Artykuły

Pamiętnik XX wieku

"Pamiętnik" wg "Pamiętnika Stefana Czarnieckiego" Witolda Gombrowicza w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Kiedy kraj obiegła wiadomość, że w tym roku obchodzimy Rok Gombrowicza, spodziewałem się najgorszego. Jak pokazały obchody pamięci poprzedniego biedaka - Słowackiego, nasi kulturalni urzędnicy potrafią perfekcyjnie zanudzić na śmierć jubileuszowymi wystawami i spektaklami. Po Słowackim nic nie zostało na teatralnym afiszu, teatry odbębniły rytualną porcję "Balladyn" i "Kordianów" i poeta wrócił na biblioteczną półkę.

Z Gombrowiczem jest na szczęście inaczej. Ktoś na tak zwanej górze doszedł do wniosku, że nie wypada przyprawiać gęby pisarzowi, który całe życie od tego uciekał, w związku z czym imprezy gombrowiczowskie są ciekawe i nieoczywiste. Dowodem może być przedstawienie, które grupa młodych aktorów wykonała na kameralnej scenie Dramatycznego. Na motywach opowiadania "Pamiętnik Stefana Czamieckiego" wystawili dowcipny, a zarazem dający do myślenia spektakl o polskiej formie, która wcale nie przeminęła z XX wiekiem i wejściem do Unii, przeciwnie - ma się dobrze i uwiera jak dawniej. W "Pamiętniku..." są to właściwie trzy formy: rodziny, szkoły i narodu, a więc trzech kluczowych dla Gombrowicza terenów obserwacji literackiej. Bohater (Krzysztof Ogłoza) przechodzi kolejno edukację rodzinną, szkolną i narodowo-katolicką, stając się z dziecka uczniem, a następnie Synem Ojczyzny w ułańskim mundurze. Aktorzy bawią się gombrowiczowską frazą, budują genialne gagi, jak obiad rodzinny spożywany w... szafie czy scena żarliwej, a zarazem komicznej modlitwy prowadzonej przez matkę neofitkę ze służącymi, którym kleją się oczy. Stefan i jego rówieśnicy dokazują w szkolnej klasie, zalecają się do dziewczyn, spijają oranżadę przez słomkę i tańczą stare szlagiery. Ale w finale czeka na nich rzeczywistość w postaci muru oświęcimskich walizek, który wyrasta nad sceną. Albowiem bohater "Pamiętnika..." jest Żydem, który przez ironię losu nosi najbardziej polskie z polskich nazwisk - Stefan Czarniecki.

To kameralne przedstawienie, którego nie firmuje żaden znany reżyser ani aktor, jest najciekawszą inscenizacją gombrowiczowską od czasu, "Ferdydurke" Kompanii Teatr/Provisorium. Jego zaletą jest zakorzenienie Gombrowicza w historii - epoce ułanów, Ordonki i "całuję rączki", która stała się zarazem epoką pieców. My chętnie wspominamy jedną, odwracając się od drugiej, chętnie widzielibyśmy w Gombrze piewcę nostalgicznej przedwojennej Polski z dworami i parobkami, natomiast Gombro kronikarz zbrodni nam nie pasuje. Spektakl z Dramatycznego to na szczęście zmienia, więc idźcie koniecznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji