Artykuły

Efektownie i o niczym

"Dziady" w reż. Michała Zadary w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Michał Zadara wystawił we Wrocławiu "Dziady" Mickiewicza. Pięciogodzinny spektakl obejmuje I, II i IV część dramatu oraz wiersz "Upiór" - nie opuszczono ani jednej linijki tekstu. Czy twórcy spektaklu przywracają Mickiewicza polskiej wspólnocie, czy też efektownie opowiadają o niczym? Dyskusja krytyków na łamach "Wyborczej"

"To jednak 'Dziady'!", nieco oburzonym tonem kwituje siedząca na widowni licealistka. Skoro arcydramat, to trzeba na poważnie, z pietyzmem albo obrazoburczo, trzeba liczyć się z tradycją, ba!, z legendą. Gdy Dejmek w 1967 r. zrobił "Dziady" - zaczęły się wypadki marcowe. Gdy parę lat później sztukę wystawił Swinarski - wyłamał się ze środowiskowego bojkotu, w ramach którego sztuki miano nie wystawiać, dopóki władza nie zdejmie szlabanu na Dejmkowe przedstawienie.

Mickiewicz w multimedialnym muzeum

"Dziady" są zawsze ważne, zawsze dyskutowane, zawsze o Polsce. Ale te wrocławskie są nie o dzisiaj. Celem samym w sobie jest tu pierwsze pełne wystawienie arcydramatu Mickiewicza. Bez skrótów, ale efektownie. I chwała reżyserowi za to, bo kto by tę sztukę dziś w całości przeczytał. Skoro już bombardujemy widza kompletnym tekstem wieszcza, skoro trzymamy go pięć godzin w fotelu - niech się nie nudzi. A przynajmniej nie bardziej, niż to konieczne.

Dlatego "Dziady" Zadary przypominają nowoczesne muzeum pełne multimediów i innych atrakcji - placówkę edurozrywki. W ruch idzie obrotówka i rewelacyjny zespół Teatru Polskiego we Wrocławiu. W niedokończonej i rzadko granej I części chór młodzieży okaże się swojską ekipą ziomali, która rusza "maluchem" na melanż w zasyfionym lesie. Dicho leci, grill się jara. I jara się publika.

Zosia lata na linie, wódka się pali

W części II - pogańskiego obrzędu - Zadara najbardziej jedzie po bandzie, czy raczej ślizga się po cienkim lodzie. Jest dosłownie "ciemno wszędzie, głucho wszędzie", a sceniczną akcję oglądamy głównie przez kamerę termowizyjną.

Wywoływanie duchów przez przejętych wieśniaków nie ma u Zadary żadnego metaforycznego ekwiwalentu. Jest po prostu wywoływaniem duchów. Reżyser bawi się robieniem ostentacyjnie złego teatru. Lalkarze animują szkielety ptaków kąsających złego pana. Widmo Zosi lata na linie, a jej losy ekipa Guślarza wyśpiewuje przy gitarze i ognisku. Kocioł wódki naprawdę się pali, a widma mówią z offu.

W najdłuższej IV części wspaniały jako Gustaw jest Bartosz Porczyk. Aktor niemal dwugodzinnym monologiem rozczarowanego kochanka brawurowo przypomina, że Mickiewicz jednak wielkim europejskim poetą był. Naprawdę. Nie tylko narodowym szamanem.

Bezczelny, wspaniały gest reżysera. Pusty?

Były niedawno "Dziady" ważne, choć nie całkiem udane - w Bydgoszczy. Paweł Wodziński przeplatał tekst Mickiewicza z XVIII-wiecznymi relacjami zwiedzających Polskę zachodnich podróżników. Wyłaniał się z nich obraz kraju peryferyjnego i zacofanego, "Dziady" zaś okazały się pieśnią ofiar tej geopolitycznej sytuacji. Z wojną o krzyż o smoleński w tle. Wodziński skupił się na części III, we wrocławskiej premierze nieobecnej. Nie ma więc na Scenie im. Grzegorzewskiego wizji skorumpowanego salonu warszawskiego, do dziś inspirującej "niepokornych" publicystów. Nie ma Wielkiej Improwizacji, w kulturowej pamięci wciąż zrośniętej z rolą Holoubka.

"Dziady" bydgoskie były dobrze pomyślane, ale gorzej zainscenizowane, męczące, nudnawe. "Dziady" wrocławskie odwrotnie - są dowcipne, efektowne i o niczym. Dwie dekady temu prof. Maria Janion ogłosiła koniec paradygmatu romantycznego. W Polsce chorej na pamięć diagnoza ta okazała się przedwczesna. Tymczasem Zadara wyciąga z niej wnioski i wykonuje gest w sztubackiej bezczelności jakoś wspaniały. Może i reżyser wygaduje, że "Dziady" to "utwór do gruntu antyfaszystowski", może teoretyzuje. Ale morał z jego spektaklu jest taki, że "Dziady" polskiej wspólnoty - jeśli taka jeszcze istnieje - w ogóle nie dotyczą. A jeśli dotyczą, to jako wyzwanie dla inscenizatora i lekcja z klasyki do odrobienia. Nic więcej.

Gra? Podoba się? Znaczy, że to Zadara

Też chciałbym Polski, której widma i upiory nie nawiedzają, dla której "pełen guślarstwa obrzęd świętokradzki" jest właśnie tym, czym u Zadary - zapomnianym zwyczajem białoruskich chłopów, elementem naszej historii. Tyle tylko że tej Polski jeszcze nie ma.

Z frontu nieustannych wojenek o scenę wyłaniał się czasem obraz Michała Zadary jako zaangażowanego politycznie artysty. Tymczasem "Dziadami" reżyser przypomniał swoją twarz rzetelnego rzemieślnika, który umie zaaranżować tekst tak, żeby grało. I się podobało.

Bo to w wystawianiu klasyki Zadara jest najlepszy. Wciąż pamiętam jego "Aktora" z Teatru Narodowego, błyskotliwe wystawienie zapomnianego dramatu Norwida. Tekst o kryzysie kapitalizmu z połowy XIX wieku zabrzmiał współcześnie, celnie, zupełnie niemuzealnie. Może bardziej niż widm i ekstaz Mickiewicza, nawet granych na wesoło, potrzebujemy bezlitośnie trzeźwej Norwidowskiej ironii?

***

zob. recenzję Macieja Nowaka "Zadara, vicisti!"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji