Artykuły

Osobny świat

Od razu wyznam, że lektura powieści "Kosmos" - napisanej na kilka lat przed śmiercią Gombrowicza i określana przez biografów pisarza jako summa całej jego twórczości - nie należy do moich ulubionych zajęć. Podobnie zresztą jak czytanie pozostałych utworów tego pisarza, z wyjątkiem jego "Dzienników", literatury głębokiej i poruszającej swą szczerością. Niemniej jednak można zaobserwować pewne zjawisko wskazujące na to, że ambicją większości reżyserów (od najmłodszego po starsze pokolenie) jest mieć w swoim dossier inscenizacje Gombrowicza.

Można powiedzieć, że istnieje nawet pewna moda na snobizm ze strony teatru na wystawianie Gombrowicza, ale też - choć w mniejszym stopniu - moda na snobizm ze strony publiczności na oglądanie przedstawień gombrowiczowskich. Jerzy Jarocki, spośród wszystkich polskich reżyserów, ma w swoim dorobku chyba największą liczbę inscenizacji Gombrowicza. Po "Błądzeniu", spektaklu pozostającym w repertuarze Teatru Narodowego (Scena przy Wierzbowej) i ukazującym dość powikłany życiorys oraz biografię duchową Gombrowicza, teraz, na tej samej scenie wyreżyserował "Kosmos" w oparciu o własną adaptację tej powieści. I od razu trzeba powiedzieć, że jest to adaptacja dobra, choć mogłaby być "szczuplejsza" objętościowo, co wpłynęłoby korzystnie na dramaturgię samego przedstawienia stanowczo za długiego z powodu niepotrzebnie rozciągniętych niektórych scen.

Połączone ze sobą białe płyty okalające pustą, wręcz sterylną przestrzeń sceny szczelnie zamykają ją od reszty świata, co przywodzi na myśl minikosmos lub jakąś tajemniczą granicę, poza którą nie da się wyjść, a może metaforyczną klatkę, w której już na wstępie zostali zamknięci bohaterowie. Oczywiście, wszystko jest tu umowne. Ale z chwilą, gdy przychodzimy do teatru i siadamy na widowni, przyjmujemy ową umowność świata przedstawionego jako rzeczywistość. Rzeczywistość trwającą tyle, ile trwa przedstawienie.

Jednak ta klaustrofobiczna scenografia zamykająca bohaterom wyjście z owego zamknięcia, a widzom perspektywę przestrzeni, po pewnym czasie okazuje się elementem ruchowym, po kawałku odsłaniającym inny świat, inne plany przestrzeni, inne miejsca akcji. Ta oryginalnie pomyślana, interesująca plastycznie i jakże funkcjonalna scenografia pozwala reżyserowi na szybkie i czytelne przemieszczanie postaci i rozwój wydarzeń. Szkoda tylko, że musi to być za każdym razem przedzielane wygaszaniem światła po to, by w ciemnościach zmienić dekoracje - wnieść na scenę stół, krzesła czy łóżko. Jest to denerwujące, choć można rzecz potraktować jako zamierzony przez reżysera zabieg formalny, będący elementem inscenizacji, co ma przypominać, iż znajdujemy się w teatrze i wszystko jest grą.

Klamrę spektaklu stanowi postać narratora Witolda, którego oczami postrzegamy przedstawioną rzeczywistość, albowiem wszystko, co się wydarza, jest jego opowieścią. Z jednej strony jest on współuczestnikiem owych wydarzeń (studentem, który przyjechał na wypoczynek przed egzaminami do Zakopanego), z drugiej zaś - wespół z Fuksem, a następnie z Leonem - komentatorem powoływanej na oczach widzów rzeczywistości. Narrator to porte-parole samego Gombrowicza. Witold grany przez Oskara Hamerskiego wprawdzie różni się sposobem bycia od pozostałych postaci, jednak za mało zaznacza swój dystans do rzeczywistości, którą powołuje. Świetnie partneruje mu w roli Fuksa Marcin Hycnar. Jest charakterystyczny, wyrazisty, wszędobylski i ciekawski ciekawością typowo detektywistyczną, a przy tym zabawny.

Ale najlepsza rola w spektaklu należy do Zbigniewa Zapasiewicza grającego postać Leona, emerytowanego bankowca i brydżystę. Aktor wyraźnie rozsmakowuje się w tej roli, bawi się sytuacją i słowem, a scena z lepieniem kuleczek z chleba i pomrukiwaniem przy tym, choć bezsłowna, jest przykładem kunsztu aktorskiego. W roli żony Leona występuje Anna Seniuk, której charakterystycznie i zabawnie poprowadzony monolog kolejny raz pokazuje talenty komiczne tej wspaniałej aktorki. Wprawdzie rozbawiona część widowni nie dawała jej spokoju, zmuszając niemal do rozśmieszania publiczności za wszelką cenę, na szczęście Anna Seniuk nie poddała się owemu nachalnemu dyktatowi.

Właściwie, z niewielkimi wyjątkami, wszyscy wykonawcy zasługują na pochwałę. Wprawdzie każda postać jest tu wyrzeźbiona w innej stylistyce, kroczy własną drogą i przebywa we własnym "kosmosie", ale tak Gombrowicz zbudował swoich bohaterów. Szkoda tylko, że przedstawienie jest całkowicie wychłodzone z emocji i ogląda się je z całkowitym dystansem i obojętnością wobec toczących się zdarzeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji