Artykuły

Łódzkie wieczory

Tegoroczny sezon teatralny nie należy w Łodzi do najlepszych. Zaciążył na nim zapewne wyjazd zespołu Teatru im. Jaracza na dłuższy czas do USA, perturbacje w Teatrze Powszechnym, gdzie powrót do spokojnej, normalnej pracy potrwa jeszcze pewien czas.

Stąd główny ciężar przygotowania nowych ciekawych premier spoczywał w pierwszej części sezonu przede wszystkim na Teatrze Nowym i Teatrze Ziemi Łódzkiej, który wyraźnie idzie w górę. podejmując rywalizacje repertuarową i artystyczną z czołowymi scenami Łodzi.

Teatr Nowy pozazdrościł Teatrowi im. Jaracza sukcesu "Trędowatej". Idąc więc śladem określonych zainteresowań publiczności postanowił zaspokoić jej potrzeby przedstawieniem adaptacji "Dziejów grzechu" Żeromskiego. Sprawa nic jest tu taka prosta, jak w wypadku "Trędowatej". Mimo takich czy innych melodramatycznych mielizn, są jednak "Dzieje grzechu" utworem wielkiego pisarza. Zawierają wielką dawkę obserwacji i krytyki społecznej stosunków panującvch w Polsce na przełomie XIX i XX wieku. Nie darmo zainteresował się tym dziełem Schiller i wystawił je przed wojną, narażając się zresztą na cięgi krytyki. Są w "Dziejach grzechu" punkty styczne z "Ludźmi bezdomnymi", choć z drugiej strony są także wątki i fragmenty bliższe "Trędowatej".

Rzecz polega na tym, w którym kierunku pójdzie teatr, czytając i opracowując ten utwór. Trzeba przyznać, że Teatr Nowy zrobił wiele, by oddalić się od melodramatu i zbliżyć do problematyki społecznej "Dziejów grzechu". W tym kierunku szła już adaptacja Jerzego Adamskiego, te wątki starała się wyeksponować reżyseria Olgi Koszutskiej. Nie znaczy to, by można było z "Dziejów grzechu" wyeliminować całkowicie elementy melodramatyczne i naiwne widzenie spraw i losów Ewy Pobratyńskiej. Adaptacja i reżyseria dążyły jednak do tego, by potraktować je możliwie dyskretnie, tamując i przyciszając łzawy sentymentalizm jej historii, ukazując natomiast korzenie społeczne jej tragedii.

Przedstawienie jest zwarte, ma dobry rytm i właściwe tempo. Ogląda się je z zainteresowaniem, przy czym słowa uznania należą się zarówno scenografii (a szczególnie kostiumom) Henri Poulaina, jak i aktorom. Tu wyróżnić pragnę przede wszystkim Wandę Neumann za ładnie zagraną rolę Ewy Pobratyńskiej i Bogusława Sochnackiego, bardzo przekonującego Pochronia. Papierowe role Łukasza i hrabiego Szczerbica starali się ożywić Wojciech Pilarski i Jan Zdrojewski.

Jakby na drugim biegunie poczynań Teatru Nowego znalazła się prapremiera sztuki współczesnego pisarza polskiego Jerzego Andrzeja Dobrzańskiego pt. "Sarkofag diabła". Odbyła się ona prawie jednocześnie z premierą "Dziejów grzechu" na małej scenie, w ramach tzw. Studia Współczesnego.

Dobrzański spędził 10 lat w Paryżu i tam odbyła się prapremiera jego pierwszej sztuki pt. "Wesoła zabawa w motylka". Będąc malarzem z wykształcenia wnosi on do polskiej dramaturgii współczesnej ton ciekawy i oryginalny, bogatą wyobraźnię wizualną i własną poetykę. Można w jego sztukach doszukać się wpływów Geneta, a także powiązań z dramaturgią Gombrowicza, ale nie są to najgorsze filiacje. "Sarkofag diabła" jest okrutną baśnią o życiu i śmierci, pełną ironii, nie wolną od elementów groteskowych. Sztuka pisana wierszem, nierymowanym, lecz rytmicznym jedenastozgłoskowcem, którym Dobrzański posługuje się bardzo swobodnie i naturalnie, nawiązuje do naszej wielkiej poezji romantycznej i młodopolskiej, a także do Szekspira. Stanowi jednak ich trawestację, swoiste przewrotne przewartościowanie, odbieramy ją chwilami jako świadomy pastisz tej dramaturgii.

Lech Komarnicki dał przedstawienie żywe i dynamiczne, nie zdecydował się jednak na przyjęcie jednolitej koncepcji całości. Część pierwszą spektaklu potraktował jak tragedię. Nawiązując nieledwie do "Makbeta". Część druga jest bardziej ironiczna. Wydaje się, że sztuka Dobrzańskiego wymagała w całości takiego właśnie potraktowania, że w takim ujęciu brzmiałaby lepiej. Bardzo piękną scenografię do łódzkiej inscenizacji "Sarkofagu diabła" zaprojektowała Liliana Jankowska. Główną rolę zagrała z powodzeniem Barbara Walkówna, tworząc bardzo sugestywną postać królowej Meolindy. Interesujące postacie stworzyli: Kazimierz Borowiec i Zbigniew Nawrocki. Dobrze wywiązali się ze swych trudnych zadań: Maciej Staszewski, Iwona Słoczyńska i Maciej Grzybowski.

Zasługą Teatru Nowego jest zwrócenie uwagi na twórczość dramaturga, który ma w teatrze sporo do powiedzenia. Na wystawienie czekają jego następne sztuki: "Mandaryn z Perpignan" i "Złoty kogut".

Teatr Ziemi Łódzkiej wystąpił z prapremierą dowcipnej tragifarsy łódzkich satyryków Feridima Erola i Romana Gorzelskiego pt. "H i G czyli nasze wspólne małżeństwo". Jest to pierwsza praca teatralna utalentowanego reżysera filmowego Henryka Kluby. Przedstawienie cieszy się dużym powodzeniem u łódzkiej publiczności.

Do większych przedsięwzięć przygotowuje się Teatr im. Jaracza. Na razie uraczył swoich widzów na małej scenie polską prapremierą interesującej sztuki francuskiego dramaturga Erica Westphala "Te twoje chmury..." w dobrym przekładzie Piotra Szymanowskiego. Jest to swoista odmiana "Drzwi zamkniętych" Sartre'a, analiza psychologiczna życia dwóch sióstr, skazanych na współżycie ze sobą po śmierci ojca. Jedna z nich jest chora psychicznie, druga poświęciła się, by ją pielęgnować i opiekować się nią, rezygnując dla niej ze swego życia osobistego. Obie są głęboko nieszczęśliwe, obie skazane na siebie.

Przedstawienie wyreżyserował Tadeusz Pliszkiewicz, student wydziału reżyserskiego warszawskiej PWST. Jest to jego praca dyplomowa; przynosi mu zaszczyt. Potrafił bowiem wydobyć specyficzny nastrój sztuki, jej podteksty, umiał opracować dialog w sposób świadczący bardzo dobrze o jego zdolnościach. Dialog jest bowiem w tej sztuce najważniejszy. W nim tkwi cały jej dramatyzm.

Ładny sukces odniosła w tym przedstawieniu także młoda aktorka Grażyna Marzec w roli nieszczęśliwej, przewrażliwionej dziewczyny, żyjącej w kręgu urojeń i obsesji. Jej siostrę i ofiarę zagrała przekonująco Danuta Kłopocka. Zabawny epizod przerażonego komiwojażera, który dostał się do niesamowitego domu dwóch sióstr, gra bardzo dobrze Kazimierz Iwiński. Czwarty w tym kwartecie jest Bohdan Wróblewski, sympatyczny w roli niedoszłego męża starszej siostry.

Łódzki sezon teatralny nie obfituje w tym roku w wielkie wydarzenia. Można tam jednak znaleźć spektakle warte obejrzenia, które zapewniają ciekawe spędzenie wieczoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji