Artykuły

Lady Di schodzi do piekieł

Krzysztof Warlikowski pokazuje operę Glucka w Teatro Real w Madrycie. Alcesta jako księżna Diana ratująca monarchię? Po jednej z najlepszych inscenizacji w dorobku polskiego reżysera - "Kobiecie bez cienia" Ryszarda Straussa, wystawionej w listopadzie w Bayerische Staatsoper w Monachium - powstał spektakl, któremu daleko do doskonałości - pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.

Christoph Willibald Gluck, którego 300. rocznica urodzin przypada w tym roku, to jedna z najważniejszych postaci teatru operowego. Do historii przeszedł jako reformator gatunku i autor arcydzieła "Orfeusz i Eurydyka". Inne jego utwory sceniczne także są wykonywane, choć, niestety, rzadko w Polsce. "Alcesta", tragedia muzyczna w trzech aktach, miała swoją premierę w Wiedniu w 1767 r., kilka lat później wykonano w Paryżu jej wersję francuską. O ile dziś "Orfeusza" wystawia się w dwóch, a czasem i trzech wersjach, w przypadku ,,Alcesty" przyjęła się ta paryska, lepsza od oryginału i pod względem muzycznym, i dramaturgicznym. Opera znana jest także jako swoisty manifest, bowiem w przedmowie do partytury, skierowanej do księcia Toskanii Leopolda, librecista Ranieri de Calzabigi nakreślił swoją wizję opery (podpisując ją zresztą nazwiskiem Glucka). W skrócie - opera miała wrócić do źródeł, czyli służyć poezji: "Wierzyłem, iż muzyka powinna przydać poezji to, co poprawnemu i dobrze zrobionemu rysunkowi przydaje żywość kolorów oraz trafna zgodność świateł i cieni, które ożywiają postacie, nie zmieniając ich kolorów". Szlachetne założenia, "Alcesta" stała się ich ucieleśnieniem.

Angielski dyrygent Ivor Bolton - a od sezonu 2015/16 dyrektor muzyczny Teatro Real - który o XVII- i XVIII-wiecznej operze wie wszystko, poprowadził madrycki spektakl z dużym wyczuciem i kompetencją. Orkiestra dostosowana składem do wymogów partytury Glucka brzmiała, jak na klasyczny skład, znakomicie. Jędrne smyczki, dobrze ustawione proporcje brzmienia poszczególnych grup, umiar i elegancja Bolton czuje scenę i to on kontrolował wszystko, co się na niej działo. Jeśli ktoś może mówić o sukcesie, to właśnie dyrygent i jego zespół.

"Alcesta" to jednak opera zbudowana wokół bohaterki tytułowej, a wybór artystki odtwarzającej tę partię okazał się chybiony. Niemiecka śpiewaczka Angela Denoke budowała rolę atutami bardziej aktorskimi niż wokalnymi. Warto pamiętać, że przed laty Alcestę śpiewały tak wybitne głosy jak Callas, Flagstad, Baker czy von Otter. Denoke (znana choćby z przygotowanej przez Warlikowskiego "Sprawy Makropulos" Janaczka) pozostawała, zwłaszcza w pierwszych dwóch aktach, cieniem samej siebie. Jakby dopiero do tej partii podchodziła, poznawała ją, była nie do końca do niej przekonana. Dobry był natomiast jej partner w partii Admeta Paul Groves; jeszcze lepszy zaś Willard White, jako arcykapłan.

Co oglądamy na scenie w Madrycie? Historia znana z Eurypidesa - o królowej, która oddaje życie, by ratować od śmierci męża Admeta - otrzymała nowy, współczesny kontekst. Warlikowski widzi go w historii księżnej Diany, która poświęciła swoje prywatne życie, by pomimo separacji i późniejszego rozwodu ocieplać i wzmocnić wizerunek brytyjskiej monarchii. By wszystko było jasne, na początku opery oglądamy wywiad telewizyjny z Alcesta, który jest wprowadzeniem do akcji (następnie w trakcie opery dostajemy dopisane angielskie dialogi). I nie mamy już wątpliwości, to historia Lady Di.

Pierwsze dwa akty tworzą kontinuum. Jesteśmy z Alcesta w szpitalu (obserwując jej dobroczynność), podczas uroczystości religijnych (w intencji uzdrowienia męża), wreszcie na przyjęciu przy suto zastawionych stołach, od których przepychu bohaterka zdaje się dystansować (to na cześć uzdrowienia Admeta, choć nikt z ucztujących nie wie, czym zostało ono okupione). To "klasyczny", minimalistyczny Warlikowski, jak zwykle ze scenografią Małgorzaty Szczęśniak (takjak było w przypadku "Wozzecka", "Ifigenii na Taurydzie" czy "Sprawy Makropulos").

Trzeci akt rozbudza najwięcej emocji, akt w oryginale wstrząsający. Alcesta w krainie zmarłych musi dokonać wyboru: albo odwoła śluby i zachowa życie, albo umrze za męża. Piekło u Warlikowskiego jest przerażające - uwikłane w ciąg symboli, dosłownie pełne dymu, ciągłego ruchu odrażających rozedrganych ciał, kopulacji. Alcesta i Ad-meto śpiewają swój wzruszający duet, leżąc jedno pod drugim, co wygląda cokolwiek karykaturalnie. Groteskowe są postacie Herkulesa i Apollona, którzy wybawiają z opresji małżonków. Ale czy rzeczywiście wybawiają? Kto jest tu zwycięzcą, a kto przegranym? I czy poświęcenie głównej bohaterki miało w ogóle jakiś sens?

Ten trzeci akt pozostaje na swój sposób otwarty - opera niby kończy się szczęśliwie, choć w gąszczu inscenizacyjnych pomysłów ginie sens historii Alcesty, o Lady Di nie wspominając.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji