Artykuły

Warszawa. Jerzy Stuhr reżyseruje Zapolską

- Ciągnie mnie w stronę drapieżnego odczytania sztuki Zapolskiej, obnażającego skrajny egoizm bohaterów. Namawiam kolegów aktorów na poważniejszy ton - mówi Jerzy Stuhr przed premierą "Ich czworo" w Teatrze Polonia.

ROZMOWA Z JERZYM STUHREM

Dorota Wyżyńska: Zapolska nazwala "Ich czworo" "tragedią ludzi głupich".

Jerzy Stuhr: Gdybym określenie "głupich" miał przetransponować na naszą rzeczywistość, to bym powiedział, że są to ludzie egocentryczni, dążący do samozadowolenia. Ludzie, którzy patrzą na świat bez refleksji, traktują życie jako jedną wielką zabawę. Oczywiście możemy się tak bawić, głupi z głupim się dogada, może nawet będą szczęśliwi, przez chwilę. Ale ktoś za to płaci. Głupotą jest nieumiejętność przewidywania konsekwencji własnych wyborów. Ciągnie mnie w stronę drapieżnego odczytania sztuki, obnażającego skrajny egoizm bohaterów. Namawiam kolegów aktorów na poważniejszy ton.

Jak tę drapieżność oddać na scenie?

- Wydaje mi się, że siła słowa jest ogromna, i ekspresji tego słowa. Chciałbym wyraźnie wskazać ofiarę. A jest nią dziecko. To dzieci płacą za wybryki swoich rodziców. Widzę tu obraz współczesnej rodziny. Zwykle, jeśli decyduję się na reżyserię tekstu, to sięgam zawsze po te utwory, poprzez które mam szansę pokazać widzom ich świat, ich problemy.

Poprzednie inscenizacje "Ich czworo", choćby ta, w której pan grał przed laty, telewizyjna wersja Tomasza Zygadły z 1977 r., eksponowała w tym utworze elementy komediowe.

- To prawda. Ale to była telewizja, inne czasy. Wtedy ten problem rozpadu małżeństw nie był tak dotkliwy. Pod koniec lat 70. rodzina trzymała się mocno, dom dawał siłę, był najważniejszą wartością, ostoją wobec tego, co się działo na zewnątrz. Dziś się to wszystko poprzewracało, rodzina jest w rozsypce. Przerażające jest też to, że ludzie, zwłaszcza młodzi, mimo porażki w pierwszym związku, od razu chcą zaspokoić swoje marzenia i rzucają się w wir dalszych wydarzeń. Raz mi się nie udało? Cóż, zakładam nową rodzinę. Co tam. Było, minęło. Nic się nie stało. Tylko tam zostało jakieś dziecko... Jakie szczęście, że nie będę musiał żyć na tym świecie za jakieś 30-40 lat, kiedy te dzieci z traumą z rozbitych małżeństw dorosną. Czy one nie będą w przyszłości okrutne?

Oczywiście możemy się tak bawić, głupi z głupim się dogada, może nawet będą szczęśliwi, przez chwilę. Ale ktoś za to płaci.

Farsa, komedia gdzieś mi tu znika, zostaje tragifarsa. Zapolska jest jedyną reprezentantką tego gatunku w teatrze polskim. A to gatunek o tyle mi bliski, że z kolei w filmie od lat, również w moim ostatnim "Obywatelu", uprawiam coś, co można określić jako komediodramat. O tragicznych sprawach rozmawiamy w sposób komediowy. Pozostaje pytanie, jak tę sinusoidę ułożyć, żeby widz się i śmiał i zadumał, i zmartwił, i rozweselił. Jak pokierować publicznością?

Miał pan już okazję sprawdzić, jak działa na współczesnych widzów "Ich czworo". W zeszłym roku odbyło się słuchowisko według tego dramatu, na żywo, z publicznością.

- W Radiu Kraków, z okazji jubileuszu, przygotowaliśmy "Ich czworo" w podobnej zresztą obsadzie. To właśnie tam narodził się pomysł, żeby przenieść utwór do teatru. Kiedy zobaczyłem reakcje widzów, zarówno śmiech, jak i ciszę, złowrogą, to pomyślałem, że warto to pociągnąć, wejść w ten dramat głębiej.

Młodzi aktorzy chętnie grają Zapolska?

- Chętnie, bo jako absolwenci szkół teatralnych byli kształceni właśnie na tym repertuarze. Sam ze swoimi studentami kilkakrotnie wracałem do "Ich czworo". Wiedzą, że to fantastyczny materiał. Pani Gabriela była aktorką. Czuje się, że to napisał ktoś, kto scenę zna od podszewki.

Trudność polega na tym, że u nas bohaterem centralnym będzie dziecko. Dziewczynka pojawi się nawet w tych scenach, w których pani Zapolska jej nie uwzględniła. I trzeba tę młodą istotę na scenie odpowiednio zaaranżować. Żeby była wiarygodna w gronie profesjonalnych aktorów. Trochę mam w tym temacie doświadczenia. Wiem, że dziecko w teatrze musi dostać tak konkretne zadanie, których czasem nawet nie rozumie. To reżyser musi wiedzieć, jak taki efekt ma osiągnąć.

Był casting do roli dziecka, wybrane zostały dwie dziewczynki, które zagrają na zmianę.

- To był trudny casting. Bo trzeba wziąć odpowiedzialność. To nie jest rola dla każdego dziecka. Jeżeli jest ono nazbyt wrażliwe, to atmosfera wiecznej awantury, konfliktu rodziców na scenie może na nie wpłynąć, może to zacząć przyjmować na siebie. Dlatego casting polegał głównie na tym, że pytałem dziewczynki o rodziców, czy u nich w domu jest wszystko w porządku, czy są ze szczęśliwych rodzin. Dobrze tu panu, w Teatrze Polonia, prawda? To już trzeci tytuł, w którym pan zagra na tej scenie.

- Co dla mnie nie jest łatwe, bo nie jestem z Warszawy. Ciągle w podróży. Ale tutaj moja przyjaciółka, pani Krystyna, stworzyła mi namiastkę domu. Otoczyła opieką, uznaniem. Tu miałem swój jubileusz. Ja, który całe życie byłem związany z teatrami Krakowa, nagle w Warszawie mam jubileusz 40-lecia pracy artystycznej?

Tu powrócił pan też do swojego "Kontrabasisty".

- Tak się złożyło, że gram ten spektakl już tylko tutaj, bardzo rzadko, na specjalne okazje. Premiera odbyła się przecież wiele lat temu. Miałem wtedy 37 lat. Byliśmy z moim bohaterem rówieśnikami. Wstyd mi czasem grać ten monolog młodego mężczyzny. Z czasem pozmieniałem niektóre określenia, żeby nie było, że taki stary kocha się w młodej dziewczynie. Na szczęście konwencja teatralna znosi to, że ten wiek nie musi być jeden do jednego. Jest pan w swoim żywiole również w "32 omdleniach". W spektaklu Andrzeja Domalika według jednoaktówek Czechowa jest taki moment, że zwraca się pan wprost do widowni.

- To spektakl, który w żartobliwej formie potwierdza mój styl

uprawiania aktorstwa. To teatr, w który wierzę, który uprawiałem całe życie, teatr słowa, stwarzania iluzji słowem. Teatr Polonia postanowił uhonorować ten typ aktorstwa, który reprezentuję, który kocha też pani Krystyna Janda, którego jednym z największych przedstawicieli jest pan Ignacy Gogolewski. Niech sobie tam młodzi robią swoje, a my tu robimy swoje. I też mamy pełne sale.

Właśnie zakończył pan zdjęcia do nowego filmu "Obywatel". To obraz, o którym pan marzył od lat.

- O teatrze mówię tu miło i spokojnie. A o filmie już nie potrafię tak beztrosko. Zdaję sobie sprawę, że ten film może być jątrzący. Opowiada o naszych polskich wadach narodowych, przywarach, śmiejąc się z nich, ośmieszając je. Czy jesteśmy na to gotowi w Polsce, żeby to przyjąć? O najnowszej historii polskiej mówimy z oporami, z kłótniami. A ja tu proponuję komediodramat. Stoję przed trudnym zadaniem. Ktoś mi poradził, że po premierze powinienem wyjechać na przynajmniej dwa miesiące, gdzieś daleko. Śmieję się, że wszystko przede mną. Ważny rok.

Teatr Polonia: "Ich czworo" Gabrieli Zapolskiej, reżyseria Jerzy Stuhr, scenografia: Małgorzata Domańska, kostiumy: Zofia de Ines, ruch sceniczny: Jarosław Staniek. Występują: Jerzy Stuhr, Sonia Bohosiewicz, Renata Dancewicz, Tomasz Kot, Iza Kuna, Iga Mencel/Milena Poświatowska, Krystyna Froelich i Wojciech Chorąży. Premiera - 20 lutego

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji