Artykuły

Irina, Betty, Eliza

- Kiedy role amantek zaczęły mnie męczyć, krok po kroku wypracowywałam swoją nową sceniczną twarz - aktorki komediowej i charakterystycznej. - mówi MARTA LIPIŃSKA, aktorka Teatru Współczesnego w Warszawie.

Łukasz Maciejewski: - Każdy młody aktor marzy chyba o takim debiucie - roli Iriny, którą zagrała Pani w "Trzech siostrach" Antoniego Czechowa w reżyserii Erwina Axera w 1963 r., a która przeszła do legendy polskiego teatru.

Marta Lipińska: - Teatralny debiut jest zawsze doświadczeniem, które zapamiętuje się na długo, często na całe życie. To przeżycie inicjacyjne, które łączy w sobie pierwsze, prawdziwe rozpoznanie świata sceny i siebie na tej scenie, dlatego jestem szczęśliwa, że moja przygodę z teatrem rozpoczęłam od tak wybitnego spektaklu.

- W "Trzech siostrach" zagrały największe wówczas gwiazdy teatrów warszawskich,

- To prawda. Olgę i Maszę - Halina Mikołajska i Zofia Mrozowska, Nianię - Stanisława Perzanowska, Czebutykina - Kazimierz Opalińaki, Solonego

- Tadeusz Łomnicki.

...Andrzeja Prozorowa

- Zbigniew Zapasiewicz, Kułygina - Henryk Borowski, Fiedotika - Bohdan Łazuka, Fieraponta - Tadeusz Fijewski. Obsada marzeń.

- Wspaniali aktorzy i wspaniali koledzy. Muszę powiedzieć, że naprawdę wszyscy bardzo sprzyjali mojemu debiutowi. Mogłam przy nich rozwinąć skrzydła.

- Pani debiut powszechnie określano jako "olśniewający".

- Doceniłam to dopiero z perspektywy czasu. Po premierze nie miałam świadomości, że stało się coś niezwykłego.

- "Trzy siostry" Axera są do dzisiaj wspominane także z powodów pozaartystycznych. Podobno próby trwały aż dziewięć miesięcy, podobno srebra, których używały siostry Prozorow były autentyczne - z epoki, podobno...

- Legenda jak to legenda - pewne sprawy znacząco wyolbrzymia. Szczerze mówiąc, nie pamiętam tych sreber. A próby? Śmiejemy się czasami, że dziecko dojrzewało przez dziewięć miesięcy, ale to tylko półprawda. Próby rozpoczęły się w maju, pod koniec czerwca wszyscy rozjechaliśmy się na ponad trzymiesięczne wakacje. A w lutym odbyła się piemiera. W gruncie rzeczy próby trwały więc może sześć miesięcy.

- To także dowód na to, do jakiego stopnia Axerowskie "Trzy siostry" są, jednak legenda. Legenda nagle żywa. Na wspaniałej fotografii Edwarda Hartwiga z 1963 r. Irina - Marta Lipińska, wydaje się egzemplifikacją postaci Czechowowskich tout court. Na tym zdjęciu patrzy Pani w przyszłość z pięknym, delikatnym uśmiechem.

- Myślę, że ten spektakl na pewno w jakimś stopniu stał się zapowiedzią tych stanów, które jako aktorka - miałam szansę uwiarygodniać najczęściej. Był początkiem mojego wieloletniego romansu z Teatrem Współczesnym. Z którym jestem związana nieprzerwanie od ponad czterdziestu lat. Nie mogę narzekać. Myślę jednak, że dla każdego aktora zawodowy start ma pierwsza rzędne znaczenie. Miałam szczęście, że na początku swojej drogi spotkałam tak wspaniałych ludzi. Po Axerze następną sztukę z moim udziałem reżyserował Jerzy Kreczmar.

- Przez te wszystkie lata pracuje Pani w teatrze, telewizji i w kinie niemal bez przestojów.

- Od początku swoją zawodowa aktywność dzieliłam pomiędzy teatr, telewizję, film i radio. Kiedy role amantek zaczęły mnie męczyć, krok po kroku wypracowywałam swoją nową sceniczna twarz - aktorki komediowej i charakterystycznej.

- Wspomniała Pani o telewizji. To bardzo ważny fragment Pani kariery. Ma Pani na koncie kilkadziesiąt wspaniałych, wspominanych do dzisiaj kreacji w Teatrze Telewizji, w tym sławną rolę Nataszy w wielokrotnie powtarzanym (na życzenie widzów) przedstawieniu - "Godziny miłości" Edwarda Radzińskiego.

- Zwłaszcza w latach 70. ranga Teatru Telewizji była nie do przecenienia. Wszyscy go oglądali. W Teatrze Telewizji grałam w towarzystwie największych aktorów, pracowałam ze świetnymi reżyserami, scenografami. Bardzo często występowałam w sztukach autorów rosyjskich - Turgieniewa. Dostojewskiego, ale także Radzińskiego i Arbuzowa. I właśnie te role dały mi największą popularność. Odnoszę wrażenie, że dzisiaj nie ma tak dobrej literatury do grania, do tego stopnia ukierunkowanej na aktora, na charakter postaci.

- Także nieustająca popularność słuchowiska radiowego Jacka Janczarskiego "Kocham Pana, Panie Sułku" z udziałem Pani i Krzysztofa Kowalewskiego jest prawdziwym fenomenem.

- Pan Sułek, "starszy bęcwał w młodym wieku" (jak określił tę postać Krzysztof Kowalewski) i nieodmiennie towarzysząca mu Pani Eliza - naiwna i beznadziejnie zakochana w Sułku, pojawili się na antenie radiowej "Trójki" wiele lat temu, w 1973 r. Jestem szczęśliwa, że nawet dzisiaj, kiedy niestety nie ma już z nami autora scenariusza, Jacka Janczarskiego, słuchowisko ciągle jest pamiętane.

- Pani Eliza to czysta aktorska kreacja, w której nie ma niczego z Marty Lipińskiej.

- Nigdy nie byłyśmy do siebie podobne. Na pewno nie jestem tak uległa, mam odmienne podejście do spraw damsko-męskich. Na miejscu tej biedulki dawno bym zostawiła tego całego Sułka, gbura i nieudacznika, ale przecież także mam do Pani Elizy słabość. Mimo wszystko bardzo ją lubię.

- Z "Panem Sułkiem", czyli z Krzysztofom Kuwalewskim, wielokrotnie występowała Pani w teatrze. Ostatnio zagraliście Państwo także i w kinie, w bestsellerowym "Nigdy w życiu".

Uwielbiam pracować z Krzysiem Kowalewskim - w teatrze, telewizji, w kinie - zawsze rozumiemy się w pół słowa. W "Nigdy w życiu" to był właściwie epizod, ale epizod zabawny i dobrze napisany. W drugiej części "Nigdy w życiu", filmie "Ja wam pokażę", na ekranie na szczęście jest trochę więcej rodziców Judyty.

- W głośnym spektaklu "Kobieta namiętna" w Teatrze Współczesnym, przeboju warszawskich scen, grana przez Panią Betty bierze odwet za "Sułka" na granym przez Kowalewskiego Donaldzie.

- No tak, moja zemsta jest słodka. Teraz nareszcie mogę się na Krzysiu odegrać za te wszystkie lata złego traktowania nieszczęsnej pani Elizy (śmiech).

- Szerokiej widowni jest Pani znana także z ról w filmach i serialach będących adaptacjami literackich arcydzieł. Wszyscy pamiętamy pani Emilię Korczyńską z serialu "Nad Niemnem" czy Helenę Stawską z "Lalki" Ryszarda Bera.

- Telewizja często powtarza "Nad Niemnem". Mam sentyment do tego bardzo polskiego, jak mi się wydaje, filmu i do roli mocno egzaltowanej Emilii. Starałam się zagrać tę uwięzioną w nieudanym małżeństwie z pozytywistycznym pracoholikiem, ale pełną wyższych aspiracji i poetyckich nadziei, bohaterkę w ten sposób, żeby jej nie ośmieszyć. Przeciwnie, chciałam zrozumieć jej udrękę. Mam nadzieję, że to się udało.

- W kinie pojawiała sie Pani rzadko, za to zawsze u najlepszych reżyserów.

- Debiutowałam u Stanisława Różewicza - jeszcze jako studentka szkoły teatralnej zagrałam w jego pięknym filmie "Głos z tamtego świata". Byłam po trzecim roku studiów, zdjęcia z moim udziałem odbywały się w wakacje, niemal konspiracyjnie, ponieważ wtedy jeszcze istniał zakaz występowania w filmach w trakcie studiów. Po kilku latach znowu zagrałam u Różewicza. Tym razem rolę anioła w filmie "Piekło i niebo". Z tego samego okresu lubię też swoją role w komedii "Rozwodów nie będzie" Jerzego Stefana Stawińskiego, współtwórcy najlepszych dokonań szkoły polskiej.

- Dwukrotnie wystąpiła Pani w filmach Tadeusza Konwickiego.

Zagrałam w "Salcie" i w "Dolinie Issy". To było wielkie szczęście. Przypominając sobie czasami te filmy, myślę z ogromnym żalem, że Tadzio już filmów nie robi, a i pisze ostatnio niechętnie...

- Wspominała Pani wcześniej o determinacji w rozszerzaniu aktorskich środków wyrazu. W sitcomie "Miodowe lata" brawurowo zagrała Pani Zofię - matkę Aliny.

- Z pełną premedytacją przyjęłam tę rolę. Zagrałam stereotyp złośliwej teściowej, żeby nieco zmącić sielankowy wizerunek postaci z moich ostatnich ról telewizyjnych. Bardzo cenne doświadczenie.

- Jest Pani osobą towarzyską, bardzo lubianą w środowisku, ale zarazem aktorką konsekwentnie unikającą zbyt łatwej popularności. Częściej można Panią spotkać na długich, samotnych spacerach niż na rautach i przyjęciach.

- Taka już jestem. Rzeczywiście, uwielbiam te swoje niedzielne, poranne spacery. Wstaję wcześnie, na ulicach jest jeszcze pusto. Powtarzam wtedy tekst, albo tylko obserwuję ludzi, którzy solo, a czasami z pieskami, wychodzą podobnie jak ja na spacery. Inaczej wyglądają na wiosnę i jesienią, inaczej w zimie.

- Wydawać by się mogło, że całe Pani życie prywatne to także sztuka, teatr. Pani mężem jest znakomity reżyser, Maciej Englert, również Pani dzieci wybrały artystyczne powołanie. Córka, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych, jest kostiumologiem, syn - Michał Englert - uważany za jednego z najzdolniejszych młodych operatorów filmowych, znajduje się na początku wspaniałej, międzynarodowej kariery.

- Pilnuję, żeby nie przenosić stresów z pracy do domu. Dom to nasz azyl, spokój, cisza. Wszyscy jesteśmy wprawdzie skupieni na sztuce, stąd teatr, muzyka, film są w naszym domu głównym tematem rozmów, ale nie pozwalam dać się temu zwariować. Zawsze ratował mnie zdrowy rozsądek i poczucie humoru. Sama potrafię się pośmiać z każdej roli, nawet zakpić z siebie. To ważna i cenna umiejętność. Śmiech i radość życia mają moc oczyszczającą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji