Artykuły

Napój dla Monte Carlo i chleb dla baletu

Co tu gadać o chlebie dla baletu i losie ludzi polskiej sztuki, skoro jedna z naszych najważniejszych postaci polityki głosi, że medal dla skoczka narciarskiego jest więcej wart niż sukcesy największego polskiego artysty - pisze Sławomir Pietras w Angorze.

W gronie znawców opery z łódzkiego Grand Touru obejrzałem w ubiegłym tygodniu w Monte Carlo najnowszą premierę "Napoju miłosnego" Donizettiego. Urocze przedstawienie udowadniające, że nowe podejście do klasyki można osiągnąć bez uciekania się do ingerencji w treść libretta, przenoszenia akcji w inną epokę, zmianę tożsamości bohaterów, lub udziwnione zabiegi scenograficzne.

Pomysł był prosty. Wenecjanin Adriano Sinivia wyreżyserował tę komedię w... łanie dojrzewającego zboża. Rzymianin Cristian Taraborrelli zbudował kłosy pszenicy, które sięgały do wysokości dużego koła zaparkowanego obok traktora. Wieśniacy zbierali naturalnej wielkości truskawki, ledwie mogąc udźwignąć każdą. Protagoniści musieli wspinać się po długich łodygach kłosu, by dosięgnąć ziaren. Byli więc liliputkami. Ale wiedzieliśmy o tym tylko my. Oni rozgrywali swe komiczne perypetie, wciągając nas w zabawę bez świadomości, że przechodzące obok gęsi są w proporcji do nich stadem dinozaurów, a przejeżdżającemu koniowi ludzie sięgają zaledwie do wysokości kopyta (perfekcyjne sekwencje filmowe).

Finlandka z pochodzenia Nathalie Stutzmann poprowadziła orkiestrę z precyzją, lekkością, wdziękiem i respektem dla stylu belcanto. Czwórka solistów: Mariangella Sicilia (Adina), Stefan Pop (Nemorino), George Peteau (Belcore) i Adrian Sampetreau (Dulcamara) na dobrym, międzynarodowym poziomie, przy czym męska trójka obsady to Rumuni. Pomyślałem sobie, czy nie można by w drodze mozolnych i trudnych pertraktacji o wolne terminy naszych aktualnie najwybitniejszych gwiazd światowej wokalistyki wyprodukować w Polsce "Napój miłosny" z Aleksandrą Kurzak, Piotrem Beczałą, Mariuszem Kwietniem i Tomaszem Koniecznym? Wszyscy oni mają to dzieło w repertuarze, osobno śpiewając je po całym świecie. Ich honoraria mogłyby pochodzić z oszczędności uzyskanych z przepędzonych - bo niepotrzebnych - drogich zagranicznych dyrygentów, nieznanych i nie zawsze udanych solistów, reżyserów - kombinatorów, oraz innych postaci z wydumanej, rzekomej europejskiej czołówki.

Ostatnio odezwało się kilka głosów podnoszących sytuację materialną artystów polskiego baletu. To długa, jakże polska historia. Podczas niemieckiej okupacji Warszawy na początku pierwszej wojny światowej Diagilew w obliczu rozpadu swojego zespołu wysłał z tegoż Monte Carlo do Warszawy swego sekretarza Drubeckiego i jego pomocnika Kosteckiego (podobno pradziada naszego tenora Sylwestra!). Siergiej Pawłowicz na skutek wojny odcięty od kontaktów z Rosją postanowił uzupełnić skład zespołu, angażując tancerzy z głodującej Warszawy. Byli oni poddanymi rosyjskimi i mało kto przejmował się, że to Polacy. W wynajętym wagonie wywieziono wówczas do Monte Carlo dużą grupę zaledwie kilkunastoletniej baletowej młodzieży, której nazwiska z czasem weszły do historii polskiego baletu. Wójcikowski, Pianowski, Nowak, Idzikowski, Statkiewicz, Jedyńska, Pflancówna, Grabowska, Mieczkowska - oto niektóre z nich.

Obecnie już nie ma kogo i gdzie wywozić. Ludzie tańca w polskich teatrach klepią biedę marnie opłacani, pozbawieni opieki jakichkolwiek organizacji, skutecznie broniących ich specyficznego etosu pracy. Wprawdzie jest to środowisko ludzi już teraz dobrze wykształconych, ale ciągle niepotrafiących skutecznie zabiegać o swe interesy. Minęły czasy, kiedy do dyrektora teatru, aby załatwić jakąś sprawę, musiały przychodzić dwie tancerki. Jedna bowiem umiała pisać, a druga czytać! Obecnie potrzebny jest raczej tłumacz, bo na skutek uwiądu rodzimego systemu kształcenia, polski balet niemal w połowie składa się z cudzoziemców. Skoro o tym wszystkim nie myśli resort kultury, może pora na aktywność Związków Zawodowych, ZASP-u, Stowarzyszenia Dyrektorów Teatrów lub Instytutu Tańca (podobno coś takiego istnieje).

Co tu gadać o chlebie dla baletu i losie ludzi polskiej sztuki, skoro jedna z naszych najważniejszych postaci polityki głosi, że medal dla skoczka narciarskiego jest więcej wart niż sukcesy największego polskiego artysty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji