale artystycznie blady.

O ile jednak na dużej scenie te różnice są wyraźne, to na małej zanikają jakby, a i rzec można, odwracają się. Oto w Małym, filii Współczesnego zobaczyliśmy inteligentnie odkurzony wieczór piosenek retro, czyli "Dobry wieczór, Fogg" wg scenariusza i w reż. Arkadiusza Buszki oraz "Słowo jest ogień" - intelektualny monodram poetycki Mariana Dworakowskiego, bazujący na twórczości romantyków. Natomiast Teatr Polski pokazał na małej scenie "Udrękę życia", współczesny i ascetyczny inscenizacyjnie dramat izraelskiego autora Hanocha Levina w reż. Adama Opatowicza, ze znakomitymi, dojrzałymi rolami pary doświadczonych aktorów

- Elżbiety Donimirskiej i Jacka Polaczka. Cieszy, że ten właśnie spektakl doceniła publiczność w plebiscycie Bursztynowy Pierścień, dzięki czemu wyróżniony został nagrodą dla najlepszego spektaklu sezonu 2012/2013.

Pośrodku tego stylistycznego pojedynku - by rzec z uśmiechem, a i a propos, bo o komedii mowa - sytuuje się natomiast, nawet tytułem sugerując pozycję pomiędzy, "Między nogami" Teatru Niekonsekwentnego; zabawa teatrem antycznym - którą podjęli młodzi aktorzy sceny przy Wałach Chrobrego, w swej autorskiej inicjatywie pod szyldem "niekonsekwencji" występujący - pełna odniesień do jego stylistyki, ale i zabiegów uwspółcześniających, grających konwencją.

Czytelniej i lepiej wypadło to jednak w "39 stopniach" - przezabawnej szarży na temat słynnego filmu Hitchcocka, który w Piwnicy przy Krypcie zmieniła w brawurową, świetnie przez widzów przyjętą farsę grupa aktorów ze Współczesnego (Arkadiusz Buszko, Paweł Niczewski, Konrad Pawicki, Joanna Matuszak).

Gdybym miał jednak wskazać, które przedstawienie spośród premier 2013 w tych teatrach było propozycją najciekawszą, rzekłbym, iż było to "Greta Garbo przejechała", współczesna sztuka irlandzka Franka McGuinnessa w reż. Anny Augustynowicz. Przedstawienie owo - z intrygującą, znakomicie wkomponowaną w zamysł całości rolą tytułową... Macieja Wierzbickiego (grającego tu gościnnie aktora warszawskiej Montowni) i nie gorszą kreacją Beaty Zygarlickiej - łączy w sobie najlepsze cechy teatru Augustynowicz: przemyślaną, a wyzbytą efektów i sztuczek formę z wnikliwą transpozycją tekstu na scenę. Dzięki temu prosta i nieco banalna opowiastka obyczajowa zyskała głębię i teatralną urodę.

Augustynowicz dała też w tym roku szczecińskiej scenie inną, błahszą, ale i wysmakowaną inscenizację: "Bajki samograjki" wg Brzechwy na scenie Teatru Lalek "Pleciuga". Spektakl to tyleż zabawny i pomysłowy, co prosty i ładnie wpisujący się w tradycje ambitnej sceny lalkowej. "Pleciuga" zresztą, jak i w poprzednich latach, śmiało podejmowała wyzwania repertuaru dla dorosłych, czego plonem była premiera "Stworzeń scenicznych" April de Angelis w reż. Pawła Aignera. Rzecz ciekawa sama w sobie - i w kontekście nieformalnego podziału sceny szczecińskiej na klasyczną i współczesną! - bo to rzecz współczesna, a zarazem osadzona w realiach XVII-wiecznego teatru. Sam Aigner wyreżyserował ją zresztą z rozmysłem - przechodząc od tradycyjnych form opowieści (w tym: lalkowej) do mocnych, bliskich dzisiejszemu teatrowi rozwiązań. Wyszła z tego gorzkawa rzecz o aktorstwie i roli kobiet - na scenie i w życiu - z ciekawym pojedynkiem wewnątrz "damskiego kwintetu": Paulina Lenart, Katarzyna Klimek, Edyta Niewińska Van der Moerer, Grażyna Nieciecka-Puchalik, Danuta Kamińska - nieco przycięzka jednak i za bardzo patetyczna w wyrazie, by w pełni zabrzmiało jej uniwersalne przesłanie.

Bałtycki Teatr Dramatyczny radzić sobie musi na co dzień z tym, co w Szczecinie biorą na swoje barki różne sceny. Będąc bowiem jedynym de facto teatrem w Koszalinie, stara się uwzględniać w swoim repertuarze propozycje różnych stylistów i dla różnego widza. W mijającym roku nie zabrakło więc na tej scenie spektakli tradycyjnych, również z mile widzianego tu repertuaru muzycznego - że wspomnę dobrze zaśpiewaną "Noc poety" wg Jonasza Kofty - ale i ciekawych spotkań z młodym teatrem, czego przykładem "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" wg Świetlany Aliksiejewicz, a w adaptacji w reżyserii Pawła Palcata, zagrana na małej scenie BTD - przedstawienie mądre i budzące żywe emocje, lecz przede wszystkim w najlepszym tego słowa znaczeniu teatralne; zrealizowane bardzo sprawnie za pomocą najprostszych środków scenicznych. Byłżeby to dobry pomysł na trudne, bo kryzysowe lata teatru? Czemu nie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji