Artykuły

"Dzieje grzechu"

O przedstawieniu tym pisać bardzo trudno, jeśli w dodatku próbuje się zrozumieć teatr, który je wprowadził na afisz. Sądzimy zwykle, że teatralna adaptacja powieści winna przybliżyć widzom twórczość autora, w tym przypadku Żeromskiego. Oczywiście, myślimy zazwyczaj o twórczości reprezentatywnej, przede wszystkim zaś o jej problematyce. To, jak się zdaje, stanowi o głównym proficie przysposobienia powieści na scenę. Ale w przypadku "Dziejów grzechu" intencja wydaje się chybiona. Bowiem powieść jest chyba najsłabsza w dorobku Żeromskiego, a co ważniejsze - najmniej reprezentatywna dla jego twórczości. Skąd więc intencja zapoznania z nią widza? I po co? Od tych pytań trudno się uwolnić.

Styl powieści jest, prawdę powiedziawszy, już nie do zniesienia dla współczesnego czytelnika. I tu pozorną przewagę ma teatr, który partie opisowe, owe "wichry mózgu" może usunąć i doskonale się bez nich obejść. Ale pozostaje dialog; w nim również daje o sobie znać nieznośnie sztuczny styl. W imię czego więc te zabiegi? Gdyby się zastanowić, to postępkom Pobratyńskiej brak głębszego uzasadnienia, a niekiedy trudno w nich doszukać się logiki. Tak jest w powieści, a scena te braki obnaża jeszcze bardziej. A sam problem - czy chodzi o studium, miejscami przecież psychopatyczne, granic ludzkiej wytrzymałości? Sprawy etyczne? Odpowiedzialność w kategoriach moralnych? Zgoda. Tylko dlaczego na przykładzie tak nietypowym i literacko nie najszczęśliwiej przedstawionym wzorze.

Pierwsze, po dłuższej przerwie, spotkanie łódzkiego widza z Żeromskim, musi wypaść zdecydowanie na niekorzyść autora. A przecież wiadomo kim jest Żeromski w naszej literaturze. I wiadomo również jaką pozycję w niej zajmuje, ale nie z racji takiego formatu, jaki prezentują "Dzieje grzechu". Prawda jest tak oczywista, że aż ręce opadają. Dlatego tak trudno zrozumieć, co skłoniło teatr do przypomnienia tej właśnie pozycji.

Przedstawienie nie daje odpowiedzi. Pozwala, co najwyżej, wysnuć wniosek: że nie zawsze romans naznaczony piętnem grzechu bywa sceniczny. I drugi, logicznie wypływający z pierwszego: że nie godzi się chyba tylu dobrych aktorów zatrudniać tylko po to, by przedstawiali grzech i jego dzieje (choć wiadomo skądinąd, że aktorzy lubią grać przy pełnej widowni). Przedstawienie, istotnie, prezentuje plejadę znanych i lubianych aktorów, którym zawsze z przyjemnością, choć i krytycznie, towarzyszymy w ich scenicznych poszukiwaniach.

Brawurowo zmagała się z postacią Ewy Pobratyńskiej debiutująca na łódzkiej scenie WANDA NEUMANN. Kinomani i widzowie spektakli poznańskich mają pojęcie o skali talentu tej aktorki. W roli Ewy demonstruje bogaty zasób środków wyrazu. Próbuje wzbogacić postać o walory intelektualne, w czym - jak się zdaje - przewyższa zdecydowanie powieściowy pierwowzór. Jest to przekonywające dopóty, dopóki nie wejdzie, w swych scenicznych dziejach, na tzw. "śliską drogę", po której leci w dół. Tu już nie pomagają dywagacje; trudno po prostu znaleźć rozumną motywację dla dalszych postępków. Jeśli jednak śledzimy dzieje Ewy - Neumann, jeśli jej życiowe przejścia nabierają choć cienia realności, jest to niewątpliwie zasługą talentu aktorki i jej ogromnej kultury scenicznej.

Pozostałe role są na miarę epizodów podporządkowanych głównej postaci. Bardzo dobre, ostre w rysunku charaktery stworzyli: BOGUSŁAW SOCHNACKI (Pochroń), BOHDAN MIKUĆ (Płaza-Spławski), ZYGMUNT ZINTEL (Ojciec).

W pozostałych rolach wystąpili: WOJCIECH PILARSKI (Łukasz), EWA ZDZIESZYNSKA (Leośka), RYSZARD DEMBIŃSKI (Horst), CELINA KLIMCZAKÓWNA (Matka), BARBARA CHOJECKA (Aniela), JAN ZDROJEWSK.I (Szczerbic), ZBIGNIEW JÓZEFOWICZ (Bodzanta), RÓŻA CZAPLEWSKA (Róża), EUGENIUSZ KORCZAROWSKI (Student I), STANISŁAW ZATŁOKA (Student II), JAN RUDNICKI (Doktor), BOGUSŁAW MACH (Gospodarz).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji